sobota, 29 listopada 2014

Absurd jedenasty.


Było spokojnie. Jak dla mnie nawet zbyt spokojnie. Podświadomie czułam, że niedługo ta sytuacja ulegnie zmianie o 180 stopni. Zastanawiałam się tylko czy stanie się to niezależnie ode mnie czy sama również będę w tym miała swój udział. Bo, powiedzmy sobie szczerze, przyjechałam tutaj się bawić (no dobra, trafiłam za karę. Ale dlaczego miałabym tego nie wykorzystać? No właśnie) i chciałam każdą możliwą okazję wykorzystywać do maksimum. Wyszłam więc ze swojego pokoju, rozglądając się po pustym korytarzu. No właśnie, pustym. To podejrzane. Gdzie się wszyscy podziali? Postanowiłam poszukać ich po pokojach. I tak nie miałam nic lepszego do roboty, a tak to może okazało by się, że robią coś ciekawego i mogłabym do nich dołączyć. Podążając korytarzem dotarłam pod pierwszy pokój, który zajmowali Karol i Andrzej (długo nie szłam, bo ich pokój sąsiadował z moim, ale to szczegół). Zapukałam do drzwi i grzecznie czekałam, ale nic się nie wydarzyło. Oznaczało to, że chłopaków po prostu w nim nie ma. Ruszyłam więc dalej i zapukałam do kolejnych drzwi, tym razem Zatora i Mikusia. Ten także okazał się pusty. Gdzie oni wszyscy do cholery byli? I co najważniejsze, dlaczego kombinowali coś beze mnie? Czyżby mnie nie lubili? Albo uważali, że mogę ich wydać? Nie podobało mi się to. Myślałam, że znamy się już na tyle, by wiedzieli, że mogą mi ufać. Niestety, najwyraźniej nie. Zrobiło mi się przykro (co zamierzałam w późniejszym czasie im wszystkim wypomnieć i niecnie wykorzystać. Kara musi być, mi się przykrości nie sprawia), aż nawet zastanawiałam się czy nie odpuścić i wrócić do pokoju, jednak ciekawość wygrała (wiem, że to pierwszy stopień do piekła, ale co tam). Kręciłam się po korytarzu, pukając do każdych drzwi po kolei, aż w końcu pozostał mi ostatni pokój, należący do Piotrka i Bartka (który także sąsiadował z moim. Powiedzmy. Po prostu był naprzeciwko). Zapukałam delikatnie, a kiedy nie doczekałam się żadnej reakcji ponowiłam próbę, robiąc to jednak dwa razy głośniej. Dopiero wtedy drzwi się uchyliły i stanął u nich Piotrek.
- O, Zuza! Cześć! Co u ciebie? Co słychać? Jak leci?
- Co kombinujecie? – zapytałam, będąc już w pełni przekonaną, że coś planują. W końcu tylko wtedy Piotrek zaczynał gadać jak najęty, głównie zadając pytania.
- My? Nic. Dlaczego tak sądzisz? – zapytał, próbując jeszcze przekonać mnie, że nic się nie dzieje.
- Bo za dużo gadasz.
- Wydaje ci się.
- Piotrek, znamy się nie od dziś. Wiem kiedy próbujesz coś ukryć.
- No bo... – zaczął Nowakowski.
- Co się dzieje? – przerwał mu Bartek, który właśnie pojawił się w drzwiach. – O, Zuzia!
- Błagam cię, nie mów do mnie Zuzia. Nie mam pięciu lat.
- Dobrze Zuziu.
- Kurek!
- No dobrze, już nie będę – mrugnął do mnie. – Co tak stoisz? Wchodź! – dodał i wciągnął mnie za rękę do pokoju.
- Co robicie? – zapytałam, widząc poustawiane na podłodze napoje i miski z chipsami i popcornem.
- Zamierzamy oglądać filmy.
- Jakie?
- Horrory oczywiście!
- Naprawdę? Mogę się dołączyć? Uwielbiam horrory!
- Serio? I nie będziesz się bała?
- Proszę cię, przecież to fikcja. Bujda na resorach. Czego miałabym się obawiać?
- Dziewczyno, wyjdź za mnie! – rzucił Kubiak, który usłyszał moje słowa.
- A ty przypadkiem nie masz już partnerki? – zapytał go Andrzej.
- Mam, ale pomarzyć zawsze można – odparł Michał i błysnął uzębieniem.
- To nie marz, tylko daj szansę wolnym strzelcom. Lepiej wyjdź za mnie! – Wrona podszedł do mnie, złapał za dłoń i zakręcił wokół własnej osi, powodując, że na samym końcu wpadłam w jego objęcia.
- Złóż podanie ze zdjęciem w trzech egzemplarzach i być może rozpatrzę twoją propozycję – odpowiedziałam, wysuwając się z jego ramion i przysiadając na łóżku obok Marcina, z którym zaraz się przywitałam.
- Co słychać, panie Brodaty? Jak pogoda na górze? – zapytałam, uśmiechając się pod nosem.
- Wszystko dobrze, pani Pyskata.
- Cicho, nie wszyscy muszą wiedzieć! – szepnęłam teatralnie.
- Już milczę! – odparł Możdżon, zakrywając usta. – Na pewno nikt do tej pory jeszcze nie zauważył!
- Wiadoma sprawa! – mrugnęłam do niego i oboje zaczęliśmy chichotać.
- Co się tutaj wyprawia? Co to za śmiechy? – zaciekawił się Fabian.
- Nie twój biznes! – wtrącił się Karol.
- Znowu zaczynasz?
- A chcesz w dziób?
- Spokój! – warknął, zgadnijcie kto. Tak, ulubieniec tłumów, Ruda Puma, sam Paweł Zagumny. Szef wszystkich szefów, najlepszy rozgrywający świata, ojciec dzieciom i mąż żonie. Ten, który potrafi zadbać o dyscyplinę jednym zdaniem czy słowem, jak i stało się tym razem. Ma się ten autorytet. Zazdroszczę, też bym chciała mieć taki posłuch.
- Jak to robisz? – zapytałam Pawła, gdy reszta była zajęta wybieraniem filmu, od którego mieliśmy zacząć (kłócili się tak głośno, że ledwo komunikowałam się z Gumą, ale to szczegół).
- Co robię? – zapytał sennie.
- Jak sprawiasz, że tak się ciebie słuchają?
- Sam nie wiem. Od kiedy pojawiałem się na zgrupowaniach nie dawałem się podpuszczać i wchodzić sobie na głowę.
- I to tyle?
- Najwyraźniej. Chyba, że to wynika z faktu, że od dawna jestem jednym z najstarszym zawodników – stwierdził, spoglądając na mnie. Rozbawiło mnie to, ale nie wiedziałam czy mogę się zaśmiać, zdobyłam się więc tylko na delikatny uśmiech.
- Spokojnie, to był żart – mrugnął do mnie Paweł. Odetchnęłam z ulgą.
