sobota, 29 sierpnia 2015

Absurd dwudziesty siódmy.


Kolejne mecze naszej pierwszej fazy grupowej kończyły się dla nas dobrze. Szliśmy jak burza, pokonując przeciwników w trzy lub czterosetowych pojedynkach, jak to miało miejsce w meczu z Kamerunem. Swoją drogą Kameruńczycy byli naprawdę cudowną drużyną, jeśli chodziło o atmosferę. A ich taniec radości doskonale poprawiał wszystkim humor, sprawiając że dostawali ogromne oklaski od kibiców. Widać było, że granie sprawiało im niesamowitą radość. Pobieżnie także obserwowaliśmy, co dzieje się w innych grupach, skupiając się nieco bardziej na grupie D, z którą w następnej fazie  mieliśmy się połączyć. Najbardziej obawialiśmy się meczu z USA. I okazało się, że te obawy były słuszne.
                                                                  *
Mecz z USA miał być pierwszym poważnym testem dla naszej drużyny. Nie chcieliśmy oczywiście umniejszać drużynom, z którymi graliśmy już wcześniej, ale każdy z siatkarzy odnosił wrażenie, że do tej pory każdy rozgrywany przez nich mecz był wyjątkowo łatwy w porównaniu z tym, co czekało ich teraz. Stawka tego spotkania była przecież bardzo duża, bo wygrana za trzy punkty bardzo przybliżyłaby polską drużynę do awansu. Jednak tego dnia nic nie szło dobrze. Najpierw potłukłam szklankę, gdy jedliśmy śniadanie w hotelu, potem nie mogłam znaleźć potrzebnych mi dokumentów, a później utknęliśmy w korku i spóźniliśmy się na poranny trening w hali, w której mieliśmy rozegrać dzisiejszy mecz. Stresowałam się chyba bardziej niż siatkarze, bojąc się że wydarzy się coś nieoczekiwanego i niekoniecznie dobrego. Ręce trzęsły mi się tak, jakbym miała chorobę Parkinsona, co zauważył Bartek. Nie zarejestrowałam nawet momentu, gdy zbliżył się do mnie i już po chwili tonęłam w jego ramionach, wdychając głęboko zapach jego perfum. Sam Kurek uspokajająco głaskał moje plecy, szepcząc mi do ucha, że wszystko będzie dobrze. Nie zwracaliśmy uwagi na to co dzieje się wokół nas, będąc w swoim świecie. Świecie, do którego nikt prócz nas nie miał dostępu, gdzie wszystko było prostsze, bo byliśmy tam razem.
- Gołąbeczki, nie chcę wam przeszkadzać – zaczął Ignaczak, który pojawił się obok nas.
- To nie przeszkadzaj – mruknął Bartek, trzymając twarz w moich włosach, a ja cicho się zaśmiałam.
- Nie robiłbym tego, gdyby Bączek nie prosił o zawołanie mu Zuzy.
- Już idę – powiedziałam cicho, a Krzysiek zniknął tak szybko jak się pojawił. – Muszę iść – zwróciłam się do Kurka.
- Nigdzie cię nie puszczę – zaśmiał się mój chłopak, mocniej łapiąc mnie w pasie.
- Wiesz, że muszę – odparłam. – Ale później będę cała twoja – obiecałam.
- Trzymam za słowo - stwierdził Bartek, po czym nie puścił.
W podskokach dotarłam do Bączka, po czym od razu zapytałam go co ode mnie chciał. Okazało się, że Kuba chciał zapytać jak według mnie przedstawiają się nastroje w drużynie. Porozmawialiśmy chwilę, wyrażając opinie na temat każdego z zawodników, po czym rozeszliśmy się w swoje strony.
                                                           *
Wróciliśmy do hotelu na lekki obiad, po czym zawodnicy udali się do swoich pokoi, by tam w spokoju nastawić się do meczu. Ja zaś wyszłam przed hotel, by odetchnąć świeżym powietrzem i zadzwonić do mamy, bo dawno tego nie robiłam. Wbrew pozorom było wiele rzeczy, którymi sztab, więc także i ja, musieliśmy się zajmować między meczami, nie miałam więc na to czasu.
- Halo? – odebrała moja rodzicielka.
- Cześć mamo – powiedziałam cicho.
- No nie wierzę, przypomniałaś sobie o starej matce? – zaśmiała się.
- Przepraszam. Po prostu nie miałam czasu – tłumaczyłam się.
- Ależ ja to rozumiem! – uspokoiła mnie rodzicielka. – Jak ci tam córciu?
- Nerwowo, ale dajemy radę. Czasem zarywamy noce, ale dzielnie to znoszę.
- A jak z Bartkiem?
- Dobrze – uśmiechnęłam się do siebie. – Z każdym dniem coraz lepiej. Chyba będę musiała podziękować tacie za to, że mnie tu wysłał.
- Nic nie dzieje się bez przyczyny, pamiętasz?
- Pamiętam. Ale zaczynam w to wierzyć dopiero teraz.
- Mikołaj pytał mnie kiedy znów zobaczy się z tobą i Bartkiem  - zmieniła temat mama.
- Może przyjedziecie na jakiś mecz? – zapytałam. – Załatwię bilety.
- Może na finał? W końcu każdy chce zobaczyć jak Polska zostaje mistrzem świata! – zaśmiała się moja rodzicielka.
- Innej opcji nie biorę w ogóle pod uwagę!
- I prawidłowo! Czuję w kościach, że zwyciężycie – dopowiedziała mama pewnie. – A jak twoja współpraca z Drzyzgą? Mówiłaś ostatnio, że nie jest kolorowo.
- W porządku. Fabian w końcu zrozumiał, że chcę mu pomóc i nie działam na jego szkodę. I nareszcie zaczął współpracować.
- Cieszę się bardzo. Zuza?
- Tak mamo?
- Co będzie potem? Gdy już sezon się skończy? Wracasz do nas? – zapytała mnie mama.
- Właściwie to… Bartek zaproponował mi żebym z nim zamieszkała – powiedziałam cicho.
- Och… i co mu odpowiedziałaś? – zaciekawiła się.
- Jeszcze nic. Prosił żebym to dobrze przemyślała i dała mu odpowiedź po mistrzostwach.
- To miło z jego strony. Widać, że mu na tobie zależy, skoro nie wymusza na tobie żadnej decyzji.
- Racja… wiesz mamo, on naprawdę jest cudowny. Nigdy nie czułam się w związku tak dobrze, nigdy nie miałam tej pewności że co by się nie działo i tak mogę liczyć na swojego chłopaka.
- Moja córeczka w końcu zakochała się w odpowiednim mężczyźnie! Nawet nie wiesz jak się cieszę.
- Ja też mamo, ja też.
Porozmawiałam z mamą jeszcze kilka minut, po czym Oskar poinformował mnie, że Stefan prosi cały sztab do siebie. Pożegnałam się więc z rodzicielką( która kazała mi pozdrowić Bartka), a kiedy się rozłączyła ruszyłam do pokoju Stefana, gdzie byli już wszyscy. Trener zapytał nas, których zawodników naszym zdaniem powinien wystawić, wyraziliśmy więc swoją opinię w tej kwestii. Porozmawialiśmy także o drobnych urazach chłopaków, a także o ich psychice. Kiedy skończyliśmy, była praktycznie pora by zbierać się na halę. Rozeszliśmy się więc do swoich pokoi, dając siatkarzom po drodze znać, żeby się szykowali, bo za chwilę pod hotel podjedzie nasz kadrowy autokar.
Pozbierałam potrzebne mi rzeczy i ruszyłam do pokoju Kurka, by razem z nim udać się na dół. Na szczęście był gotowy i już po chwili wsiadaliśmy do windy.
- Masz pozdrowienia od mojej mamy – mruknęłam do niego.
- Dziękuję. Też ją pozdrów – uśmiechnął się.
- Być może przyjadą z tatą i Mikołajem na mecz.
- Na który? – zaciekawił się Bartek.
- Na finałowy.
- Skąd pewność, że w nim zagramy?
- Proszę cię, mama jest przekonana, że wygracie cały turniej.
- Miło słyszeć, że tak w nas wierzy.
- A spróbowałaby nie! – zaśmiałam się, a mój chłopak pocałował mnie w nos.
Wysiedliśmy z windy, a potem wolnym krokiem udaliśmy się do autokaru. Zajęliśmy miejsca i niedługo potem ruszyliśmy w podróż na halę.
                                                                    *
Siatkarze już prawie skończyli rozciąganie przed meczem, a ja przygotowywałam butelki z napojami i ręczniki. Nieco później zorientowałam się, że zostawiłam w szatni chłopaków telefon, szybko więc po niego pobiegłam. Kiedy wracałam wpadłam na samego Matt’a Anderson’a.
