piątek, 31 października 2014

Absurd siódmy.


Trening upłynął w całkiem miłej atmosferze, nie licząc tego, że wszyscy naśmiewali się z biednego Pawła. On sam czuł się trochę nieswojo i wyznał mi w sekrecie, że wciąż się do tego nie przyzwyczaił, mimo że jego zatrzaśnięcie w łazience stało się tradycją. Nie zmieniało to jednak faktu, że kiedy siatkarze kpili z jego wypadku jemu zwyczajnie było przykro. Postanowiłam więc na pocieszenie zabrać go ze sobą na spacer z racji tego, że i tak musiałam iść do sklepu, bo skończyły mi się żelki. A bez nich nie potrafiłam się obyć i stawałam się niezwykle złośliwa jeśli nie zjadłam dziennej porcji (paczki, w porywach do dwóch). Niestety, naszą rozmowę swoimi ogromnymi radarami namierzył Kurek i krzycząc głośno (zapewne specjalnie, widziałam jego minę) wyraził chęć pójścia z nami. Z resztą, nie on jedyny, bo jego krzyk przyciągnął także innych kadrowiczów. Nie mieliśmy więc z Zatorem wyboru i musieliśmy zabrać ze sobą Uszatego, Igłę, Kłosa, Wronę i Fabiana, pod warunkiem jednak, że zaprzestaną śmiać się z biednego Pawła. Zgodnie przystali na tę propozycję, więc ruszyliśmy w drogę do najbliższego marketu.
- Paweł, tylko uważaj na drzwi  - stwierdził Kurek, gdy przekroczyliśmy próg sklepu. Wszyscy się zaśmiali, a ja widząc minę Zatiego, który wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać postanowiłam strzelić Bartka w głowę, by raz na zawsze wybić mu z niej głupie uwagi. Nie wzięłam tylko pod uwagę tego, że byłam od niego znacząco niższa, toteż moja dłoń sięgnęła jedynie do jego ramienia. Uznałam więc, że to był za lekki cios i Kurek dostał jeszcze pięścią.
- To bolało – zawołał, rozcierając ramię.
- Przecież miało – odpowiedziałam uprzejmie.
- Ale…za co? – spytał jeszcze, patrząc na mnie z miną zbitego szczeniaczka.
- Za docinki. I uwierz, następnym razem dostaniesz mocniej – zagroziłam.
- Kobieta mnie bije…co za czasy!
- Stary, ale jesteś mięczak! Żeby cię laska uderzyła – naśmiewał się Karol.
- Zamknij ryj! – warknął Bartek i zirytowany ruszył w kierunku działu ze słodyczami.
- Królewicz się pogniewał – rzucił Igła, a towarzystwo wybuchnęło śmiechem.
- Dajcie spokój – stwierdziłam, ruszając za Kurkiem. Chyba nawet zrobiło mi się go trochę szkoda.
- Bartek? – powiedziałam, podchodząc do niego niepewnie.
- Zostaw mnie – stwierdził.
- Nie gniewaj się, to tylko żarty – prychnął. – No weź, Bartuś, no nie bądź taki, Bartuś –dodałam, celowo przeciągając „a” kiedy drugi raz powtarzałam jego imię. Rozchmurzył się trochę, ale wciąż był zły. Postanowiłam uciec się do najstarszych (przynajmniej w moim mniemaniu) sposobów przeproszenia facetów. Wykorzystałam moment kiedy schylił się by sięgnąć batonik i cmoknęłam go w policzek.
- Gniewasz się jeszcze? – mruknęłam.
- Nie gniewałem się wcale – stwierdził, uśmiechając się do mnie cwaniacko. – Ale całus był bardzo miły, możesz tak częściej.
- Menda! – krzyknęłam, a potem zaczęłam go gonić, wzbudzając tym zainteresowanie reszty, która właśnie do nas dołączyła.
- Co jest? – spytał Igła.
- Nie interesuj się, bo kici kici – rzucił Kurek, uciekając przede mną.