- Wybacz. Po prostu mam do ciebie ogromny szacunek… - zaczęłam.
- Daj spokój. Zachowuj się naturalnie i nie przejmuj. Przecież cię nie ugryzę! – uśmiechnął się.
- Postaram się – odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech. W tym czasie siatkarze w końcu wybrali film i zaczęliśmy nasz maraton horrorów.
                                                                    *
Czas leciał, film wchodził w coraz dalszą część fabuły, a ja właściwie przysypiałam. Nie odczuwałam strachu, nawet w małej ilości, a film wydawał mi się po prostu nudny. Przesunęłam więc wzrokiem po skupionych twarzach chłopaków wpatrzonych w to, co działo się na ekranie. Próbowałam także ocenić, którzy z nich w ogóle się boją i kto wydaje się być przerażony najbardziej. Nawet nie musiałam długo szukać, bo strach bijący z oczu Zatora był wręcz namacalny (dlaczego mnie to nie zdziwiło? Tak naprawdę można było się założyć o to, że to właśnie on będzie najbardziej wystraszony. Taki już był). Miałam tylko nadzieję, że nie będziemy mieli problemu z wytłumaczeniem mu, że to tylko fikcja. Jeszcze tego brakowało by bał się zasnąć albo coś w tym stylu. Tym bardziej, że nikt z nas nie poczuwał się do roli niańki.
Usłyszeliśmy pukanie do drzwi, więc Andrzej zastopował film. Ja w tym czasie otworzyłam drzwi (bo byłam najbliżej) i przywitałam się ze stojącym w nich Stefanem.
- Co robią? – zapytał.
- Oglądamy filmy – odpowiedziałam grzecznie.
- Piją coś?
- Nie, dziś nie robimy nic złego – stwierdziłam, a następnie parsknęłam cicho śmiechem, widząc jak Bartek z Mateuszem próbują wepchnąć miski z chipsami pod łóżko.
- No dobzie. Powiedźmy, że ufam. Wracam do siebie. Gźećnie być.
- Jasna sprawa – odpowiedzieliśmy chórem, po czym zamknęłam drzwi za wychodzącym Antigą i ruszyłam w stronę swojego miejsca. Wrona w tym czasie ponownie puścił film, dzięki czemu wiedziałam jak idę. Niestety, bardzo szybko pojawiła się nowa scena, która zaczęła się ciemnym ekranem. Tym samym moje źródło światła zgasło, czego się nie spodziewałam, w wyniku czego potknęłam się o własne nogi, a moje „wrodzone szczęście” spowodowało, że wylądowałam na nikim innym jak na Kurku, robiąc przy tym masę hałasu.
- Nic mi nie jest! – krzyknęłam od razu, próbując się podnieść, w czym pomógł mi Bartek.
- Na pewno wszystko dobrze? – dopytał jeszcze.
- Tak, w porządku. A z tobą? Nie chciałabym cię uszkodzić.
- Jest dobrze – odparł, patrząc prosto na mnie, co zauważyłam gdy ekran znów zaświecił jasnym blaskiem.
- W końcu się wydało, że na niego lecisz – stwierdził Zator, na co wszyscy się zaśmiali. – A tak się wypierałaś!
- Skończ, bo będę się mścić, a tego byś nie chciał.
- Co możesz mi zrobić? Proszę cię.
- Żebyś się nie zdziwił. To moje pierwsze i ostatnie ostrzeżenie.
- Już się boję!
- Twoja decyzja. Zamienię twoje życie w piekło – rzuciłam i zaśmiałam się złowieszczo.
- No stary, nieźle się wkopałeś – stwierdził jeszcze Buszek, ale Paweł nie mógł już dopytać go co ma na myśli, bo miłościwie nam panujący Król Paweł Pierwszy uciszył wszystkich wymownym chrząknięciem.
                                                                   *
Film się skończył, więc Andrzej (po głosowaniu, gdzie po raz kolejny omal nie doszło do bójki) włączył następny. W końcu to miał być maraton horrorów, więc to logiczne, że mieliśmy obejrzeć ich kilka, albo nawet kilkanaście, na co w głębi duszy liczyłam. I już nie tylko dlatego, że to był mój ulubiony gatunek filmowy, ale także dlatego, że chciałam fabułę kilku z nich wykorzystać do zemsty na Zatorze. Obmyśliłam już pewien plan, potrzebowałam go jeszcze tylko dopracować. Musiałam także namówić kogoś do pomocy, ale uznałam, że z tym akurat będzie najmniejszy problem. W końcu siatkarze lubią różne akcje, byle tylko była zabawa, a tej miałam nadzieję, brakować nie miało. Byłam tak zajęta obmyślaniem szczegółów mojego planu, że nawet nie zauważyłam, że siedzący obok mnie Kubiak podejrzanie mi się przyglądał.
- Coś kombinujesz – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Wydaje ci się – odparłam z tajemniczym uśmieszkiem.
- Bujać to my, ale nie nas!
- A pomożesz mi?
- Pewnie, że tak!
- I nie musisz wiedzieć w czym, żeby się zgodzić? – zapytałam zaskoczona.
- A po co? Czuję, że będzie niezła zabawa i to mi wystarczy – odparł z uśmiechem.
- Uwielbiam cię! – stwierdziłam, na co jego uśmiech jeszcze się poszerzył. – Będziemy potrzebować jeszcze kilku chłopaków, żeby się udało. Tylko wszystko musimy przygotować jak najszybciej, zanim Zator wyjdzie z pokoju.
- Czyli jednak zemsta?
- Nie odmówiłabym sobie!
- To kogo bierzemy do pomocy?
- A kogo proponujesz?
- Fabiana, Wronę, Kłosa, Winiara i Ignaczaka. Wystarczy?
- Myślę, że tak. Wyciągnij ich na korytarz.
- Tak jest! - odparł Kubiak, po czym wstał u przeniósł się na drugą stronę pokoju, gdzie ta piątka siedziała. Widziałam, że z nimi rozmawia, a potem każdy z nich niepostrzeżenie wychodzi z pokoju. Na sam koniec Michał dał mi znak, że wszystko załatwione, więc sama wstałam by dołączyć do chłopaków i wszystko im wyjaśnić. Po drodze jednak zaczepił mnie Bartek.
- Idziesz już? – zapytał.
- Mam coś do załatwienia.
- Z chłopakami? – spojrzałam na niego pytająco. – Widziałem jak wychodzili.
Postanowiłam wtajemniczyć Kurka w mój plan, uznając że przyda mi się także jego pomoc. W końcu ktoś musiał przypilnować Zatora, by pozostał w pokoju. Opowiedziałam mu więc o moim pomyśle, na który z ochotą przystał. Poprosiłam go, by od razu zajął się Pawłem, tak by ten nic nie podejrzewał, a sama wyszłam na korytarz, gdzie reszta wtajemniczonych chłopaków już na mnie czekała.