- Przepraszam – rzuciłam, gdy już złapałam równowagę. – To nie było specjalnie.
- Nie wątpię – zaśmiał się. – Matt – dodał, wystawiając dłoń.
- Zuza – uścisnęłam jego rękę.
- Może pójdziesz ze mną po meczu na kawę? – zapytał bezpośrednio.
- Przykro mi, mam chłopaka i to z nim spędzę czas po meczu – odparłam. – Muszę iść, miło było poznać – mruknęłam i już mnie nie było.
Co za człowiek! Tylko na niego niechcąco wpadłam, a ten już wyobraża sobie nie wiadomo co, lovelas jeden! Miałabym zamienić chwile z Bartkiem na czas spędzony z nim? Niedoczekanie!
Westchnęłam głęboko, po czym podeszłam do chłopaków i życzyłam każdemu z nich powodzenia. I nim się obejrzałam mecz się zaczął.
                                                                  *
Zaczęliśmy nerwowo. Moim zdaniem zbyt nerwowo, co od razu przełożyło się na to, że Amerykanie wypracowali przewagę, której nie mogliśmy nadrobić. Udało się to dopiero, kiedy Antiga zmienił Mikę i na boisko wszedł Michał Kubiak. Dogoniliśmy przeciwników do stanu 22:23. Później po kolejnych atakach Dzika był remis po 26, jednak popsuliśmy kilka zagrywek. Set skończył się, gdy Guma przełożył rękę na stronę przeciwników i tym oto sposobem drużyna z USA wyszła na prowadzenie. W drugim secie o każdy punkt Polacy musieli ciężko walczyć. Amerykanie stawiali twardy opór i wiele akcji przeprowadzali z wykorzystaniem Andersona, w efekcie czego polscy zawodnicy znów musieli gonić wynik.
Początkowo im się to udawało, ale przeciwnikom zaczęło wychodzić praktycznie wszystko. W końcówce seta
jednak znów zaczęliśmy popełniać błędy. Obroniliśmy nawet jedną piłkę setową, ale koniec końców musieliśmy uznać wyższość Amerykanów.
Trzeciego seta rozpoczęliśmy od zdobycia drobnego prowadzenia. Jednak gdy wydawało się, że mamy kontrolę nad setem na zagrywkę wszedł Sander. Po jego serwach rywale zdobyli cztery punkty i to oni objęli prowadzenie. Na szczęście kilka akcji później to znów my prowadziliśmy. Zaciskałam mocno kciuki, mając nadzieję, że wygramy  tego seta i przedłużymy nasze szanse na to, by jednak ten mecz wygrać. I na szczęście nam się to udało. Wiedziałam jednak, że do zwycięstwa długa droga i nie popadałam w hurraoptymizm.
Rozpoczęła się czwarta partia. Siatkarze grali punkt za punkt, raz tracąc prowadzenie, a raz je odzyskując. Niestety w końcowej fazie seta to Amerykanie wyszli na prowadzenie, mając później trzy piłki setowe. Ostatnią z nich wykorzystał Anderson, sprawiając że ziściły się moje obawy, chodzące za mną od samego rana. Przegraliśmy pierwszy mecz, co sprawiło, że spadliśmy w tabeli na drugie miejsce. A smutne miny chłopaków tylko zwiększyły ogólnie panujące przygnębienie.
                                                                      *
Wracaliśmy do hotelu w kompletnej ciszy. Kiedy już tam dotarliśmy każdy z siatkarzy szybko uciekł do swojego pokoju. Nie sądziłam, że przegranie jednego meczu może aż tak bardzo ich zasmucić. Owszem, nie zamierzałam udawać, że się nic nie stało, ale głęboko wierzyłam, że to tylko taka jednorazowa „wpadka”. Musiałam teraz tylko razem z Bączkiem zrobić wszystko, by i siatkarze w to uwierzyli. Zwłaszcza, że już następnego dnia mieliśmy zagrać kolejny mecz.
W tym celu ustaliliśmy z Kubą, że zaraz po śniadaniu przeprowadzimy z chłopakami poważną rozmowę. Powiadomiliśmy o tym pomyśle jeszcze Stefana, który nie miał nic przeciwko i udaliśmy się spać.
                                                                  *
Na śniadaniu nadal było przesadnie cicho. Chyba siatkarze nadal przeżywali wczorajszą porażkę.
- Nie no, ja tak dłużej nie mogę – mruknęłam.
- O co chodzi? – spytał mnie Marcin.
- Ty jeszcze pytasz o co? – zirytowałam się. – Po śniadaniu w pokoju Bączka. Bez dyskusji! – dodałam, po czym wstałam z miejsca i wyszłam ze stołówki przed hotel. Przewietrzyłam się trochę, a gdy już się uspokoiłam sama także poszłam do pokoju Kuby.
                                                               *
W pomieszczeniu byli już wszyscy, wzięłam więc głęboki oddech i zaczęłam mówić.
- Kim jesteście? – zapytałam chłopaków.
- Siatkarzami? –odpowiedział pytająco Zatorski.
- Co tutaj robicie?
- Próbujemy wygrać mistrzostwa świata – stwierdził Guma.
- Dlaczego akurat wasza piętnastka?
- Bo jesteśmy najlepsi! – rzucił Bartek.
- Co powinna zrobić wczorajsza porażka? – rozkręcałam się.
- Zmotywować nas do dalszej walki? - mruknął Kubiak.
- Więc czemu od wczoraj ciągle macie zwieszone głowy? Dlaczego nie widzę na waszych twarzach uśmiechu? Dlaczego przez jedną przegraną tracicie wiarę we własne możliwości? – zapytałam retorycznie. – Do cholery, chłopaki! Nie jesteście chłopcami do bicia, nie możecie dać się złamać! Owszem, zdarzyła się wam porażka, ale co z tego? Kto wcześniej wygrywał wszystkie mecze?
- My – mruknęli wszyscy.
- Kto pokazywał innym drużynom, że należy się nas bać?!
- My!
- Kto będzie dalej walczyć i się nie podda?!
- My!
- Kto zostanie mistrzem świata i zamknie usta wszystkim, którzy w to nie wierzyli?!
- My!
- Kim jesteśmy?!
- Drużyną!
- Co zrobimy?!
- Będziemy mistrzami!
- Nie słyszę!
- Będziemy mistrzami!!!
- I tak ma zostać! – uśmiechnęłam się. – Uwierzcie na nowo w swoje możliwości i przestańcie rozpamiętywać porażkę. Jesteście zdolni, macie umiejętności i jesteście gotowi by pokazać wszystkim, że to właśnie wy jesteście najlepsi. Więc już, głowy do góry, uśmiechy na twarze!
- Tak jest!
                                                                  *
- Dziękuję Zuza – powiedział do mnie Winiarski, gdy skończyliśmy naszą małą sesję terapeutyczną. – I mówię to w imieniu wszystkich.
- Za co mi dziękujecie? – zdziwiłam się.
- Za zmotywowanie nas do dalszej walki.
- Dajcie spokój, to nic takiego.
- Tak ci się tylko wydaje.
- Powiedziałam wam prawdę. Ja naprawdę wierzę, że jesteście zdolni osiągnąć ogromny sukces. I wy też  musicie w to wierzyć, bo tylko wtedy wam się to uda.
- Masz rację – uznał Michał.
- Przytulaniec! – krzyknął nagle Karol, a ja już po chwili utonęłam w zbiorowym uścisku.
                                                                          *
Za chwilę miał rozpocząć się mecz Polski z Włochami. Wysłuchaliśmy hymnów, siatkarze podali sobie dłonie i w końcu rozbrzmiał pierwszy gwizdek.
Pierwszy set nie szedł jednak po naszej myśli. Nie zanotowaliśmy żadnego punktowego bloku czy zagrywki i skończyliśmy jedynie dziesięć z trzydziestu ataków, co przełożyło się na to, że przegraliśmy tego seta do dziewiętnastu. Zdenerwowałam się, więc zapytałam Antigę czy mogę chwilę porozmawiać z siatkarzami. Ten się zgodził, więc od razu do nich podeszłam.
- Co ja wam powiedziałam rano?! – wściekałam się.
- Że jesteśmy w stanie dalej wygrywać – mruknął Mariusz.
- Więc czemu na siłę chcecie mi udowodnić, że jest inaczej?! – zapytałam, co zostało skwitowane milczeniem. – Do roboty chłopaki! Gdzie gramy?!
- W Polsce.
- Kto tu jest najlepszy?!