- Jak ty się odzywasz gówniarzu? – odparł Krzysiek, nieudolnie maskując śmiech. Po chwili jednak nie wytrzymał i roześmiał się głośno. Ja w tym czasie przyspieszyłam tempo, bo wciąż pozostawałam w tyle. Nim się zorientowałam alejka sklepowa zaczęła się kończyć, więc musieliśmy skręcić. Bartkowi się to udało, jednak dla mnie podłoga okazała się być zbyt śliska i wyłożyłam się jak długa. Wszystko byłoby dobrze, gdyby to było zwykłe przewrócenie, ale ja oczywiście musiałam jeszcze prześlizgnąć się na plecach i z całej siły wpaść w wieżę z puszek z groszkiem, robiąc przy tym masę hałasu.
- Państwo coś kupują czy przyszli innym klientom przeszkadzać? – zapytał nas ochroniarz, który właśnie podszedł, zaalarmowany hałasem.
- To może lepiej pójdziemy – stwierdził Fabian po czym pomógł mi wstać i roześmiani wypadliśmy ze sklepu.
- Widzieliście jego minę? – zapytał Karol. – Chciał być groźny, ale coś nie wyszło.
- Moja babcia jest groźniejsza, a ma 70 lat – stwierdził Andrzej, co wywołało w nas kolejny napad śmiechu.
- Nic ci nie jest? – spytał Krzysiek, patrząc na mnie uważnie.
- Wszystko w porządku – odpowiedziałam, uśmiechając się. – Skończy się najwyżej na siniakach, norma.
- Skoro tak uważasz – dodał jeszcze, a ja puściłam mu oczko.
- Wracamy? Jakoś straciłam ochotę na zakupy.
- Wracamy – odpowiedzieli mi chórem.
                                                                   *
Wracaliśmy do ośrodka inną drogą niż przyszliśmy, więc trzymałam się blisko chłopaków, by się nie zgubić. Wiadomo, że byłabym do tego zdolna, skoro umiem się zgubić we własnym mieście, w którym mieszkam od urodzenia. A to miasto nie jest zbyt duże.
Szłam na końcu, prowadząc rozmowę z Bartkiem i Pawłem na temat wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą, gdy przerwał nam donośny krzyk Karola.
- Chodźcie zobaczyć jaki ktoś ma super basen – rzucił i pobiegł przed siebie. Poszliśmy więc za nim, a już po chwili naszym oczom ukazał się ogromny zbiornik wodny.
- Mam pomysł – błysnął zębami Fabian i zaczął przechodzić przez płot. – Wykąpiemy się! – dodał, po czym ściągnął koszulkę, spodenki i wskoczył do basenu. Andrzej i Karol od razu poszli w jego ślady, a po chwili dołączył do nich Krzysiek. Ja sama nie byłam zbyt przekonana do tego pomysłu, w końcu ktoś mógł nas nakryć i mielibyśmy przechlapane.
- Idziesz? – spytał Bartek, który właśnie przeszedł na drugą stronę ogrodzenia.
- Zostanę tutaj – odparłam.
- Tchórzysz? – uśmiechnął się cwaniacko.
- Wcale nie!
- Udowodnij! – nie mogłam pozwolić, by wyszło na jego, więc po minucie byłam na terenie posesji.
- Rozbieraj się – powiedział Kurek, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę.
-No dalej – dodał, ściągając koszulkę i spodenki. Nie miałam wyjścia, więc już po chwili stałam w samej bieliźnie. Następnie wskoczyłam do zbiornika, piszcząc jeszcze, bo woda okazała się być trochę chłodna.
- I co, można? – spytał jeszcze Bartek.
- Można – odparłam, uśmiechając się delikatnie. Po chwili zostałam ochlapana, a sprawcą okazał się sam Krzysztof, znany szerzej jako Igła. Oddałam mu z nawiązką.
                                                                   *
Bawiliśmy się jak dzieci, robiąc przy tym całkiem sporo hałasu. Widocznie nasza gromada nie potrafiła być cicho. I wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy w pewnej chwili nie usłyszeli charakterystycznego dźwięku i nie zobaczyli świateł. Czerwono – niebieskich świateł.
- Cholera, policja! Wiejemy!
                                                                  *