- Jaki jest plan? – zapytał Igła. W odpowiedzi przedstawiłam im w skrócie jak ma wyglądać moja zemsta, po czym wzięliśmy się za przygotowania.
                                                                               *
Skończyliśmy wszystko szykować, więc napisałam wiadomość do Bartka (bo już wcześniej wszyscy wymieniliśmy się numerami telefonów, by w razie potrzeby móc się ze sobą skontaktować), informując go o tym. Już po chwili dostałam odpowiedź, że Kurek jest gotowy, więc zaczęliśmy zabawę. Pierwszą rzeczą jaką zrobiliśmy było zadzwonienie do Zatora z zastrzeżonego numeru.
- Słucham? – odebrał po pierwszym sygnale.
- Masz 7 dni – wychrypał do słuchawki Andrzej, po czym się rozłączył. Nie zdążyliśmy nawet wymienić spostrzeżeń, gdy Bartek poinformował mnie o tym, że Paweł się wystraszył. Z resztą, jego krzyk było słychać na całym piętrze, więc Kurek nawet nie musiał nas informować. Mimo to miło z jego strony, że to zrobił.
Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, bo zgodnie z naszymi przewidywaniami Zator wybiegł z pokoju 203, kierując się w stronę swojego. Kiedy biegł korytarzem włączyliśmy nagranie, na którym ktoś bardzo głośno krzyczał z przerażenia (w Internecie na szczęście można dziś wszystko znaleźć). Paweł wystraszył się jeszcze bardziej (o ile było to możliwe, bo wyglądał już jakby miał paść ze strachu). Szkoda, że nie wiedział, że to dopiero początek. Wykorzystaliśmy fakt, że nie zwracał zbyt dużej uwagi na to co się wokół niego dzieje i wślizgnęliśmy się do jego pokoju. Oczywiście nie wszyscy, bo wtedy by nas zauważył. Tylko ja, Kubiak i Ignaczak ze swoją nieśmiertelną kamerą (ciekawe czy potem będą Zatiego tym nagraniem szantażować. Pewnie tak, nie przepuściliby takiej okazji). Ja i Michał schowaliśmy się pod łóżkiem, Krzysiek zaś zajął miejsce w kącie za fotelem. Trochę wystawał, ale nakrył się kocem i był wręcz przekonany, że Zator go nie zauważy. I to w sumie było bardzo, ale to bardzo prawdopodobne.
                                                                                *
Drzwi do pokoju Pawła otworzyły się z hukiem, a następnie on sam wbiegł do pomieszczenia i je za sobą zamknął. Był autentycznie przerażony! ( Swoją drogą jak się okazuje bardzo łatwo go wystraszyć). Do tego stopnia, że nie wiedział co ze sobą zrobić. Dlatego kiedy przysiadł na chwilę na łóżku (popełniając błąd i nie zapalając światła) wykorzystaliśmy moment i wcieliliśmy w życie kolejny z naszych pomysłów: pociągnęliśmy za sznurek przywiązany do krzesła, a to zaczęło hałasować, uderzając z całej siły o podłogę.
- Kto tu jest? – zapytał histerycznie Paweł, zrywając się z łóżka. W odpowiedzi puściliśmy mu kolejne nagranie: dźwięk brzęczących łańcuchów. Zati słysząc to pisnął jak mała dziewczynka. I teraz przyszła pora na finał. Mieliśmy szczęście, bo wcześniejszy deszcz przeszedł w burzę z piorunami, co dało iście filmowy efekt. W momencie kiedy Karol w przebraniu Jasona stanął w drzwiach akurat błysnął piorun i usłyszeliśmy grzmot. Paweł krzyknął na całe gardło i wybiegł z pokoju. Chwilę po nim my zrobiliśmy to samo. Początkowo nie mogliśmy się zorientować dokąd pobiegł, ale jego kolejny krzyk wskazał nam drogę. I kiedy dobiegliśmy do Zatora, którego krzyki wywabiły na korytarz całą resztę (ciekawe gdzie był wtedy Stefan, bo on akurat się nie pojawił) byliśmy z siebie naprawdę dumni (głównie ja byłam, bo moja zemsta się udała, no i świetnie się bawiliśmy). Do czasu, kiedy nie zobaczyliśmy miny Pawła, który wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Nie do końca o to mi chodziło…
- Chyba powinniśmy go przeprosić – szepnął odrobinę za głośno Fabian.
- Kogo i za co? – zapytał nas Zator, jakby zapominając o tym co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilkunastu minut.
- No…ciebie – zaczęłam, bo oczywiście inni nie kwapili się, by cokolwiek w tej sytuacji powiedzieć. –Za tą całą akcję z motywami z horroru.
- To wasza sprawka?!
- Tak dokładnie, to moja. Chciałam się zemścić, tak jak cię uprzedzałam, ale to chyba…wymknęło się odrobinę spod kontroli.
- Odrobinę?! Nie no, ja nie wierzę, że mi to zrobiłaś!
- Paweł, ale przecież…
- Myślałem, że się przyjaźnimy. Jak mogłaś? – rzucił jeszcze, po czym (tym razem wściekły) odwrócił się na pięcie i ruszył do swojego pokoju.
- Chyba nie tak miało być – stwierdził Karol, patrząc na mnie. Ja jednak nie zareagowałam, bo dotarło do mnie, że przesadziłam.
- Zuza? – zawołał mnie Kubiak, chcąc mnie najprawdopodobniej wyrwać z letargu.
- Pójdę już do siebie – stwierdziłam, po czym nie czekając na niczyją odpowiedź poszłam do swojego pokoju, gdzie padłam na łóżko i przez resztę dnia wgapiałam się w sufit, zastanawiając się głęboko jak mogłabym przeprosić Pawła. Bo mimo wszystko czułam, że powinnam to zrobić.

                                                             ~.~
Nie mam pojęcia czy to nadal trzyma jakikolwiek poziom. Poziom zadowalający Was, bo w głównej mierze to właśnie dla Was powstaje to opowiadanie. Dajcie znać, co?

sobota, 22 listopada 2014

Absurd dziesiąty.