- My!
- A kto może być najlepszą drużyną świata?!
- My!
- Kto odeśle Włochów do domu?!
- My!
- No to już, na boisko! – rzuciłam głośno, a siatkarze od razu ruszyli do dalszego boju.
I od tego momentu wszystko wyglądało już lepiej. Niedługo potem odpaliła też nasza armata w osobie Mariusza Wlazłego. Wszyscy pozostali, widząc jego poczynania także nabrali wiatru w żagle i zaczęli grać niemal bezbłędnie. I nawet jeśli gubili przewagę i musieli gonić wynik, w odpowiednim momencie umieli przejąć kontrolę nad wydarzeniami na boisku. I tak kolejne zwycięstwo polskiej drużyny stało się faktem. A Mariusz Wlazły zdobył aż 25 punktów, co właściwie oznaczało, że sam wygrał jednego seta, zamykając tym samym usta wszystkim malkontentom, którzy byli przeciwni jego obecności w kadrze.
                                                              *
Wróciliśmy do hotelu w doskonałych humorach, a siatkarze na każdym kroku dziękowali mi za krótką mowę motywacyjną, która dała im kopa i siły do dalszej walki. Mówiłam im, że to zasługa ich samych, a nie moja, ale nie chcieli mnie słuchać.
Na szczęście następnego dnia siatkarze nie rozgrywali żadnego meczu, mogliśmy więc pozwolić sobie na dłuższą radość z kolejnego zwycięstwa. Oczywiście w granicach rozsądku – na tym etapie nie było mowy o alkoholu. To była kulturalna impreza polegająca na graniu do późna na konsoli, którą miał ze sobą Piotrek, a którą podobno zawsze ze sobą woził. Jak widać potrzebnie, bo tej nocy przydała nam się bardzo i pozwoliła, by z siatkarzy choć na chwilę zeszło całe napięcie związane z turniejem i oczekiwaniami zarówno kibiców, jak i dziennikarzy.
                                                                 ~*~
Bardzo dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. Pozwoliłyście mi ponownie chociaż na moment uwierzyć, że to co robię ma sens. :)

sobota, 15 sierpnia 2015

Absurd dwudziesty szósty.



W końcu nadszedł jeden z wielu dni, które w najbliższym czasie będą dla nas najważniejsze – dzień podróży do Warszawy, gdzie na stadionie narodowym miał odbyć się mecz otwarcia mistrzostw. Wszyscy wstaliśmy dość wcześnie, by dokończyć pakowanie, wyszykować się i zjeść śniadanie. No, prawie wszyscy, bo ja i Bartek niechcąco zaspaliśmy. Ale naprawdę niechcąco, nie planowaliśmy tego! Po prostu zapomnieliśmy między sobą ustalić które z nas powinno ustawić budzik. Ja myślałam, że zrobi to Bartek, on zaś – że zrobię to ja. Koniec końców żadne z nas tego nie zrobiło i mieliśmy teraz niecałe dwadzieścia minut, by zdążyć z pozbieraniem wszystkich rzeczy, ogarnięciem się i zjedzeniem śniadania. Choć z tego ostatniego postanowiliśmy zrezygnować, w końcu zjeść możemy podczas ewentualnego postoju. Chyba że któryś z chłopaków zauważy naszą nieobecność i przygotuje nam kanapki. Chociaż w to wątpię, ale to szczegół.
- Idź do łazienki, ja pozbieram nasze rzeczy – rzuciłam do Kurka, który zastanawiał się czym  najpierw się zająć.
- Jesteś pewna? – zapytał.
- Jestem. No już, uciekaj – uśmiechnęłam się do niego, po czym podniosłam z podłogi kilka jego koszulek, które zdążył już przenieść do mojego pokoju. Właściwie większość jego rzeczy w magiczny sposób przemieściło się do mnie, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, dawało mi to poczucie że Bartek jest jeszcze bliżej mnie. A chciałam go mieć blisko w każdej chwili swojego życia. Był moim tlenem, bo bez niego nie byłam już w stanie oddychać. Był moim słońcem, które rozświetlało każdy mój dzień. Sprawiał, że miałam ochotę się uśmiechać, dawał  mi siłę, by przeżywać kolejne dni. Wierzył we mnie w każdym momencie mojego życia, powodując że i ja zaczynałam w siebie wierzyć. Jednym uśmiechem potrafił sprawić, że znikały wszystkie moje troski. A co najważniejsze, był, po prostu był.
Pozbierałam wszystkie nasze rzeczy, upychając je następnie do walizek, po czym sprawdziłam czy nigdzie nic nie zostało. Zajrzałam nawet pod łóżko! I dobrze zrobiłam, bo znalazłam tam jeszcze jedną podkoszulkę mojego chłopaka. To wszystko zajęło mi jakieś dziesięć minut, w przeciągu których Bartek zdążył wyjść z łazienki.
- Domkniesz walizki? – poprosiłam go. – Ja pójdę wziąć prysznic i się ogarnąć.
- Jasne. Ale chyba potrzebuję motywacji – puścił mi oczko, po czym uśmiechnął się uroczo.
- Motywacji mówisz? – mruknęłam, podchodząc do niego. – Chyba znam pewien sposób – dodałam, po czym zarzuciłam mu ręce na szyje i pocałowałam go mocno.
- Tego mi było trzeba – rzucił, gdy już się od niego oderwałam. – Nikt tak jak ty nie rozumie moich potrzeb.
- Nie czaruj – zaśmiałam się. – Uciekam do łazienki, bo naprawdę się zaraz spóźnimy – dopowiedziałam, po czym zniknęłam w pomieszczeniu. Tam wzięłam krótki prysznic, wytarłam włosy mocno ręcznikiem, wiedząc że nie zdążę ich wysuszyć, a następnie zrobiłam lekki makijaż, pudrując tylko twarz i tuszując rzęsy. Później przeniosłam się do pokoju, gdzie założyłam dresowe krótkie spodenki i przewiewną bluzkę na ramiączka. Na nogi wciągnęłam moje ulubione niskie trampki, po czym oznajmiłam Bartkowi, że jestem gotowa.
- W takim razie chodźmy – uznał, po czym wziął w dłoń rączkę swojej walizki. Ja zaś zrobiłam to samo ze swoją. – Przepraszam cię bardzo, ale co ty robisz? – zapytał.
- No jak to co? – zdziwiłam się. – Biorę swoją walizkę, by znieść ją na dół.
- Ciebie chyba fantazja ponosi! Daj mi to, natychmiast – odparł.
- Ale…
- Bez dyskusji. Nie pozwolę ci dźwigać – stwierdził, nie pozwalając mi na dalsze protestowanie. – Chodźmy już – dodał, po czym z obiema walizkami udał się w stronę windy. Nie miałam więc wyjścia i za nim poszłam. I musiałam przyznać, że jego zachowanie było dla mnie niezwykle kochane. Zaimponował mi tym.
- Kocham cię, wiesz? – zapytałam, gdy zjeżdżaliśmy windą na parter.
- Wiem – uśmiechnął się uroczo. – Ja ciebie też, bardzo.
Drzwi windy się otworzyły, więc z niej wyszliśmy. Przeszliśmy holem w kierunku drzwi wyjściowych, po drodze jeszcze oddając na recepcji klucz do pokoju i żegnając się z Heńkiem.
Potem wyszliśmy z ośrodka i ruszyliśmy w stronę stojącego na parkingu kadrowego busa. Wrzuciliśmy walizki do bagażnika, po czym weszliśmy do środka pojazdu, rozglądając się za wolnymi miejscami, najlepiej obok siebie.
- Patrzcie kto w końcu przyszedł – zaśmiał się Fabian, a za nim cała reszta. – Chodźcie tutaj, jest dla was miejsce – dorzucił, gdy wszyscy się uspokoili, a my podeszliśmy do niego i zajęliśmy wskazane miejsca.
- Zuza, ty masz mokre włosy? – zapytał Bartek, przyglądając mi się uważnie po tym jak go nimi dotknęłam.
- Wilgotne. Nie zdążyłam się wysuszyć – odparłam. – A co?
- Nie przeziębisz się?
- Mam nadzieję, że nie – stwierdziłam. – A jeśli tak, to najwyżej pomożesz mi się wyleczyć – mrugnęłam do niego.
- To na pewno – odparł, uśmiechając się do mnie.
                                                                       *
Siedziałam oparta o ramię Bartka, przyglądając się widokowi za oknem, ale to powoli zaczynało mnie nudzić. Zajrzałam więc do swojej torebki w poszukiwaniu czegoś co mogło by umilić mi podróż i odnalazłam karty.