Popłoch jaki zapanował wśród nas był nie do opisania. Wiedzieliśmy, że musimy się pospieszyć by nie mieć problemów i nie narażać Stefana na niepotrzebne nerwy. Nie chcieliśmy tego, bo już i tak miał z nami urwanie głowy, uciekaliśmy więc ile mieliśmy sił w nogach. Niestety, ja, z racji tego, że moje nogi jednak są krótsze niż chłopaków biegłam na samym końcu. Bartek, widząc moją wątpliwej jakości prędkość zaczekał na mnie, po czym złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć za sobą. Widocznie miał nadzieję, że w ten sposób będę biegła szybciej. I w istocie przez jakiś czas tak było, dopóki mój brak koordynacji nie dał o sobie znać. Potknęłam się o wystający z ziemi konar i wyłożyłam jak długa. Nim Kurek pomógł mi wstać policjanci nas dogonili i koniec końców nasza dwójka trafiła na komisariat.
                                                                        *
- Jak myślisz, jak długo będą nas tu trzymać?  - zapytał cicho Bartek, kiedy siedzieliśmy pilnowani przez czujne oko policjanta.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziałam, rozcierając skronie.  – Mam tylko nadzieję, że nie zadzwonią do Antigi. Nie chciałabym, żeby się martwił. – dodałam, a Kurek kiwnął potakująco głową.
- Zapraszam do mnie, porozmawiamy sobie – usłyszeliśmy głos innego policjanta, który właśnie wszedł do pomieszczenia, w którym przebywaliśmy.
Posłusznie poszliśmy za nim, obawiając się jednak tego co nas czeka.
                                                                        *
-Czyj to był pomysł Panie Bartku? – zapytał nas policjant, kiedy zajęliśmy wyznaczone nam przez niego miejsca.
- Skąd Pan… - zaczął Kurek, ale mundurowy mu przerwał. – Skąd znam Pana imię? Proszę Pana, jestem kibicem, naprawdę trudno mi pana nie znać – uśmiechnęłam się pod nosem.
- Wracając do tematu. Czyj to był pomysł? – zapytał funkcjonariusz, puszczając mi oko. Odniosłam wrażenie, że mu się spodobałam, postanowiłam więc to wykorzystać byśmy szybciej mogli wrócić do ośrodka.
- Mój – odparłam pewnie, na co Bartek spojrzał na mnie zdezorientowany. Niepostrzeżenie ścisnęłam jego dłoń, dając mu tym samym znak, że wiem co robię. Nie wyglądał na zbyt przekonanego, ale postanowił jednak mi zaufać.
- Pani? – spytał zdziwiony policjant.
- Owszem. Wie Pan, czasem miewam takie pomysły, nic na to nie poradzę – powiedziałam, przysuwając się do niego. – A Bartek jako mój dobry przyjaciel stara się, żebyśmy te pomysły zrealizowali, mimo że nie zawsze są one dla nas dobre. – dodałam, delikatnie dotykając dłoni policjanta.
- Ach tak…-odparł nieco zdezorientowany moim gestem, ale nie odsunął ręki.
- Dokładnie – uśmiechnęłam się słodko. – Oczywiście oboje zdajemy sobie sprawę, że postąpiliśmy źle i powinniśmy ponieść za to karę. Jednak skoro to był mój pomysł jestem gotowa wziąć całą winę na siebie i ponieść wszelkie konsekwencje tego czynu. – przejechałam palcem po nadgarstku funkcjonariusza. – Dogadajmy się. Nikt z nas przecież nie chciałby, żeby reprezentant kraju miał problemy przez moje głupie pomysły, prawda?  - ponownie się uśmiechnęłam i dla efektu dodatkowo zamrugałam oczami. Kątem oka zauważyłam, że Bartek bacznie przygląda się moim poczynaniom i nieudolnie próbuje zamaskować uśmieszek. Na szczęście policjant nie zwrócił uwagi na jego zachowanie. Widocznie wystarczająco mocno skupiał się na mnie i tym co wyczyniałam, by uratować nasze tyłki.
- Owszem – wyjąkał funkcjonariusz. – Nie chcielibyśmy.
- Może więc uda się nam rozwiązać tę sprawę w inny, mniej drastyczny sposób?
- Moglibyśmy spróbować.
- Ma Pan jakąś propozycję? – szepnęłam, nachylając się nad nim.
- Niech się Pani ze mną umówi – odparł.
- Och, żartowniś z Pana – mruknęłam kokieteryjnie. Czułam jednak, że rybka już złapała haczyk i jeszcze chwila i wszystko zakończy się bez afery.
- Nie żartowałem. Pójdzie Pani ze mną na kawę, a ja ustalę, że sprawa ta miała małą szkodliwość czynu, a Pani zrozumiała swój błąd i nigdy go nie powtórzy.