Nienawidzę Kurka, naprawdę. Przez jego głupie pomysły musiałam wstać o 5, by uszykować się na przebieżkę po spalskim lesie. I mówiąc wstać mam na myśli to, że Bartek, Igła i Piter (zaciągnięty, jak się okazało, siłą) wpadli do mnie do pokoju, robiąc ogromny hałas, by mnie obudzić. Ignaczak nawet próbował zacząć skakać po moim łóżku, ale od razu (na tyle szybko, na ile mogłam) zerwałam się i wybiłam mu ten pomysł z głowy. W końcu nie chciałam, by skończyło się tak jak w pokoju jego i Gumy. Jedno zepsute łóżko w Spale (zepsute…ba, doszczętnie zniszczone) wystarczy. W porządku, miałam w swoim pokoju dwa łóżka (bo w istocie był on dwuosobowy, ale jakoś nigdy nikt do mnie nie dołączył) i jedno stało nieużywane, ale wolałam, by oba były całe i niezniszczone. A co by było gdyby Krzysiek się wyparł? Ja musiałabym zapłacić za naprawę! A ja przecież jestem tylko biednym dziewczątkiem, które wskutek splotu różnych zdarzeń jest na łasce i niełasce zatrudniającego mnie PZPS-u. A gdyby informacja(nie daj Boże!) dotarła do związku, a oni usunęliby mnie ze stanowiska?! Było by mi bardzo przykro! Tym bardziej, że polubiłam pracę z chłopakami, mimo że codziennie coraz bardziej niszczy mi psychikę. Ale o tym wolałabym im nie mówić, żeby im się w tyłkach nie poprzewracało. Już i tak mają zbyt wysokie mniemanie o sobie.
                                                                      *
Kiedy już udało mi się wyrzucić chłopaków z pokoju (w czym nieoceniona okazała się pomoc Piotrka, który mógł odgryźć się za zmuszenie go do wbicia do mnie do pokoju i robienia hałasu) udałam się do łazienki, by przemyć twarz i jakoś się rozbudzić. Niestety, było to zbyt mało i musiałam jeszcze wziąć zimny prysznic (nad czym długo się zastanawiałam, bo po pierwsze był to zimny prysznic, a mi naprawdę nie było ciepło, a po drugie czułam, że stanie się coś takiego, co sprawi, że będę musiała myć się kolejny raz. Albo i dwa). Kontemplowałam dość długo nad tym, czy jednak nie uda mi się rozbudzić w inny sposób. Uznałam jednak, że nie ma na co czekać, bo czas płynie i w końcu nie zdążę na śniadanie. Wskoczyłam więc do kabiny, puściłam wodę, a kiedy chłód objął całe moje ciało narobiłam takiego pisku, że obudziłabym umarlaka, a już na pewno słyszała mnie cała Spała i okolice. Aż dziw, że nikt nie przyszedł do pokoju by sprawdzić co się stało. Widocznie się mną nie przejmowali. Ot, przyjaciele.
                                                                      *
Jakiś czas później wyszłam z łazienki już w pełni uszykowana, pozostawało mi jeszcze się ubrać. Wyciągnęłam więc z szafki dresowe spodnie, które od razu na siebie założyłam. Znalazłam jeszcze bluzę, z którą zrobiłam to samo, a całości dopełniły sportowe buty. Kiedy byłam gotowa zerknęłam jeszcze na zegarek i aż złapałam się za głowę. Byłam praktycznie spóźniona! I po raz kolejny nie miałam możliwości zjedzenia śniadania. Jakby moja mama dowiedziała się, że idę biegać, a wcześniej nic nie zjadłam to zrobiłaby mi niesamowitą awanturę. Miałam więc nadzieję, że nigdy się o tym nie dowie. Jakby coś, to zrzucę winę na Kurka, może to pozwoli mi się wybielić w oczach rodzicielki. A kwestię zbyt długiego pobytu w łazience taktownie przemilczę. A co tam, nie raz już tak robiłam. Najwyżej przekupię Bartka czekoladą (bo wiem, że uwielbia, a nie bardzo ma możliwość by sam ją kupować, bo Wielki Brat Stefan obserwuje i wszystko widzi) by potwierdził moją wersję. A mama w to uwierzy, bo go uwielbia, choć kompletnie nie wiem dlaczego. Widocznie lubi uszatych. No, albo nie ma gustu, ale w to nie bardzo chce mi się wierzyć, bo obiektywnie patrząc mój tata jest przystojny i w końcu to mama wykonała pierwszy krok jeśli chodzi o ich relację. Muszę ją chyba podpytać co takiego widzi w Bartku. Chociaż...może lepiej nie? Kto wie jaka będzie odpowiedź. A ja nie chcę mieć traumy.
                                                                  *
Wyszłam w końcu z pokoju (brawa dla mnie) i udałam się do windy, zamykając jeszcze drzwi na klucz. Wcisnęłam przycisk oznaczający parter i w międzyczasie, gdy winda jechała w dół związałam włosy w wysokiego kucyka. Gdy drzwi już się otworzyły zauważyłam praktycznie wszystkich, gotowych do działania.
- Cześć – rzuciłam, a następnie ziewnęłam szeroko.
- Ktoś tu się nie wyspał – stwierdził Mikuś, przyglądając mi się z uśmiechem. – Ciekawe dlaczego.
- No jak to? Śniła o przystojnym mężczyźnie, czyli o mnie – powiedział Winiar, szczerząc się szeroko.
- A mam zadzwonić do Dagmary? – zapytał go Mariusz.
- Ale z ciebie przyjaciel! Zepsujesz każdą fantazję!
- Ty tak nie fantazjuj, bo jak ci żona każe spać na wycieraczce, to tak kolorowo nie będzie – dorzucił Igła i wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem. Nie był on jednak na tyle głośny, by zagłuszyć moje burczenie w brzuchu, więc w taki sposób usłyszeli je wszyscy.
- Ktoś tu jest głodny – stwierdził Możdżon, patrząc na mnie uważnie zza swej brody.
- Nie zdążyłam na śniadanie – mruknęłam w odpowiedzi.
- Mam rozwiązanie twojego problemu – rzucił Buszek, który znikąd pojawił się obok nas.
- To znaczy? – zapytałam.
- Zauważyłem, że nie ma cię na stołówce, więc uznałem, że pewnie nie zdążysz na śniadanie. Zrobiłem ci więc kanapkę – odpowiedział, podając mi zawiniątko, w którym owa kanapka się znajdowała.
- Jesteś kochany! – rzuciłam, a następnie w podzięce pocałowałam go w policzek.
- Że też ja na to nie wpadłem – szepnął stojący z boku Bartek, ale ja sama nie usłyszałam co wypłynęło z jego ust.
- Co mówiłeś? – zapytałam go.
- Nic, to tak do siebie.
- Aha. Wiedziałeś, że podobno mówienie do siebie jest jednym z objawów choroby psychicznej? – stwierdziłam, uśmiechając się złośliwie.
- Nie przeginaj – pogroził mi palcem, mimo wszystko się uśmiechając. W odpowiedzi tylko puściłam mu oczko. Nie zdążyłam jednak mu odpyskować, bo pojawił się Stefan.
- Są gotowi? – zapytał.
- Chwila, skończę kanapkę – odpowiedziałam, biorąc kolejnego kęsa.
- Wszystko dobzie?
- Jasne, spóźniłam się tylko na śniadanie.
- No dobzie, wnikać nie będę – pokazałam mu tylko uniesiony w górę kciuk, bo właśnie przełykałam ostatni kęs kanapki. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie zrobiła, bo zdążyłam się zakrztusić( i podświadomie czułam, że to dopiero początek dzisiejszych moich „przygód”). Stojący najbliżej Kubiak uderzył mnie w plecy z tak dużą siłą, że owszem, przestałam się dusić, ale prawie wyplułam płuca.