- Chłopaki, zagramy? – zapytałam siatkarzy, machając im nimi przed nosem.
- O, karty! – ucieszył się Karol. – To co, pokerek?
- Rozbierany? – zapytał cwaniacko Andrzej. – Może dziś Zuza przegra.
- Jak potrzebujesz pooglądać kobiecie ciało, to sobie znajdź dziewczynę – rzucił z irytacją Bartek. Ścisnęłam jego dłoń, chcąc go uspokoić, po czym uśmiechnęłam się do niego.
- Kochany – mruknęłam w jego stronę. – A ty – tu zwróciłam się do Wrony – Nie licz na to. Jeszcze mi się nie zdarzyło, by przegrać w pokera.
- Więc podejmujesz wyzwanie?
- Nie, zagramy normalnie – uznał Zagumny. – Ja też chcę pograć, a nie mam zamiaru się rozbierać – dodał, sprawiając że Andrzej, z powodu odczuwanego wobec Pawła szacunku odpuścił.
I rzeczywiście graliśmy całą drogę, doskonale się przy tym bawiąc. A ja wygrałam praktycznie każdą partię.
                                                                        *
Dotarliśmy do hotelu, gdzie od razu podzieliliśmy pokoje. Na szczęście mój był obok bartkowego, mieliśmy więc do siebie blisko. Nie chciałam jednak tego nadużywać, w końcu Kurek powinien skupić się na czekającym go meczu. Nie mogłam go rozpraszać, obojętnie jak bardzo bym tego chciała. Owszem, Stefan nie zabraniał nam tego, byśmy razem spędzali czas, ale nie chciałam nadużywać jego cierpliwości. Rozumiałam kiedy jest czas na zabawę, a kiedy na ciężką pracę. Nie oznaczało to jednak, że zamierzałam unikać Bartka. Tym bardziej, że wtedy mógłby pomyśleć, że zrobił coś nie tak i że jestem o coś zła. A wtedy na pewno nie skupiłby się na siatkówce. Musiałam więc z nim o tym wszystkim porozmawiać. W tym celu udałam się do jego pokoju, który standardowo dzielił z Piotrkiem. Zapukałam delikatnie, a już po chwili do pomieszczenia wpuścił mnie mój chłopak.
- Sam jesteś? – zapytałam, rozglądając się uważnie.
- Tak, a co?
- Chciałam porozmawiać.
- Powinienem się bać? – zaniepokoił się Bartek.
- Nie, raczej nie – uznałam, siadając na łóżku Kurka. – Słuchaj, myślałam trochę nad tym jak dużo czasu ze sobą spędzamy i uznałam, że musimy to nieco ograniczyć.
- Ale czemu? – zapytał nieco rozczarowany przyjmujący.
- Nie chcę cię rozpraszać. Powinieneś skupić się na siatkówce, na grze. Nie na mnie – mruknęłam.
- I tylko o to chodzi? – zaśmiał się.
- Bawi cię to? – zirytowałam się.
- Zuza, spokojnie – złapał mnie za dłonie. – Lubię spędzać z tobą czas, bo to mnie uspokaja i wycisza. Dzięki tobie zapominam  o tym co mnie czeka, ile meczy i stresu przede mną. Nie chcę z tego rezygnować tylko dlatego, że tobie wydaje się, że mnie rozpraszasz. Bo wcale tak nie jest. I nigdy nie było.
- Jesteś pewien? – zapytałam nieśmiało.
- Tak jak tego, że cię kocham – odparł Bartek, po czym przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w niego i odetchnęłam głęboko.
- Ja ciebie też – mruknęłam. – Dobrze, że jesteś.
                                                                *
Czas do meczu otwarcia upłynął nam na treningach i spotkaniach psychologicznych. Staraliśmy się w każdy możliwy sposób pomóc chłopakom i mieliśmy nadzieję, że da to jakieś efekty. Nic więcej nie mogliśmy w tej chwili już zrobić.
Droga na stadion narodowy minęła nam w nieco nerwowej atmosferze, choć chłopcy wierzyli, że są w stanie wygrać z Serbią. Nie wątpili w swoje możliwości, co dowodziło, że treningi mentalne Bączka przynosiły efekty. Teraz wszystko pozostawało w rękach siatkarzy. To oni musieli pokazać swoje zdolności. To oni musieli udowodnić, że są jedną z drużyn ze ścisłej czołówki, że są siatkarską potęgą. Choć właściwie nie musieli. Oni mogli! I zamierzali to zrobić. Zamierzali wykazać się konsekwencją od początku do końca, by zwyciężać i zrobić wszystko, by nie przegrać żadnego z meczy. Bo byli do tego zdolni. I zasługiwali na mistrzostwo jak nikt inny. W końcu cały turniej odbywał się na naszej ziemi. I żaden z siatkarzy nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek inny osiągnął tutaj to najważniejsze zwycięstwo.
Kiedy znaleźliśmy się na terenie obiektu siatkarze udali się do szatni, ja zaś poszłam pomóc Oskarowi, byle tylko się czymś zająć. Później zawodnicy wyszli na parkiet, by się porozciągać i poczuć w pełni, że to już pora. I w końcu wszystko wystartowało. Lawina poszła i nic już nie było w stanie jej zatrzymać.
                                                                 *
Mecz otwarcia siatkarskich MŚ na Stadionie Narodowym miał być wielkim wydarzeniem w siatkarskim świecie. I w istocie był. Zarówno Serbowie jak i Polacy dołożyli wszelkich starań, by było to niesamowitym widowiskiem, mimo że mecz zakończył się wynikiem 3:0 na korzyść Polaków. Jednak walka przez długi czas była potyczką punkt za punkt, dopiero w końcówkach setów to polska drużyna udowadniała, że jest lepsza. I w ten sposób mogła na swoim koncie zapisać pierwsze zwycięstwo. Zwycięstwo o tyle znaczące, że już od początku udowadniało, że Polacy są zdolni do wszystkiego i mogą osiągnąć to, co od dawna im się nie udało. Zdobyć mistrzostwo świata. I to na własnej ziemi. Czy było potrzeba czegoś więcej? Oczywiście, że nie. Bo dla tej piętnastki zawodników to właśnie było priorytetem. I marzeniem. Marzeniem, które miało szansę się spełnić, jeśli tylko odpowiednio się postarają.
Kiedy po meczu rozmawiałam z Bartkiem, podszedł do nas Aleksandar.
- Gratuluję zwycięstwa – rzucił do Kurka, gdy już się z nim przywitał.
- Dziękuję – odparł grzecznie Bartek. – Poznaj Zuzę, moją dziewczynę.  – dodał, dumnie wypinając pierś.
- Aleks, bardzo mi miło – stwierdził Serb, podając mi dłoń, którą od razu uścisnęłam.
- Mnie również – odpowiedziałam, uśmiechając się do niego. To zaś sprawiło, że Kurek chrząknął wymownie.
- Nie musisz być zazdrosny – mruknęłam do niego, po czym złapałam go za dłoń.
- Zawsze będę – puścił mi oczko przyjmujący, po czym objął mnie w pasie.
Porozmawialiśmy jeszcze chwile z Aleksem, po czym Serb udał się do szatni. Zrobiliśmy to samo i już po chwili znaleźliśmy się pod szatnią Polaków.
- Nie wejdę tam – zaprotestowałam, gdy Bartek wciąż trzymając mnie za rękę zamierzał wejść do pomieszczenia.
- Daj spokój, tam się nic nie dzieje – odparł przyjmujący, a zza drzwi, jakby na zaprzeczenie jego słów, dało się usłyszeć głośno grającą muzykę. – No dobra, może nie jest zbyt spokojnie, ale to nic złego.
- Ale tam na pewno jest pełno nagich facetów!
- I co z tego?
- Jak to co? Nie chcę ich oglądać!
- Zasłonisz oczy! Z resztą, tam bawi się drużyna. A ty jesteś jej częścią. Musisz być tam z nami.
- Niech będzie – mruknęłam. – Ale jak to spowoduje uszczerbek na mojej psychice, to będziesz płacił za mojego terapeutę!
- Stoi – rzucił zadowolony Bartek, po czym otworzył drzwi i nie czekając na moją reakcję wciągnął mnie do środka. Nie zdążyłam nawet zasłonić oczu, co po spotkaniu się z widokiem kilkunastu facetów w ręcznikach, spowodowało że pisnęłam głośno. To zaś wywołało głośny śmiech siatkarzy i moje zażenowanie. Zasłoniłam szybko oczy, czując że robi mi się gorąco, a moja twarz pokrywa się czerwienią.