- Ależ oczywiście – odparłam, uśmiechając się szeroko. W końcu wygrałam.
- Nie ma mowy – zaprotestował Bartek, ale uderzyłam go łokciem w brzuch, by go uciszyć.
- To kiedy chciałby się Pan spotkać? – zapytałam jeszcze.
- Kończę pracę za 10 minut, może więc jeszcze dziś?
- Bardzo chętnie.
Funkcjonariusz wstał, gestem pokazując nam byśmy razem z nim wyszli z pomieszczenia. Poinformował swojego kolegę o polubownym rozwiązaniu naszej sprawy, po czym dodał, że jesteśmy wolni.
- Dziękuję bardzo – powiedziałam jeszcze. – Zaczekam tutaj na Pana, dobrze?
- Jaki Pan, jestem Adam – przedstawił się.
- Zuza. Miło mi.
- Poczekaj tutaj, zaraz przyjdę.
- Dobrze – uśmiechnęłam się, a Adam poszedł przebrać się w cywilne ubrania.
Usiadłam na ławce, zerkając jeszcze na Bartka, który nie miał zbyt zadowolonej miny.
- Gratuluję – mruknął.
- O co ci znów chodzi?
- O nic.
- Właśnie widzę.
- To źle widzisz.
- Bartek do cholery, przestań!
- Przecież nic nie robię!
- No tak, pewnie wyolbrzymiam!
- Nie zaprzeczę!
- Miło, że w ogóle doceniłeś, że uratowałam nam tyłki!
- Dziękuję bardzo – odparł nieszczerze.
- Wiesz co? Wracaj już lepiej do ośrodka – warknęłam.
- I tak zrobię!
- I szerokiej drogi! – krzyknęłam jeszcze, a Bartek odwrócił się na pięcie, wybiegł z komisariatu i tyle go widziałam.
- Wszystko w porządku? – spytał Adam, który właśnie do mnie podszedł.
- Tak! – ryknęłam. – Przepraszam. To nie twoja wina. – dodałam jeszcze.
- Nie gniewam się. Idziemy?
- Tak, chodźmy.
                                                                       *
Adam zabrał mnie do uroczej kawiarenki niedaleko komisariatu. Na początku nasza rozmowa się nie kleiła, ale kiedy zeszliśmy na temat siatkówki wszystko uległo poprawie. Adam wypytał mnie o moją pracę w reprezentacji, o to jak pracuje mi się z chłopakami i jak odnajduję się pośród tylu facetów. Udzieliłam mu wyczerpujących odpowiedzi, a następnie sama wypytałam go o jego pracę w policji. Opowiedział mi kilka historii z akcji, w których uczestniczył. Doszłam do wniosku, że jest całkiem fajnym facetem, z którym naprawdę szło się dogadać.
W końcu jednak uznałam, że powinnam wracać, by zdążyć wejść do ośrodka, zanim pan Heniek zamknie drzwi. Powiedziałam więc o tym Adamowi, a on zaproponował, że mnie odprowadzi. Postanowiłam skorzystać z jego propozycji, więc niedługo potem znaleźliśmy się pod ośrodkiem.
- Dziękuję za miły wieczór – powiedziałam, uśmiechając się.
- To ja dziękuję. W końcu nie musiałaś się zgadzać.
- Powiedzmy, że obojgu nam przyniosło to korzyści.
- Spotkamy się jeszcze? – zapytał jeszcze Adam, patrząc na mnie wyczekująco.
- Może kiedyś. Nie jestem w stanie nic ci obiecać, bo niedługo już stąd wyjeżdżamy.
- Rozumiem. To może dałabyś mi swój numer?
- Adam…nie zrozum mnie źle, ale sądzę, że między nami nic nie będzie.
- Zauważyłem – posłał mi uśmiech. – Nie oczekuję od ciebie niczego, po prostu dobrze mi się z tobą rozmawiało i może warto było by utrzymać kontakt, nawet na stopie przyjacielskiej.
- Może masz rację – odpowiedziałam. – Daj telefon – dodałam. Adam podał mi urządzenie, wpisałam mu numer, a następnie się pożegnaliśmy i każdy poszedł w swoją stronę.
Weszłam do ośrodka, a następnie do windy. Wjechałam na odpowiednie piętro i ruszyłam w stronę swojego pokoju. Po drodze spotkałam Igłę i Fabiana.
- Cóż to za kawaler? – zaczął Krzysiek, a ja spojrzałam na niego pytająco. – Widziałem przez okno.
- A, ten! To Adam, policjant z tutejszego komisariatu. Powiedzmy, że dzięki jego pomocy udało nam się uniknąć kary za wtargnięcie na czyjś basen.
- Znajomy z policji? No nieźle – skomentował Fabian, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Nieważne. Idę do siebie, jestem zmęczona. Miłej nocy chłopaki – pomachałam im na odchodne, po czym weszłam do pokoju. Tam wzięłam prysznic i w końcu położyłam się spać.
                                                          