- Musiałeś tak mocno? – warknęłam, patrząc ze złością na Michała.
- Pomogło? To cicho, sza! – odparł Kubiak. – Podziękowałabyś, a nie jeszcze masz pretensje.
- Ach, dziękuję łaskawco!
- I bądź tu człowieku dobry! Nic nie docenią! – rzucił jeszcze popularny Dzik i poszedł w kierunku wyjścia z ośrodka. Podążyliśmy jego śladem i kiedy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz jak na zawołanie zaczął padać deszcz.
- Może wrócimy do środka? – zapytałam Stefana z nadzieją, że delikatna mżawka będzie wystarczającym powodem by odwołać naszą przebieżkę.
- Wraciać? Ćemu wraciać? Mało pada, biegać, biegać!  - usłyszałam w odpowiedzi i wiedziałam już, że nie ma wyboru.
- Jak długo mamy biegać? – zaciekawił się milczący do tej pory Fabian.
-Do ósmej, dwie godzinki. Nieduzio.
- Tak, niedużo – mruknęłam.
- Coś mówiła?
- Nie, nic.
- To rusiamy!
I w istocie ruszyliśmy. Wszyscy, bo nawet Stefan biegał z nami.
                                                             *
Z uwagi na moją kiepską kondycję i co się okazało, niezbyt wygodne buty, które miały być odpowiednie do biegania, a nie były (zaskarżę producenta) biegłam na samym końcu. Ba, nawet w pewnym oddaleniu od chłopaków (tak dużym, że w oddali ledwo ich zauważałam, a to tylko dlatego, że wciąż biegli w zwartej grupie). Nie zamierzałam jednak przyznać się, że ze względu na moje permanentne lenistwo nie dawałam już rady, robiłam więc dobrą minę do złej gry, dzielnie przemierzając kolejne centymetry, metry czy kilometry. Wszystkie mięśnie (szczególnie łydek) paliły mnie żywym ogniem, ale wiedziałam, że nie mogę się poddać. To nie zdarza się w rodzinie Przypadków – zawsze walczymy do upadłego, nawet jeśli spodziewamy się, że może nas czekać bolesna porażka. Dodatkowo nie chciałam dawać chłopakom powodu do żartów z mojej osoby. Podjęłam więc decyzję, że udowodnię wszystkim  (a zwłaszcza Kurkowi, który mnie w to wszystko wkopał), że sobie poradzę.
                                                              *
Biegłam dzielnie przed siebie, coraz bardziej tracąc z oczu sylwetki chłopaków. Ot, proszę jak się mną przejmowali. Nikt nawet nie spytał czy znam spalski las na tyle, by się w nim nie zgubić (a oczywiście, że nie znałam). Nikt! Taka wdzięczność za „ratowanie” ich psychiki. Widocznie według nich właśnie od tego tutaj byłam. Widocznie zapomnieli, że dodatkowo dochodzi mój walor estetyczny, jaki niewątpliwie posiadałam, a także geniusz (skromność to podstawa).
Kiedy już brakowało mi sił by biec dalej po mokrej leśnej ściółce (tak to się chyba nazywało, nie zdążyłam dowiedzieć się na biologii. Albo może to było omawiane gdy ucinałam sobie drzemki? Bardzo możliwe) zaczęłam się ciężko zastanawiać czy najzwyczajniej w świecie nie wrócić do ośrodka. Szybko jednak wybiłam tę myśl ze swojej głowy z uwagi na to, że nie miałam jak o tym powiedzieć chłopakom czy Stefanowi. No chyba, że bym ich dogoniła, ale wiedziałam, że to niewykonalne. A gdyby oni jednak zorientowali się, że zniknęłam, mogliby zacząć mnie szukać. A potem były by pretensje, fochy i trzaskanie drzwiami, że przeze mnie zmarnowali czas, który mogli wykorzystać na coś zupełnie odmiennego (najprędzej gry komputerowe albo spanie – produktywne spędzanie czasu poziom ekspert). Wolałam więc wolno, bo inaczej nie dawałam już rady, wlec się za nimi. I z różnym skutkiem mi to wychodziło. Miałam o tyle utrudnione zadanie, że nie mogłam nawet biec po ich śladach, bo deszcz (który padał coraz mocniej) skutecznie je zacierał. Pozostawało mi wierzyć, że sama sobie poradzę i trafię z powrotem do ośrodka. W końcu całą drogę biegłam prosto, wystarczyło zawrócić. Chyba.
Przemieniłam swój bieg w spacer, bo nie miałam już siły, a dodatkowo nogi coraz bardziej grzęzły mi w błocie. Naciągnęłam kaptur bluzy, by bardziej się zakryć, ograniczając sobie tym samym widoczność. Mogłam jedynie patrzeć pod nogi, co dzielnie robiłam. W końcu jednak (czego z uwagi na kaptur nie miałam okazji zauważyć) wpadłam na coś twardego, od czego odbiłam się z dość dużą siłą, co z kolei spowodowało, że przewróciłam się prosto w ogromne błoto. Brudna i oszołomiona podniosłam wzrok, a moje tęczówki napotkały zmieszaną twarz Bartka.
- Nie wierzę – stwierdziłam. – Znów ty?
- Przepraszam. Myślałam, że mnie zauważyłaś, inaczej bym się odsunął.
- Nie wątpię – prychnęłam.
- Daj rękę, pomogę ci wstać – stwierdził Kurek, wyciągając do mnie swą dłoń. I w tym momencie wyszła ze mnie moja wrodzona złośliwość i pociągnęłam Bartka z całej siły, co spowodowało, że wylądował w błocie. Szkoda, że w głównej mierze na mnie.
- Złaź – rzuciłam, spychając go z siebie.
- Zrobiłaś to specjalnie!
- Och, naprawdę? Jak na to wpadłeś? – zapytałam z przekąsem. Przyjmujący przemilczał moją uwagę. W zamian za to, najzwyczajniej w świecie rzucił we mnie błotem. A cela miał, bo dostałam w twarz.
- Nie pozwalaj sobie! – krzyknęłam, także w niego rzucając. To przelało czarę i zaczęliśmy obrzucać się na wszelkie możliwe sposoby. Bawiliśmy się (o ile można to nazwać zabawą) jak dzieci w przedszkolu i żadne z nas nie zamierzało odpuścić. W końcu jednak udało mi się ponownie wywrócić Kurka tak, że cały leżał w błocie. Zaczęłam więc nacierać mu twarz (no gorzej niż dzieciak), Bartek jednak długo tak się nie dał (choć miałam jednak wrażenie, że i tak na dłuższą chwilę odpuścił, bym miała więcej frajdy) i już po chwili sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Tym razem więc to ja miałam darmową maseczkę błotną na twarz. Piszczałam jak szalona, ale Kurek za nic nie chciał odpuścić. Swoją drogą, musiało to ciekawie wyglądać z punktu widzenia osoby trzeciej. Dwie dorosłe osoby obrzucające się błotem podczas dość sporego deszczu. No idioci, po prostu.