- Patrzcie jak się wstydzi – zaśmiał się Ignaczak. – Nie masz czego!
- Pewnie, że nie! – dorzucił Winiarski, podchodząc do mnie i zdejmując mi dłonie z twarzy. Nie minęła jednak nawet sekunda, a zakryłam oczy ponownie, co sprawiło że Michał powtórzył swoje poprzednie zachowanie. I tak kilka razy, aż w końcu przyjmujący skapitulował. - Dobra chłopaki, zakładać gatki bo inaczej Zuza nigdy na nas nie spojrzy! – rzucił.
- Nie! – krzyknął głośno Kubiak. – To kto będzie podziwiał nasze wspaniałe ciała?
- Twoje to raczej Monika – odpowiedział mu Wlazły.
- Właśnie! Ty się pilnuj, bo ja jej wszystko doniosę! – dodał niby zły Bartek.
- Doniósł byś na mnie? Na kolegę?! Nóż w samo serce! – rzucił Michał, po czym udał, że płacze.
- Misiu, nie płacz – podszedł do niego Krzysiek. – Kurek żartował! Nie zrobiłby ci tego. – dodał libero, po czym przytulił do siebie przyjmującego.
Na to wszystko do pomieszczenia spod prysznica( na szczęście w bieliźnie, a nie w ręczniku) wrócił Marcin. I gdy zobaczył co się wyczynia, przetarł oczy ze zdumienia, licząc że to tylko zwidy. Nic bardziej mylnego, wszystko to działo się naprawdę. A Możdżonkowi nie pozostawało już nic innego, jak wznieść oczy do nieba i mruknąć coś niezrozumiałego pod nosem. Coś co brzmiało mniej więcej jak „zachciało ci się być siatkarzem, teraz znoś idiotów”.
                                                              *
Wróciliśmy do hotelu w doskonałych humorach, a Igła zaproponował byśmy wszyscy zajrzeli do pokoju, który dzielił z Gumą, w celu dalszego świętowania. Sam Paweł, zadowolony z dzisiejszego wyniku, nie miał nic przeciwko, zostawiliśmy więc swoje rzeczy w naszych pokojach i poszliśmy do tego należącego do dinozaurów. Rozsiedliśmy się wygodnie gdzie się dało i otworzyliśmy piwa, na których wypicie dostaliśmy pozwolenie od Antigi. W końcu następnego dnia mieliśmy wolne i czekała nas tylko podróż do Wrocławia. A to jak będziemy się czuć podczas jazdy zależało już tylko od nas. Stefan wyraził się jasno, że wszelkie konsekwencje naszego ewentualnego przesadzenia z akloholem będziemy znosić sami. Przystaliśmy na te warunki i dzięki temu mogliśmy miło spędzić wieczór w tak szczęśliwym dla nas dniu i uczcić pierwsze zwycięstwo.
- Przydało by się coś do jedzenia do tego piwa - mruknął Konar, bawiąc się kapslem od butelki.
- Mam u siebie jakieś paluszki i chipsy jeśli chcecie - odpowiedziałam, wychylając się zza ramienia Bartka.
- Pewnie! - rzucił w moim kierunku Winiarski, a ja wstałam żeby iść do siebie. - Iść z tobą? - zapytał.
- Nie trzeba, poradzę sobie - uśmiechnęłam się do niego, a później wyszłam z pokoju dinozaurów. Nie minęło kilka minut, a już siadałam koło Kurka, wcześniej wręczając chłopakom po trzy paczki chipsów i paluszków.
- Skąd tyle tego masz? - zaciekawił się Andrzej, otwierając jedną z paczek z przysmakiem z ziemniaków.
- Przekąska zawsze się przyda - mruknęłam, a moje słowa wzbudziły śmiech chłopaków.
A potem było już tylko lepiej. I jak to my, z radością bawiliśmy się całą noc.
                                                                    *
Gdy rano podniosłam powieki, moim oczom ukazał się niesamowity bałagan, złożony z pustych butelek po piwie i pustych opakowań po przekąskach. Rozejrzałam się uważnie, starając się zlokalizować Bartka. Nie zajęło mi to zbyt długo, bo okazało się, że używałam go jako poduszki. Z resztą, pozostali siatkarze spali równie ciekawie. Na łóżku Igły spali wtuleni w siebie Karol i Andrzej, sam Ignaczak zaś spał w nogach. Na drugim łóżku, tym należącym do Gumy spał tylko Paweł. Ten to się umiał ustawić.
Koło jego łóżka spał Fabian, z całej siły przyciskając do siebie jak pluszowego misia samego Kubiaka. Jemu widocznie to nie przeszkadzało, bo nadal cicho pochrapywał. O nogi Dzika z kolei opierał się Nowakowski. Zatorski i Mika spali pod oknem, podobnie jak Winiarski i Wlazły. Wydawało mi się nawet, że Michał mówił coś przez sen, ale nie byłam w stanie zrozumieć co takiego mamrocze. Przy drzwiach spał Możdżonek, Buszek zaś w kącie niedaleko niego. Nie mogłam zlokalizować tylko Konara, ale już po chwili mi się to udało, gdy zauważyłam jego nogi wystające z łazienki. Cóż, w różnym stanie, ale na szczęście byliśmy wszyscy i nikt się nie zagubił. Miałam tylko nadzieję, że nie zrobiliśmy niczego głupiego.
- Matko, ale mnie głowa boli - mruknął Bartek, który przebudził się niedługo po mnie. - Jest tu gdzieś woda?
- W kranie w łazience - odparłam, rozmasowując skronie.
- To za daleko - uznał Kurek, ponownie przymykając oczy.
Kilkanaście minut później zaczęła się powoli budzić reszta siatkarzy. Ci, którzy nie zrobili tego sami z siebie zostali obudzeni dość drastycznie: przy pomocy Kubiaka, który narobił krzyku po zorientowaniu się jak spał.
- Zabieraj te łapy Drzyzga! - warknął w stronę Fabiana.
- O co ci chodzi, wcześniej nie narzekałeś - stwierdził spokojnie rozgrywający. - Nawet mruczałeś, że ci tak dobrze.
- Bo byłem pijany!
- Michał, chcesz mam coś powiedzieć? - zapytał go Konar, który zdążył zmienić pozycję i teraz wyglądał z łazienki.
- Spadaj - zirytował się jeszcze bardziej przyjmujący.
- Luz Misiu, tu są sami swoi. Nic co powiesz nie wyjdzie poza ten pokój - rzucił Winarski.
- A chcesz w dzìób?
- Ale po co od razu tak brutalnie!
- Bo mnie wkurzacie!
- Dobra, dość - krzyknęłam, by zakończyć tę bezsensowną kłótnię. - Ktoś mi powie, która jest godzina?
- Dochodzi dziewìąta - odpowiedział mi Mikuś.
- Dobra chłopaki, pora wstawać. Ogarniamy ten bałagan, później ogarniamy siebie, nasze rzeczy, idziemy coś zjeść i schodzimy na dół, bo o 12 ruszamy w podróż do Wrocławia. Ktoś ma jakieś ale?
- Nikt - krzyknęli zgodnie siatkarze.
- To do roboty!
Po dwudziestu minutach( o dziwo!) cały bałagan, który zrobiliśmy został posprzątany. Rozeszliśmy się więc po pokojach, gdzie doprowadziliśmy się do porządku. Potem się spakowaliśmy i zjedliśmy śniadanie w hotelowej stołówce.
                                                                     *
Kiedy wybiła 12, byliśmy już w pełni gotowi do podróży i grzecznie czekaliśmy w holu. Sam Stefan był zdziwiony, że nie mieliśmy problemu z punktualnością, jak to zawsze u nas bywało, ale widząc nasze zmarnowane twarze nie odezwał się nawet słowem. Odczekaliśmy jeszcze chwilę, a gdy pojawił się nasz autokar od razu się do niego zapakowaliśmy i niedługo potem wszyscy poszliśmy ponownie spać.
                                                                    *
- Sportowcy, wstawać! - krzyk naszego statystyka wyrwał nas ze snu.
- Co jest? - zapytał zaspany Ignaczak.
- Postój! - rzucił Oskar, po czym wesoło pogwizdując wysiadł z naszego środka lokomocji.
- Czasem go nienawidzę - mruknął Winiarski. - No nic, czas rozprostować kości. - dodał, po czym podniósł się z miejsca i również wyszedł z autokaru. Poszliśmy jego śladem i ruszyliśmy do budynku, który, jak to przy postojach, okazał się być stacją paliw. Weszłam do środka w towarzystwie Bartka.
- Kochanie, chcesz coś? - zapytał.
- Kup mi kawę jeśli możesz, a ja skoczę do łazienki.