                                                                 ~.~

Z uwagi na brak czasu w sobotę rozdział pojawia się dziś. Liczę na Waszą obecność. Jak się podoba dłuższy epizod (taka próba)?

sobota, 25 października 2014

Absurd szósty.


Nastał kolejny dzień, w którym miał odbyć się pierwszy trening na spalskim zgrupowaniu.
Wstałam równo z budzikiem, wykonałam wszystkie poranne czynności prowadzące do wyglądania jak człowiek, a kiedy kończyłam układać włosy, do mojego pokoju wpadł zdenerwowany Mikuś.
- Zuza, musisz mi pomóc – sapnął. – To bardzo ważne.
- Co się stało? – zapytałam.
- Paweł zatrzasnął się w łazience.
- Co zrobił?!
                                                                            *
- Nie chcę umierać! – usłyszałam, kiedy razem z Mateuszem weszłam do pokoju, który dzielił z Zatim.
- Świetnie – mruknęłam. – Długo tam jest?
- Z godzinkę – odparł Mikuś.
- Dobrze, zrobimy tak. Pójdziesz na dół i znajdziesz Stefana. Uprzedzisz go, że Paweł spóźni się na trening. Potem poszukasz pana Heńka i zawołasz go tutaj, dobrze?
- Ale ja nie wiem jak wygląda pan Heniek!
- Ok, w takim razie zostaniesz tutaj, a ja to załatwię. Jak wrócę to pójdziesz na trening.
- Tak jest!
- Pawełku? – zapytałam, cicho pukając w drzwi łazienki. – Żyjesz jeszcze?
- Zuza, to ty? Pomóż mi, proszę! Nie chcę zginąć w łazience, mam jeszcze całe życie przed sobą!
- Nie martw się, pójdę po pana Heńka, on cię stamtąd wyciągnie – obiecałam. – A przynajmniej taką mam nadzieję – dodałam już ciszej.
- Na pewno?
- Na sto procent.
- To dobrze – chlipnął.
- Zostań z nim, ja idę na dół – powiedziałam do Miki, a on kiwnął głową.
                                                                                *
Rozglądałam się uważnie w poszukiwaniu pana Henia, ale nigdzie go nie było. Wpadłam więc na stołówkę( i to dosłownie wpadłam, bo potknęłam się na progu) i od razu podeszłam do Antigi.
- Żyje? – spytał, nawiązując do mojego upadku.
- Jasne, nic mi nie jest, jestem przyzwyczajona. – posłałam mu uśmiech.- Jest sprawa.
- Jaka śprawa?
- Zati spóźni się na trening.
- Jak to spóźni, ćemu spóźni?
- Bo…utknął w łazience. Ale sytuacja będzie opanowana już niedługo, obiecuję!
- Cimam za słowo! – mruknął, a ja wybiegłam ze stołówki by szukać dalej Heńka - specjalisty od wszystkiego.
                                                                                *
Znalazłam go dopiero za którymś razem, kiedy przebiegałam koło recepcji. Chciałam wyhamować, by do niego podejść, ale podłoga okazała się zbyt śliska(bo była świeżo umyta) i wyłożyłam się jak długa. Moja ulubiona recepcjonistka wybuchnęła śmiechem, ale pan Heniek zachował się w tej sytuacji jak dżentelmen.
- Nic pani nie jest? – zapytał, pomagając mi wstać.
- Chyba nie – odparłam, rozcierając obolałą rękę. – Proszę się nie przejmować, to u mnie normalne.
- W takim razie współczuję.
- Kwestia przyzwyczajenia. Tak w ogóle, to szukałam pana.
- Proszę mi mówić po imieniu – uśmiechnął się. – W czym mógłbym pomóc?
- Jeden z siatkarzy zatrzasnął się w łazience.
- Który?
- Paweł Zatorski.
-Znowu on?!
                                                                               *