- Koniec – zarządziłam, gdy miałam już po dziurki w nosie tego błota ( i to dosłownie).
- W porządku. Wracamy do ośrodka?
- A Stefan? Nie będzie cię szukał?
- Nie, powiedziałem mu, że poczekam na ciebie i najprawdopodobniej razem wrócimy.
- Dobrze. Znasz drogę?
- No jasne. Znam ten las jak własną kieszeń.
- Więc chodźmy – rzuciłam i ruszyliśmy w drogę.
                                                                   *
- Na pewno wiesz którędy iść? – zapytałam po jakimś czasie, przyglądając się drzewom, które wydawały mi się znajome (ale może wynikało to z faktu, że wszystkie drzewa wyglądały tak samo, bo to był praktycznie jeden gatunek).
- Wiem. Musimy iść jeszcze kawałek prosto, potem skręcić w prawo, znów prosto, kawałek w lewo, potem znów w prawo i będziemy przed ośrodkiem.
- Zaraz, jak?
- No przecież mówię. Prosto, w lewo, prosto, w prawo i w prawo.
- Przed chwilą powiedziałeś inaczej!
- Niemożliwe!
- A jednak! Na pewno znasz drogę?
- Przecież mówię ci, że tak! Zaufaj mi.
- Niech ci będzie. Ale jak zabłądzimy i zjedzą nas wilki to nie będzie moja wina.
- W tym lesie nie ma wilków.
- Cicho! Nie o wilki tutaj chodzi!
- Wiem przecież! Nie zabłądzimy.
- Obiecujesz?
- Masz moje słowo.
                                                            *
- To gdzie teraz? – zapytałam mega zmęczona.
- W lewo – odparł Bartek.
- Ok – mruknęłam w odpowiedzi i skręciłam tak jak powiedział.
- Teraz w prawo i za tymi drzewami powinno już być widać ośrodek – poinstruował mnie Kurek. Wykonałam jego polecenie i rzeczywiście, moim oczom ukazał się tak wyczekiwany przeze mnie obiekt.
- Miałeś rację – stwierdziłam. – Zwracam honor.
- Doceniam to – odparł, uśmiechając się do mnie.
- Już się tak nie szczerz – rzuciłam.
- Będę!
- Jakbyś miał powód.
- A mam. Spędziliśmy razem czas, obrzuciłem cię dużą ilością błota i nic mi się nie stało. Pełen sukces!
- Głupek – stwierdziłam. – Jesteś przecież brudny.
- Ty też – zauważył przytomnie. – Ale to nic. Weźmie się prysznic, ubrania wypierze, a wspomnienia pozostaną.
- Oj Kurek, Kurek – pokręciłam ze śmiechem głową.
- No co?
- No nic – pokazałam mu język. – Chodź lepiej do środka.
Weszliśmy do budynku, szybko przemknęliśmy obok recepcji, by nie trafić na moją ulubioną recepcjonistkę ( bo coś czuję, że byłaby gotowa nas wyrzucić za robienie zbyt wielkiego bałaganu) i wsiedliśmy do windy, która dostarczyła nas na odpowiednie piętro. Ruszyliśmy w stronę swoich pokoi, przy których spojrzeliśmy jeszcze na siebie. Bartek puścił mi oczko, na co ja odpowiedziałam uśmiechem, po czym każdy z nas wszedł w głąb swojego pokoju. I nie potrzeba było już nic więcej. Bo słowa były w tej chwili wyjątkowo zbędne.
                                                               *
Ruszyłam w kierunku łazienki, by wziąć prysznic (a nie mówiłam, że będę musiała. Czułam od razu) i zmyć z siebie całe to błoto. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, a kiedy oblała ona moje nagie ciało poczułam, że moje mięśnie zaczynają się rozluźniać, a umysł oczyszczać. Zaczęłam rozmyślać nad wydarzeniami dzisiejszego poranka, śmiejąc się sama do siebie. Zupełnie nie wiem dlaczego. Chociaż może wynikało to z faktu, że po prostu dobrze się bawiłam? Najprędzej tak.
Wyszłam z łazienki, a w pokoju założyłam na siebie ciepłe legginsy i dłuższą bluzę. Usiadłam na łóżku, rozczesałam włosy, a potem zagłębiłam się w lekturze książki, którą dostałam od mojej mamy jakiś czas temu. W końcu nawet ja zasługiwałam na chwilę odpoczynku, prawda?
                                                          

                                                                  ~.~
Zatrzymajcie ten studencki pociąg, ja wysiadam...A to dopiero wstęp do zabawy. :D
Co do rozdziału, po prostu czytajcie, komentujcie. Tyle wystarczy. :)
Skoki <3

sobota, 15 listopada 2014

Absurd dziewiąty


Wyszłam na balkon i rozejrzałam się uważnie, szukając jakiegoś sposobu wydostanie się z pokoju Fabiana(ciekawe skąd Ignaczak w ogóle miał do niego klucz). Miałam do wyboru zeskoczyć, albo przejść po parapecie na sąsiedni balkon, który, jeśli dobrze pamiętałam, był częścią pokoju Możdżona. Wybrałam drugą opcję, bo nie uśmiechał mi się skok, z racji tego, że pod balkonem nie było nic na czym mogłabym bezpiecznie wylądować. Co nie znaczy oczywiście, że przechodzenie po parapecie było bezpieczne, ale nie miałam wyboru. Nie chciało mi się czekać nie wiadomo ile, aż Ignaczak łaskawie postanowi wrócić i zainteresować się naszym losem.
- Zuza, przestań! – krzyknął Bartek, który niedługo po mnie wyszedł na balkon i zorientował się, co wymyśliłam.
- Daj spokój, co może się stać? – zapytałam retorycznie, wcale nie oczekując odpowiedzi.
- To drugie piętro!
- Poradzę sobie – mrugnęłam do niego, po czym wróciłam do pokoju, skąd zabrałam krzesło. Wyniosłam je na balkon, postawiłam niedaleko parapetu, po czym weszłam na nie i zaczęłam włazić na parapet.
- Zuza, naprawdę nie musisz tego robić. Możemy poczekać!