- W porządku - uśmiechnął się, a ja poszłam w odpowiednie miejsce. I jak to bywało z damskimi toaletami, musiałam odstać swoje w długiej kolejce. Tak długiej, że gdy Kurek do mnie przyszedł to wciąż w niej stałam. Popatrzyłam na niego tylko przepraszająco, ale on machnął ręką, dając mi tym samym do zrozumienia, że nic się nie stało.
Odstałam swoje, skorzystałam z łazienki, po czym trzymając Bartka za rękę wróciłam w miejsce postoju naszego autokaru. I wszystko było by dobrze, gdyby on nadal tam stał.
- Zuza, gdzie jest nasz autokar? - spytał mnie zaniepokojony przyjmujący.
- Nie mam pojęcia - odparłam zgodnie z prawdą. - Zadzwonię lepiej do Stefana. - dodałam, po czym wyjęłam telefon z  kieszeni i wybrałam numer trenera. Odebrał już po chwili.
- Trenerze, gdzie jesteście?
- Jak to no? Dalej podróźiujemy.
- Bez nas?! - pisnęłam.
- Jak beź waś? W autokarze nie siedźią?
- No nie!
- A reśta powiedziała, że są wśyscy! - rzucił. - Zaraz po waś wróćimy.
I rzeczywiście po jakichś piętnastu minutach po nas wrócili, w końcu nie mieli wyjścia. A siatkarze to, że nie zauważyli naszego braku wytłumaczyli tym, że przez ciężką noc mieli zaburzone pole widzenia. Też mi argument.
                                                                                         ~*~
Przepraszam za ewentualne błędy, za jakość i za to, że rozdziały nie są tak często jak być może byście tego chciały. Ale niedługo kończymy to opowiadanie. I moją "karierę" w blogosferze najprawdopodobniej też.

sobota, 1 sierpnia 2015

Absurd dwudziesty piąty.


Nastał kolejny dzień, który przybliżał nas do rozpoczęcia Mistrzostw. Obudziłam się wcześnie, bo na zegarku wybijała dopiero 6. Nie czułam się już senna, więc postanowiłam wykorzystać czas pozostały do śniadania na krótką przebieżkę. W końcu nic tak nie oczyszczało umysłu i nie uspokajało emocji jak przebiegnięcie jakiejś większej odległości. Uniosłam tyłek z łóżka, po czym udałam się do łazienki, gdzie wzięłam krótki prysznic. Rozczesałam wilgotne włosy, po czym lekko je podsuszyłam i związałam w wysokiego kucyka. Później założyłam na siebie podkoszulkę na grubych ramiączkach i czarne legginsy. Na nogi wciągnęłam moje buty do biegania, po czym zasznurowałam je mocno. Drapnęłam jeszcze wiszącą na krześle bluzę, po czym wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Ruszyłam w stronę windy, by następnie zjechać na dół i wyjść z ośrodka. Rześkie powietrze uderzyło mnie w twarz, sprawiając że miałam ochotę odetchnąć pełną piersią, co też zrobiłam. Zasunęłam zamek bluzy, po czym spokojnym tempem ruszyłam przed siebie.
Z każdym kolejnym krokiem czułam się coraz lepiej, napawając się uczuciem, które wywoływały pracujące mięśnie. Właśnie tego potrzebowałam, bo sama już zaczynałam wariować. Bałam się, że nie będę w stanie pomóc chłopakom i moja współpraca z nimi nie przyniesie takiego efektu jakiego oczekiwał Bączek, albo co gorsza, nie przyniesie żadnego efektu. Im bliżej było pierwszego meczu, tym większą presję odczuwałam. A co mieli powiedzieć siatkarze? W końcu to oni musieli wyjść na parkiet, to oni musieli grać i pokazać potęgę polskiej drużyny! Ja byłam tylko statystką, która być może w mało istotny sposób mogła przyczynić się do zwycięstw. Oczywiście, nie oczekiwałam, że jeśli do nich dojdzie (a dojdzie, byłam pewna) wszyscy będą musieli mnie czcić i wylewnie mi dziękować. Co to, to nie! Ja tak naprawdę nie zrobiłabym w tej kwestii nic. Nie grałabym z nimi, nie zdobyłabym punktów, w konsekwencji wygrywając sety, a później całe spotkanie. Jeśli ktoś oprócz siatkarzy mógł mieć w zwycięstwo jakikolwiek wkład, to Stefan wraz z Filipem, a także główne osoby ze sztabu. Nawet Bączek miałby w to większy wkład niż ja! W końcu cały ten trening mentalny był tylko i wyłącznie jego pomysłem, ja stanowiłam tylko drobną pomoc, nic więcej. I cokolwiek każdy by twierdził, ja właśnie takie miałam zdanie. Mogłam pomóc? W porządku, wspaniale. Ale nie oczekiwałam nic w zamian. Chciałam tylko żeby chłopcy byli szczęśliwi, żeby odczuwali radość z tego co robią, co mogło by się przełożyć na ich grę. W końcu jeśli bawiliby się siatkówką to na pewno przyniosło by to większe efekty, niż gdyby byli spięci. Dlatego właśnie musieliśmy z Bączkiem zrobić wszystko, żeby zdjąć z nich jak najwięcej presji, żeby sprawić, żeby nie zwracali uwagi na komentarze, dywagacje czy elaboraty dziennikarzy czy kibiców. Rozumiałam ich, rozumiałam to, że na własnej ziemi oczekiwali od chłopaków medalu, ale nie powinni przesadzać, bo to nie było ani komfortowe dla zawodników, ani tym bardziej potrzebne.
Przebiegając obok strumyka zmieniłam nieco temat moich rozmyślań. Zaczęłam zastanawiać się w jakiej kolejności przeprowadzać rozmowy z tą grupą siatkarzy, którą wybrałam na początek. Trudno było mi się zdecydować, uznałam więc, że po prostu ich o to zapytam. Może któryś z nich chciałby porozmawiać pierwszy? Może któryś miał problem, o którym nie chciał mówić przy wszystkich, a który byłabym w stanie pomóc mu rozwiązać? Warto było się dowiedzieć, w końcu w żaden sposób mi to nie szkodziło, a mogło przynieść korzyści. Z takim postanowieniem zakończyłam rozmyślania dotyczące tej kwestii, a mój umysł postanowił zalać moją głowę wspomnieniami tego, co wydarzyło się do tej pory, a co dotyczyło głównie Bartka. Nie sądziłam, że kiedykolwiek tam bardzo zakocham się w kimś, kto tak mocno działał mi na nerwy. Że będę w stanie ponownie zaufać i tak bardzo zatracić się w uczuciu. Ale co mogłam na to poradzić? Nic, kompletnie nic. Z resztą, nie zamierzałam. Kurek był najlepszym co kiedykolwiek przydarzyło mi się w życiu. Wszystko inne nie musiało istnieć, wystarczyło, że miałam jego. Chciałam żeby był już na zawsze, byłam nawet gotowa się z nim zestarzeć! Aż przystanęłam, kiedy to do mnie dotarło. Oddychałam głęboko, chcąc uspokoić oddech, a następnie rozciągnęłam wargi w szerokim uśmiechu. Wszystko w końcu zaczęło pasować do siebie, każdy element układanki wskoczył na swoje miejsce, a do mnie dotarło, że nie mam się czego obawiać, dopóki w moim życiu jest Bartek. W końcu to on był moją siłą napędową, to jego obecność sprawiała, że z radością witałam każdy kolejny dzień i miałam ochotę ciągle się uśmiechać mimo trudów codzienności.
Uśmiech nie zniknął mi z twarzy, gdy dobiegłam do hotelu, ani wtedy, gdy po krótkim odświeżeniu, ponownie potknęłam się na progu, wchodząc do stołówki. Nie zniknął także wtedy, gdy usiadłam z chłopakami przy stole, a oni zawiesili na mnie swoje zdziwione spojrzenia. Wręcz przeciwnie, rozszerzył się, gdy Kurek pojawił się na stołówce, po czym usiadł obok mnie, przygarniając mnie do siebie ramieniem i całując w skroń. Przymknęłam oczy, po czym wtuliłam się w niego i zaciągnęłam zapachem jego perfum. Nie przejmowałam się tym, co inni sobie pomyślą, chciałam po prostu być jak najbliżej niego. Czułam bijące od niego ciepło, czułam jego serce wybijające identyczną z moim melodię, sprawiając że czułam się jeszcze szczęśliwsza.