- Więc mówisz, że to u niego normalne? – zapytałam Heńka, kiedy wchodziliśmy schodami na odpowiednie piętro.
- Od kiedy tylko należy do drużyny i przyjeżdża tu na zgrupowania.
- Nic o tym nie słyszałam.
- Nie sądzę by to było coś czym chciałby się chwalić.
- W sumie racja – odparłam, po czym weszliśmy do pokoju Mateusza i Pawła.
- Zmykaj na śniadanie, a potem na trening – uśmiechnęłam się do Mikusia, a ten kiwnął głową i już go nie było.
- Paweł, wszystko w porządku? – zapytałam przez drzwi od łazienki.
- Jeszcze żyję – mruknął.- Ale chętnie już bym stąd wyszedł, bo jestem głodny.
- Spokojnie, zaraz coś zaradzimy – stwierdził Heniek, rozkładając narzędzia.
                                                                               *
Czas płynął, ja przyglądałam się działaniom Heniutka, a zza drzwi słychać było coraz głośniejsze jęki rozpaczy.
- Boże, będę grzeczny, będę jadł warzywa i słuchał rad mamy, naprawdę, tylko mnie stąd wypuść – mamrotał Paweł, jednak na tyle głośno, że niosło to przez drzwi.
- Sprawdź teraz – powiedział człowiek renesansu, a Zator nacisnął klamkę. Niestety, to co wykombinował Heniek nie zadziałało.
- Nic to nie dało! Co z ciebie za specjalista!
- Uważaj sobie, bo zaraz sam będziesz próbował się uwolnić!
- Przepraszam…ja po prostu chcę już stąd wyjść! Zawsze tylko mi się to zdarza, ile można!
- Masz po prostu pecha Pawełku. Ale wiesz, ja mam podobnie. Potykam się o wszystko i notorycznie przewracam – powiedziałam.
- Naprawdę? – zapytał.
- Oczywiście –kiwnęłam głową, jakby miał to zobaczyć. – Dziś zdążyłam się już dwa razy przywitać z podłogą, Heniek jest świadkiem.
- A i owszem. Mówię ci, jak pojechała po podłodze, to bałem się, że nie będzie co zbierać. A ona wstała, otrzepała się i nic jej nie jest.
- Tak właściwie to mam siniaka, ale oprócz tego wszystko jest w porządku – uśmiechnęłam się.- I ciebie też zaraz wyciągniemy, nie martw się. – pocieszyłam Zatora.
- Obyś miała rację – stwierdził.
                                                                                *                  
Heniek w końcu uznał, że trzeba skorzystać z ostatecznych rozwiązań i najzwyczajniej w świecie(chociaż ja w sumie nie wiem jak) wyjął drzwi z zawiasów. Uwolniony Zatorski rzucił się na mnie z podziękowaniami, a kiedy już mnie wycałował podziękował także konserwatorowi.
- Jak to się właściwie stało tym razem?- zapytał nasz spalski specjalista od wszystkiego.
- Ścigałem się z Mikusiem do łazienki, a kiedy dobiegłem pierwszy to pchnąłem drzwi z całej siły. Widocznie musiały się zatrzasnąć – mruknął Paweł.
- Skaranie boskie z tymi waszymi pomysłami – uznał Henio. – To co, widzimy się za rok w podobnej sytuacji? – zażartował i nie czekając na odpowiedź zebrał swoje narzędzia i wyszedł z pokoju.
- Przygoda życia, co? – stwierdziłam.
- Daj spokój, nawet nie chcę o tym myśleć.
- Trening? – spytałam.
- Trening – odpowiedział Paweł, po czym złapał mnie pod ramię i ruszyliśmy na salę, gdzie wszyscy widząc nas zaczęli skandować głośne: hip, hip, hura! Widocznie coroczne przygody Zatora w łazience stały się już powszechnie wszystkim znane.