- Ile? Godzinę, dwie? Siedem? – milczał. – No właśnie! Będzie dobrze –dodałam pewnie. Chociaż właściwie nie byłam tego pewna. Obawiałam się, że w momencie przechodzenia z balkonu na balkon włączy się mój pech i coś mi się stanie. Ale cóż, powiedziałam A, powiem i B. Wdrapałam się na parapet, po czym spojrzałam w górę, by znaleźć coś, czego ewentualnie mogłabym się złapać. Niestety nic takiego nie znalazłam, pozostało mi liczyć na szczęście(co w moim przypadku było mało możliwe, ale warto mieć nadzieję). Przylgnęłam więc do ściany i zaczęłam powoli przesuwać się w kierunku balkonu Marcina. Na szczęście balkony w ośrodku nie były od siebie oddalone tak bardzo jak w blokach, więc szansę na przeżycie miałam, chociaż niewielką. Pewnie mniejszą niż możliwość wygrania głównej nagrody w lotto, ale co tam.
- Proszę cię, wracaj! Zuzka!
- Daj spokój, bo pomyślę, że się o mnie martwisz.
- Dziwisz się? Możesz spaść i się zabić! Albo tylko połamać, jeśli będziesz miała szczęście!
- To miłe, ale naprawdę sobie poradzę – pokazałam mu uniesiony w górę kciuk, po czym ponownie przylgnęłam do ściany i ruszyłam dalej. Ostrożnie przemierzałam kolejne centymetry w kierunku mojego celu, w duchu modląc się by nic mi się nie stało. Przyznaję, może mój pomysł nie był zbyt mądry, ani tym bardziej przemyślany, ale przynajmniej jakiś był i nie czekałam biernie na Ignaczaka, który swoją drogą pożałuje, a jeśli coś mi się stanie, to tym bardziej. W życiu mi się nie wypłaci! Albo mojej rodzinie, bo różnie mogę skończyć… Nieważne, nie pora na myślenie o tym, tym bardziej, że wciąż jestem na parapecie na wysokości drugiego piętra. Jak to człowiek szybko się może rozkojarzyć…
- Zuza, tylko nie patrz w dół! – rzucił płaczliwie Kurek, a ja oczywiście w naturalnym odruchu to zrobiłam i od razu zakręciło mi się w głowie.
- Cicho, bo spadnę przez ciebie! –warknęłam. Od razu się uciszył.
Byłam w połowie drogi(tak mi się przynajmniej wydawało), kiedy przyszedł kryzys. Dotarło do mnie co tak naprawdę wyrabiam. Nie chciałam nawet myśleć co by było gdyby zobaczył to teraz Stefan, albo co gorsza mój ojciec! Miałabym mocno przekichane.
- Przypadek, co ty wyczyniasz? – usłyszałam z oddali. Po głosie rozpoznałam, że to Andrzej. Usłyszałam też, że ktoś się śmieje i wiedziałam już, że Karol jest razem z nim.
- Nic, wspinaczkę sobie uprawiam, tor z przeszkodami na wysokości pokonuję, takie tam – odkrzyknęłam.
- W porządku. Lepiej nie wnikać? – zapytał jeszcze Wrona.
- Dokładnie!
- Niech będzie – dodał Karol.
- Poszli – poinformował mnie Kurek.
- Bogu dzięki. Rozpraszali mnie – odpowiedziałam, po czym ruszyłam w dalszą „podróż”.
Drogi było coraz mniej, ja czułam się coraz pewniej i w końcu, tak! Udało się, dotarłam!
Zadowolona z siebie zamachałam do Bartka, szczerząc się niemiłosiernie.
- Idziesz tutaj czy czekasz w pokoju? – zapytałam. Kurek zerknął na mnie niepewnie, nie wiedząc jaką podjąć decyzję. – No chodź! Skoro ja dałam radę, to ty też dasz!
- A jak spadnę?
- To Polska straci jednego z przyjmujących – odparłam złośliwie.
- Nie chcę umierać! Nie ruszam się stąd!
- A jak nie znajdę Igły i szybko nie odzyskam klucza? Co wtedy zrobisz?
- No dobra! Ale jak coś mi się stanie, to będzie twoja wina!
- Wezmę to na klatę – wyszczerzyłam się.
Bartek posłał mi jeszcze tylko ironiczne spojrzenie, po czym poszedł w moje ślady i już po chwili znajdował się na parapecie. I musiałam przyznać, że szło mu całkiem sprawnie, chyba nawet bardziej niż mi. Chociaż też miał moment zawahania, mniej więcej w tym samym momencie co ja.
- Tylko nie patrz w dół! – krzyknęłam, wywołując w nim podobną do mojej reakcję na te słowa.
- Przestań! – krzyknął, a właściwie zapiszczał. Jak mała dziewczynka. Kurczę, mogłam to nagrać!
Koniec końców jednak Kurek w końcu dotarł do mnie i już oboje znajdowaliśmy się na balkonie Marcina, który niestety był zamknięty. Dodatkowo Możdżon miał zasłonięte zasłony, więc jedyne co nam pozostało, to zacząć pukać w szybę z nadzieją, że Marcin jest w środku. Tak też zrobiliśmy, jednak nic nie wskazywało na to, by środkowy przebywał aktualnie w swoim pokoju.
- To był ten twój genialny plan? Teraz utknęliśmy tutaj! – zirytował się Bartek.
- Tutaj jest większa szansa wyjścia! Marcin pewnie pojawi się szybciej niż Igła!
- Obyś miała rację!
Nie miałam pojęcia jak długo siedzieliśmy na balkonie Marcina, jednak w końcu usłyszeliśmy dźwięki płynące z pokoju, które oznaczały, że Możdżon właśnie się tam pojawił. Zaczęliśmy więc ponownie pukać w szybę, co na szczęście spowodowało, że środkowy nas usłyszał i otworzył w końcu balkonowe drzwi.
- Co wy tutaj robicie? – zapytał zdezorientowany.
- Wolałbyś nie wiedzieć – odparłam.
- Zamknąłem was tu?
- Nie, sami się tutaj znaleźliśmy.
- Chyba nie chcę wiedzieć jak.
- Uwierz mi, nie chcesz – poklepałam go po łokciu( bo musiałabym wyciągnąć rękę, by zrobić to wyżej). – A teraz przepraszam, ale my już pójdziemy. Mamy coś do załatwienia. – dodałam, po czym pociągnęłam Bartka za rękę w kierunku drzwi. – Dzięki za wszystko!
Dopiero kiedy wyszliśmy z pokoju Marcina poczułam jak bardzo jestem wściekła na Ignaczaka. Do tego stopnia, że miałam siłę, by ciągnąć za sobą Kurka, a on przecież do niskich i niezbyt silnych zdecydowanie nie należał. Przystanęłam w holu na dole, by zastanowić się gdzie może podziewać się Krzysiek, po czym mój wzrok padł na napis „Stołówka”. I wtedy już wiedziałam, że musi być właśnie tam. Puściłam rękę Bartka, po czym szybkim krokiem ruszyłam w kierunku pomieszczenia. Wpadłam na stołówkę( o dziwo wyjątkowo nie potykając się na progu) i wzrokiem odszukałam Igłę. Wtedy pomieszczenie przeszył mój krzyk, który nie zwiastował dla libero niczego pozytywnego:
- Ignaczak, już nie żyjesz!