- Dzień dobry kochanie – szepnął mi do ucha Bartek. W odpowiedzi zamruczałam jak kot, wtulając się w niego jeszcze bardziej. Po chwili jednak się odsunęłam, chcąc pozwolić przyjmującemu w spokoju zjeść śniadanie. W końcu musiał mieć siłę, by udowadniać innym reprezentacjom, że to on rządzi w siatkarskim świecie.  Spojrzałam mu prosto w oczy, chcąc spojrzeniem przekazać jak wiele dla mnie znaczy. I chyba mi się udało, bo uśmiechnął się do mnie najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. Tym, który wyrażał dokładnie takie same uczucia, jakie ja przekazałam mu spojrzeniem. Tym, który był przeznaczony tylko dla mnie.
Naszą wymianę spojrzeń i uśmiechów przerwało ciche chlipnięcie gdzieś z boku, które starałam się zignorować, jednak na próżno.
- Przestań, bo przerywasz im tę chwilę – usłyszałam szept Piotrka.
- Ale to jest taki piękny widok – zawył na całą stołówkę Zator, sprawiając że cały intymny nastrój między mną a Bartkiem diabli wzięli. Oderwałam więc wzrok od przyjmującego, po czym zabrałam się za robienie sobie kanapki, udając że nic się nie działo. Jednak kiedy poczułam rękę Kurka na swoim kolanie, nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.  Tym bardziej, kiedy zaczął przebierać palcami, chociaż doskonale wiedział, że mam tam łaskotki. Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek, chcąc pokazać mu, że ma się uspokoić, jednak nie potrafiłam zachować powagi, co sprawiało, że Bartek nic sobie nie robił z moich sugestii.
- Co ja tu robię – mruknął siedzący obok nas Fabian, zauważając nasze zachowanie.
- Przypuszczam, że jesz śniadanie, ale mogę się mylić – odparł mu jak zawsze pomocny Ignaczak.
- Dziękuję za rozwianie wątpliwości – zironizował Drzyzga, uśmiechając się do niego krzywo.
- No już Fabcio, nie bądź zły – stwierdziłam, trącając go ramieniem. Ten tylko spojrzał na mnie z rezerwą, więc wyszczerzyłam się w jego stronę. Przewrócił oczami, ale w końcu się rozchmurzył. Na szczęście.
                                                                  *
- Będziesz miała chwilę, żeby pogadać? – zapytał mnie Fabian, gdy wychodziliśmy ze stołówki.
- Właściwie to jesteś w grupie Kuby – odparłam, zrównując swój krok z jego.
- W porządku – mruknął. – Nieważne już.
- Poczekaj – poprosiłam go, po czym odwróciłam się na pięcie i wróciłam do pomieszczenia. Odnalazłam Bączka, po czym poinformowałam go, że przejmuję Fabiana. Początkowo był zdziwiony, ale widząc moją zaciętą minę machnął tylko ręką, co znaczyło tyle, że się zgodził. Z resztą, nie miał zbyt wiele do gadania. Skinęłam mu głową w niemym podziękowaniu, po czym wróciłam do rozgrywającego, który czekał na mnie na korytarzu, skubiąc rękawy swojej klubowej bluzy. Wyglądał przy tym naprawdę żałośnie, uznałam więc, że nie ma na co czekać i porozmawiam z nim już teraz.
- Załatwione – rzuciłam do niego, gdy tylko znalazłam się obok.
- Dziękuję – odparł cicho. – Doceniam, że mimo tego jaki jestem nadal chcesz mnie w swojej grupie.
- Och, daj spokój – uśmiechnęłam się. – Wiem doskonale, że to wynika z narastającej presji i stresu, nie traktuję tego jakoś wiążąco i nie uważam tego za przejaw twojego charakteru.
- Naprawdę? – spojrzał na mnie tak, jakbym powiedziała mu, że Święty Mikołaj jednak istnieje.
- Oczywiście, że tak! – stwierdziłam głośno. – Wierz mi, znam takie reakcje nie od dziś, przywykłam także do tego że ludzie zazwyczaj wyładowują się na mnie. Naprawdę nie przywiązuje do tego wagi.
- Dziękuję. I przepraszam.
- Nie masz za co. A teraz chodź do mojego pokoju, porozmawiamy i spróbujemy temu wszystkiemu zaradzić, zanim twoja frustracja albo i rozpacz jeszcze bardziej się rozwiną – rzuciłam, po czym złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą.
                                                                *
- Siadaj gdzie chcesz – rzuciłam do Fabiana, wskazując ręką na krzesło, a następnie na łóżko. Rozgrywający zajął miejsce na łóżku, jednak po chwili uznał, że woli krzesło.
- Dlaczego się przesiadłeś?
- Bo czułem się jak na kozetce u psychiatry – zaśmiał się krótko, po czym znów spoważniał. – Możemy zacząć?
- Jasne, nie ma sprawy. Zacznij mówić kiedy będziesz gotowy.
- Boję się  - rzucił od razu.
- Czego? – zapytałam spokojnie.
- Tego, że zawalę. Że presja za bardzo mnie przytłoczy, że sobie nie poradzę i że przeze mnie drużyna będzie przegrywać mecze. Przecież nie mam zbyt dużego doświadczenia w grze w kadrze. Stefan oczekuje, że będę pierwszym rozgrywającym, a przecież Guma jest ode mnie dużo lepszy!
- Fabian, posłuchaj mnie uważnie – zaczęłam. – Czy według ciebie Stefan jest mądrym człowiekiem?
- No tak – odparł niepewnie.
- Więc dlaczego myślisz, że popełnia błąd, stawiając na ciebie? – zapytałam retorycznie. – Na pewno bardzo dokładnie przemyślał tę decyzję i przeanalizował wszystkie za i przeciw. Skoro tak zadecydował, musi być pewien tego co robi. Skoro postawił na ciebie na pewno głęboko wierzy, że sobie poradzisz. Co z tego, że nie masz doświadczenia w grze w kadrze? Masz doświadczenie w grze w klubie! Czym to się różni? Tak naprawdę niczym, doskonale o tym wiesz. Nie zwracaj uwagi na to przeciwko komu grasz, ale na to, by pokazać mu, że to ty jesteś górą. Ty, nie on. Nie daj się stłamsić, nie pozwól byś przez swoje obawy przegrał już na starcie. Jesteś swoim największym przeciwnikiem. Wygraj tę walkę, a będziesz w stanie wygrać z każdym.
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem – złapałam go za dłoń. – Masz wokół siebie wielu ludzi, którzy w ciebie wierzą: swoich bliskich, wszystkich kibiców, sztab, wszystkich zawodników. Zwróć uwagę, że wszyscy wyrażają się o tobie w samych superlatywach. I co, myślisz że robią to tylko po to, by ci się przypodobać? Wątpię. Oni po prostu wiedzą, że sobie poradzisz, że jesteś dobry w tym co robisz. Bo to właśnie teraz jest twój moment. Twój czas, by udowodnić wszystkim, że pokładane w tobie nadzieje nie są bezpodstawne. Myślisz, że dlaczego Antiga cię powołał? Na ładne oczy? Oczywiście, że nie! Powołał cię dlatego, że doskonale wie, że jesteś odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. I że doprowadzisz polską drużynę, z małą pomocą Pawła oczywiście, najdalej jak się da. A może i do samego mistrzostwa. Bo wszyscy wiedzą, że to potrafisz.
- A ty?
- Co ja?
- Ty też myślisz, że potrafię?
- Oczywiście, że tak – przytaknęłam energicznie. – Fabian, masz cały świat w swoich rękach. I tylko od ciebie zależy czy go podbijesz. Chcesz zostać mistrzem świata?
- Wiesz że tak.
- Więc nie pozwól nikomu innemu spełnić twojego marzenia! Pokaż wszystkim, że było ono dla ciebie tak ważne, że chciałeś spełnić je już teraz, od razu. Wiem, że potrafisz – zakończyłam, po czym zapadła między nami cisza.
- Dziękuję – powiedział Drzyzga po kilku minutach. – Twoje słowa naprawdę wiele dla mnie znaczą.
- Daj spokój, powiedziałam ci po prostu prawdę. Musisz sam uwierzyć w siebie i w swoje zdolności, a dalej już wszystko ułoży się samo, zaufaj mi.
- Ufam ci – uśmiechnął się delikatnie. – Pójdę już. – dodał, po czym podniósł się z łóżka i ruszył w kierunku drzwi. Wyszłam za nim na korytarz, bo chciałam udać się do Bartka. Niespodziewanie Fabian odwrócił się w moim kierunku i mnie uścisnął. Byłam kompletnie zaskoczona tym nagłym przypływem uczuć, ale odwzajemniłam jego uścisk. Czułam, że tego potrzebował.