                                                              ~.~
Wszystko i nic. Sama już nie wiem.Komentujcie, piszcie co według Was można by było zmienić. :)

sobota, 18 października 2014

Absurd piąty.


-Wiesz jak wygląda samochód Karola? – spytałam Bartka gdy przemierzaliśmy spalski las. Nie uzyskałam jednak odpowiedzi. – Bartek, do cholery! Pytałam o coś! – warknęłam.
- Jesteś piękna jak się złościsz – westchnął rozmarzony. – To znaczy, normalnie też jesteś piękna, ale…
- Nie pogrążaj się – mruknęłam. – To wiesz?
- No tak, BMW.
- W porządku. Rozglądaj się za samochodem, ja będę wypatrywać Andrzeja.
- Lubię jak jesteś taka władcza…
- Kurek, ogarnij!
                                                                    *
- Myślisz, że Andrzej gdzieś tutaj jest? – spytał Rafał Marcina, gdy obszukiwali okolice spalskiego ośrodka.
- Szczerze? Nawet nie chce mi się sprawdzać. Przecież Wrona to dorosły człowiek, na pewno sam się znajdzie.
- W sumie racja. To co, wracamy odpoczywać?
- Bardzo mądra propozycja przyjacielu. – powiedział Marcin z uznaniem, po czym panowie udali się do budynku. Poszukiwania pełną parą, nie ma co.
                                                                     *
- A jeżeli nigdy go nie znajdziemy? – spytał cicho Karol, prawie potykając się o wystający z ziemi konar.
- Andrzeja czy samochodu? – mruknął w odpowiedzi Fabian, rozglądając się uważnie.
- Wrony oczywiście! Chociaż nie ukrywam, że auto też chętnie bym odzyskał.
- Nie martw się, samojebki możesz robić z każdym.
- Jak możesz? Andrzej to mój przyjaciel! – chlipnął Kłos, patrząc na Drzyzgę  z wyrzutem.
- No już, przepraszam cię Karolku – odparł Fabian, klepiąc Zboże po ramieniu. – Nie chciałem cię urazić.
- Wiem. Ja po prostu tęsknię za Wronką – szepnął Kłos, po czym rozryczał się całkowicie.
- To będą długie dwie godziny – mruknął polski John Travolta, wzdychając głośno.
                                                                      *
Michał z Mariuszem po raz kolejny okrążali ośrodek, mając nadzieję, że za którymś razem trafią na Andrzeja. Niestety, spotkali tylko Piotrka i Dawida, którzy siedzieli na jednej z ławek i raczyli się ostatnimi promieniami słońca.
- Co robicie? – zapytał podejrzliwie Mariusz, bo na poszukiwania to mu to nie wyglądało.
- Opalamy się, póki jeszcze jest słońce. Podobno niedługo mają przyjść opady – odpowiedział mu Dawid, a Piotrek przytakująco pokiwał głową.
- Mówisz? Cholera, to ja też muszę! Taka opalenizna jaką mam sama się nie utrzyma – pisnął Winiar, po czym zajął miejsce koło Konara.
A Mariusz wiedział już, że to koniec poszukiwań. Przecież nie będzie szukał sam, prawda? A poza tym, Szampon uznał, że jego skóra też jest zbyt blada i koniecznie coś musi z tym zrobić.
                                                                      *
- Patrz Paweł, wiewiórka! – krzyknął Krzysiek, wskazując palcem na zwierzątko przebiegające chodnikiem.
- Palcem się nie pokazuje, mama cię nie nauczyła? – zapytał go w odpowiedzi Kubiak.
- Dobrze, że ciebie nauczyła!
- Masz z tym problem?
- Może i mam!
- A w ryj chcesz?
- Chodź, mięśniaku! Wszystko byś siłą rozwiązywał, bo argumentów nie masz!
- Trzymaj mnie Guma, bo naprawdę go strzelę!
- Spokój! Mamy szukać Andrzeja, a nie się bić. Rozumiemy się? – spytał Paweł, łypiąc na nich spode łba.
- Rozumiemy – zgodnie odpowiedziała pozostała dwójka.
- Co mi przyszło na stare lata…- westchnął Zagumny i wrócił do poszukiwań. Igła i Dzik oczywiście do niego dołączyli, nie chcąc narażać się na gniew Najmądrzejszego. W końcu dziś był już kilka razy wyprowadzony z równowagi i w każdej chwili mógł wybuchnąć.
                                                                   