- Bartek ma ogromne szczęście, że pokochałaś właśnie jego – mruknął, gdy już się ode mnie odsunął.
- Nawet nie wiesz jak wielkie – rzucił Kurek, który znikąd pojawił się obok nas. – Usłyszałem twój głos. – odpowiedział na moje nieme pytanie.
- Zmywam się – stwierdził Fabian. – Spędźcie razem czas. I jeszcze raz dziękuję za wszystko. – dodał, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku swojego pokoju.
- Naprawdę nie ma za co! – krzyknęłam za nim, odprowadzając go spojrzeniem. Kiedy zniknął mi z oczu przeniosłam swój wzrok na Bartka, uśmiechając się do niego szeroko.
- Kolejny kryzys zażegnany? – zapytał przyjmujący, przyciągając mnie do siebie.
- Tak sądzę – odparłam.
- Jestem z ciebie dumny – stwierdził, po czym pocałował mnie w czoło. – Idziemy na spacer?
- Chętnie – odparłam.
- Więc chodźmy – uznał, po czym zjechaliśmy windą na dół i wyszliśmy z ośrodka. Kurek złapał mnie za dłoń, splatając swoje palce z moimi i wolnym krokiem ruszyliśmy przed siebie.
                                                                         *
Pogoda dopisywała, więc Bartek zabrał mnie na lody, argumentując to tym, że przecież każdy z nas ma w sobie coś z dziecka i na pewno mam na nie ochotę. Nie mylił się, co po raz kolejny udowadniało jak dobrze zdążył mnie poznać przez ten czas od kiedy jesteśmy razem. Czekając na to aż złoży zamówienie, zajęłam stolik i przysiadłam na krześle, po czym wystawiłam twarz do słońca i przymknęłam oczy. Ciepłe promienie przyjemnie grzały moje policzki, sprawiając że czułam się niezwykle odprężona. A gdy Kurek wrócił i zobaczył moje poczynania, nie czekając na nic postawił pucharki z lodami na stoliku, po czym stanął za mną i delikatnymi ruchami zaczął rozmasowywać moje plecy.
- Jesteś strasznie spięta – stwierdził.
- Stresuję się trochę. W końcu to pierwszy raz kiedy występuję w roli psychologa kadry i to na tak ważnym wydarzeniu – odparłam, po czym zamruczałam zadowolona, gdy poczułam jak obolały od kilku dni mięsień w końcu się rozluźnia.
- Dasz sobie radę – powiedział pewnie.
- Wy też – uznałam z mocą.  – To mistrzostwo będzie wasze.
- Nasze kochanie, nasze. Jesteś częścią tej drużyny, każdy ci to powie. Nawet Fabian – zaśmiał się Bartek, a ja mu zawtórowałam. – Właśnie, jeśli chodzi o niego, czyżby w końcu dzisiaj coś się między wami poprawiło? Bo ostatnio nie było zbyt ciekawie, sama przyznasz.
- To prawda. Ale dziś chyba w końcu uwierzył, że jestem tutaj przydatna i nie traktuję tego jako płatnych wakacji.
- A co, miał jakiś problem, który pomogłaś mu rozwiązać?
- Mam nadzieję, że tak – uśmiechnęłam się, odsuwając od Bartka. – Dziękuję za masaż.
- Nie ma za co – odparł Kurek, po czym cmoknął mnie w nos. – Myślisz, że inni też będą potrzebować takiej pomocy?
- Nie mam pojęcia – odparłam szczerze. – W każdym razie ja jestem gotowa im jej udzielić, jeśli tylko będę umiała.
- Na pewno – uznał przyjmujący, co skwitowałam uśmiechem.
                                                                      *
- Masz lody na policzku – zaśmiałam się, widząc ubrudzonego Bartka. Jak dziecko.
- Już? – spytał, przejeżdżając ręką po twarzy.
- Nie z tej strony kochanie – podpowiedziałam, jednak to nic nie dało. – Daj, pomogę ci. – dodałam, po czym sięgnęłam po serwetkę i delikatnie wytarłam pozostałości lodowej mazi z jego policzka.
- Dziękuję – uśmiechnął się.
- Nie ma za co, w końcu musisz się jakoś prezentować kiedy idziemy razem po ulicy.
- Sugerujesz, że prezentuję się tylko jakoś?! – spojrzał na mnie złowieszczo.
- Ty to powiedziałeś – odparłam, po czym zaczęłam uciekać. Byłam jednak z góry skazana na porażkę, bo Bartek nie dość, że miał lepszą kondycję to i dłuższe nogi. Dlatego już po chwili złapał mnie w pasie, a potem przerzucił sobie przez ramię i zaczął kierować się w stronę fontanny (dlaczego zawsze muszę mieć pecha i ZAWSZE w takiej sytuacji są obok?).
- Bartek, nawet się nie waż! – zapiszczałam.
- Nie wiem o co ci chodzi – odparł, idąc dalej.
- Bartuś, kochanie, ja cię tak bardzo proszę! Nie rób mi tego! Przeziębię się! Nie będę mogła pomagać i Stefanowi będzie przykro! – krzyczałam, wzbudzając małą sensację i sprawiając, że mijani przez nas ludzie zwyczajnie się z nas śmiali.
- Tym Stefanem mnie przekonałaś! – uznał Kurek, odstawiając mnie na ziemię.
- Serio?! To moje zdrowie nie jest ważniejsze? – zapytałam poważnie, w duchu śmiejąc się z miny Bartka.
- Nie no, oczywiście że tak! Źle się wyraziłem – tłumaczył się.
- Wracajmy już lepiej do ośrodka, bo jeszcze chwila i trafimy na pierwsze strony gazet. O ile już się to nie stało – rzuciłam ze śmiechem, po czym ruszyliśmy w drogę.
                                                                  *
 Wolnym krokiem wracaliśmy do ośrodka, trzymając się za ręce. Miałam wrażenie, że coś niewypowiedzianego wisi między nami w powietrzu, ale wolałam poczekać na rozwój wydarzeń. W końcu mogło mi się tylko wydawać.
- Wiesz, dużo ostatnio myślałem – zaczął Bartek. – Nad tym co wydarzyło się między nami, nad naszym związkiem i naszą przyszłością. I podjąłem pewną decyzję.
- Chcesz się ze mną rozstać? – zapytałam przestraszona.
- Oszalałaś? Skąd ci coś takiego przyszło do głowy? – stanął przede mną i delikatnie złapał mnie za ramiona.
- Nie wiem. Przepraszam – mruknęłam, spuszczając głowę.
- Nie przepraszaj, tylko posłuchaj co mam ci do powiedzenia – powiedział cicho, unosząc delikatnie moją brodę, bym na niego spojrzała. – Jesteś dla mnie cholernie ważna, sam jestem zaskoczony tym, jak szybko to się stało. Ale wiem, że to właśnie z tobą chcę dzielić moje życie najdłużej jak się da. Cholernie cię kocham i nie wyobrażam sobie już, żebym miał zaczynać dzień bez twojego uśmiechu, twojego tulenia się do mnie na dzień dobry i twoich pocałunków na powitanie. Bez tego i bez całej twojej osoby mój dzień już nigdy nie byłby kompletny. Dlatego po przemyśleniu całej sprawy bardzo dokładnie chciałbym, żebyś po mistrzostwach ze mną zamieszkała. Nie mam pojęcia gdzie, ale chcę byś była obok każdego dnia.
Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Słowa Bartka wzruszyły mnie kompletnie, sprawiając że głos ugrzązł mi w gardle. To był dla nas duży i bardzo ważny krok.
- Nie musisz odpowiadać od razu – uśmiechnął się do mnie Kurek, a kiedy chciałam zaprotestować, położył mi palec na ustach. – Chciałbym, żebyś przemyślała tę decyzję i dała mi odpowiedź, mając całkowitą pewność. Po mistrzostwach, dobrze? – zapytał.
- Dobrze – oparłam, szanując jego prośbę o to, bym dokładnie przemyślała wszystkie za i przeciw. A potem po raz kolejny tego dnia wtuliłam się w jego ciepłe ciało, a on zamknął mnie w swoim niedźwiedzim uścisku. Dotarło do mnie, że dziś był jeden z tych dni w życiu, który mógł zmienić wszystko. I co najważniejsze, nie czułam z tego powodu jakiegokolwiek strachu.
                                                                                   ~.~

Zaskoczone? :D
Następny rozdział powinien pojawić się za dwa tygodnie, ale nie wiem czy mi się to uda z prostego powodu: moja wena uciekła, a zapas rozdziałów się skończył. Zrobię jednak wszystko żeby epizod się pojawił. :)