                                                                       
*

- Stefan mnie zabije, Stefan mnie zabije – mamrotałam pod nosem, po czym pisnęłam, bo poczułam coś na twarzy. Kiedy dotarło do mnie, że to pajęczyna, pisnęłam ponownie. – Matko kochana, Bartek, zdejmij to ze mnie, ja cię bardzo proszę!
- Się robi, Kochanieńka – odpowiedział mi Kurek, po czym bardzo delikatnie zebrał całą pajęczą sieć z mojej twarzy. – I trzeba było tak krzyczeć? – zapytał cicho, patrząc mi głęboko w oczy. Cholera, ładne miał patrzałki, nawet ja musiałam to przyznać.
- No…nie- odpowiedziałam po chwili milczenia.
- No widzisz – uśmiechnął się w moją stronę. – Szukamy dalej? – zapytał jeszcze.
-Tak, szukajmy – odparłam ruszając, a Bartek podążył za mną.
                                                                *
Poszukiwania trwały jeszcze trochę, ale w końcu minęły umówione dwie godziny. Wszyscy wrócili więc na parking, by omówić rezultaty.
- I jak, macie coś? – spytał rzeczowo Zagumny.
- Nie bardzo –odpowiedziałam. – W lesie nie ma ani Andrzeja, ani samochodu.
- A reszta?
- Też nic – odparli wszyscy chórem.
- Jezu, Stefan mnie naprawdę zabije – westchnęłam głośno.
- Czemu ciebie? – spytał Kubiak.
- Miałam mieć na was oko. A nie ma Wrony, więc będzie źle.
- Spokojnie, on na pewno gdzieś jest.
- A tak właściwie, sprawdzał ktoś u niego w pokoju? – zapytał Bartek.
- Karol miał sprawdzić!
- Ja? Pierwsze słyszę.
- Czyli nikt nie sprawdził – skwitował Ignaczak, a ręka Gumy spotkała się z jego twarzą, wydając charakterystyczny dźwięk.
- Więc chodźmy, nie ma na co czekać.
Weszliśmy do ośrodka i szybko udaliśmy się pod pokój zajmowany przez Andrzeja. Marcin zapukał i już po chwili w drzwiach pojawił się zaspany środkowy.
- Co jest? – zapytał, widząc wszystkich wpatrujących się w niego.
- Jesteś! – krzyknął Karol, rzucając mu się na szyję.
- Dlaczego miało by mnie nie być?
- Myśleliśmy, że się zgubiłeś!
Andrzej spojrzał na nas jak na idiotów, więc Paweł zaczął mu opowiadać skąd wzięły się takie przypuszczenia.
- Brawo, Sherlocku – szepnęłam do stojącego obok mnie Bartka.
- Polecam się na przyszłość – posłał mi uśmiech, a ja odpowiedziałam tym samym. Następnie wróciliśmy do słuchania reszty.
- Wszystko pięknie, odnaleźliśmy Wronę dzięki czemu odzyskałem przyjaciela, ale wciąż nie ma mojego samochodu – stwierdził smutno Karol.
- Twojego samochodu? – spytał Andrzej.
- No tak, nie ma go na parkingu.
- Przecież przyjechałeś ze mną, moim – rzucił zdezorientowany do granic możliwości Kraczący.
Tym razem głośne facepalm’y zrobili wszyscy, a Karol zaczerwienił się po same uszy.

                                                         ~.~
I tak to właśnie wyglądało. :D
Dziękuję wszystkim, którzy do tej pory wzięli udział w ankiecie. Dzięki temu mam jakąkolwiek świadomość ile osób czyta to opowiadanie. :) Chciałabym jednak poprosić Was o komentarze. Uwierzcie mi, ja nie gryzę i doceniam każde słowo. :) I naprawdę, to nie musi być nie wiadomo jak długi komentarz, a wierzcie, bardzo to motywuje. ;)