- Zuziu, słoneczko ty moje, nie denerwuj się! Chciałem pomóc – mówił do mnie Krzysiek, cofając się powoli. Widocznie moja żądza mordu była tak duża, że ten dorosły chłop się wystraszył. Kiedy spojrzał w moje oczy, przerażenie wypisane  na jego twarzy stało się widoczne jeszcze bardziej. Obserwowałam każdy jego ruch, widząc że co chwilę błądzi wzrokiem po stołówce, szukając widocznie możliwości ucieczki. I kiedy już miałam ruszyć w jego stronę poczułam czyjeś ręce obejmujące mnie mocno w pasie.
- Nie warto – szepnął mi do ucha Kurek. – W końcu jednak nam pomógł.
- I co, może powinnam być mu wdzięczna? – zapytałam ironicznie, mimo wszystko próbując się wyrwać.
- Nie, wystarczy że mu odpuścisz – odparł, zerkając na mnie uważnie.
- Niech będzie – stwierdziłam po krótkim zastanowieniu. – Masz szczęście! – krzyknęłam do Ignaczaka. – Ale jeszcze jeden taki numer i już tak kolorowo nie będzie. Pamiętaj, jesteś pod moją obserwacją! – dorzuciłam, podchodząc do stolika i siadając obok Nowakowskiego, który od razu odsunął się na bezpieczną odległość.
- Spokojnie. Wiem, że to nie był twój pomysł – powiedziałam, uśmiechając się do niego.
- I na pewno nic mi nie zrobisz? – zapytał nieufnie. – Nie rzucisz we mnie szklanką, nie wbijesz widelca w dłoń ani nie sypniesz solą w oczy?
- No…nie – oparłam po chwilowej konsternacji, a on w odpowiedzi odetchnął głęboko i usiadł normalnie, już blisko mnie.
- A ja gdzie mam usiąść? – zapytał Bartek, widząc że przy naszym stole nie ma już wolnych miejsc.
- Możesz ze sztabem – zaśmiał się Fabian, a Kurek zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
- Dostaw sobie krzesło – stwierdziłam, przesuwając swoje na bok, by zrobić mu trochę miejsca. Bartek posłuchał mojej rady i już po chwili wszyscy siedzieliśmy przy jednym stole. No, prawie wszyscy bo Igła wciąż bał się zbliżyć i niespokojnie krążył w pobliżu.
- No chodź tutaj, obiecałam że nic ci nie zrobię.
- Ciekawe komu to obiecałaś.
- Kurkowi – odparłam, spokojnie smarując kromkę chleba masłem. Kiedy skończyłam podniosłam wzrok i zauważyłam, że wszyscy się na mnie gapią.
- Coś nie tak? – zapytałam.
- Nie. Po prostu nie wierzyliśmy, że pomysł Igły wypali i się pogodzicie.
- Wiedzieliście?! – zirytowana przesunęłam wzrokiem po każdym z nich.
- Spokojnie, wszystko na pewno da się wyjaśnić – powiedział cicho Bartek. Policzyłam w myślach do 10 i ponowiłam pytanie.
- Owszem. Ale nie sądziliśmy, że rzeczywiście zamknie was razem w pokoju.
- Nie będę się denerwować, nie będę się denerwować – mruczałam pod nosem dobre kilka sekund. – W porządku, było, minęło. – stwierdziłam, na co każdy z siatkarzy uśmiechnął się do mnie szeroko. Niemal słyszałam jak z ich serc spadły ciężkie kamienie. No chyba, że to ciężarówka na ulicy przejechała po naszych pięknych, polskich drogach. Ciężko ocenić.
- Jak właściwie wyszliście z pokoju Fabiana? Przecież wam nie otworzyłem – zapytał Igła po jakimś czasie.
- Ja to z mojego? – zainteresował się Drzyzga. – Zawinąłeś mi klucz?!
- Oj no, przecież nic się nie stało.
- A jakby się pobili? Jakby zrobili demolkę? To gdzie bym spał?!
- Właściwie, to Zuza chyba go uderzyła.
- Serio? – zapytał mnie Fabian.
- No, właściwie…
- Tak. Nawet mnie ugryzła!
- A szczepiona chociaż? – zapytał Kubiak, a ja w odpowiedzi uderzyłam go w głowę. – Boże, jaka agresywna…- dodał, rozcierając obolałe miejsce.
- Wracając do mojego pytania – zaczął Krzysiek, chcąc się w końcu dowiedzieć jak nam się udało wydostać - jak to zrobiliście?
- Wyszliśmy przez balkon.
- Skakaliście z niego?!
- Nie no, coś ty! Na głowę nie upadłam. Przeszliśmy po parapecie do Możdżona.
- Więc to stąd wzięliście się na moim balkonie…- stwierdził Marcin, uśmiechając się spod brody.
- Powiedziałaś mi, że uprawiasz wspinaczkę! Okłamałaś mnie! – zarzucił mi Andrzej. – A ja ci ufałem! – dodał, robiąc minę zbitego psa. Serio, wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać.
- Przepraszam Andrzejku. Nie chciałam, żebyś martwił się, że coś może mi się stać – odpowiedziałam, głaszcząc go po głowie. Kurek spojrzał na mnie pytająco, ale tylko wzruszyłam ramionami. Dałam mu tylko jeszcze znak, by potwierdził moje słowa, co na szczęście zrobił. Udało nam się więc udobruchać Wronę zanim popadł w czarną rozpacz.
Dokończyliśmy spokojnie kolację i kiedy już mieliśmy rozejść się do pokoi obok nas zmaterializował się Antiga.
- Tu są! Powiedzieć chciałem, że trening rano jutro. Biegać pójdziemy po lesie. Bluzy zabrać, wygodne buty. Zbiórka o 6 przed hotelem. Rozumieją? – powiedział, zerkając po kolei na każdego siatkarza. Po stołówce poniósł się głośny pomruk(nie byłam do końca pewna co oznaczał. Chodziło o potwierdzenie, że zrozumieli czy o to, że będą biegać tak wcześnie? No właśnie, kto ich tam wie).
- Gratuluję chłopaki, na pewno się ubawicie – mruknęłam złośliwie w ich stronę.
- Nie zaczynaj! – odpowiedział mi Bartek.
- Bo co? – zapytałam buńczucznie.
- Chcesz się przekonać?
- No dajesz!
- Stefan, a może Zuza pójdzie z nami? Wiesz, wspólny wysiłek podobno jednoczy.
- Dobry pomyśł – odpowiedział Antiga, a mi zrzedła mina. – Widzimy się rano. – dodał i wyszedł ze stołówki.
- Nie wierzę, że to zrobiłeś!
- Sama chciałaś! - Kurek pokazał mi język.
- Nienawidzę cię! – odparłam śmiejąc się.
- I vice versa – powiedział Bartek, posyłając mi buziaka w powietrzu. Cały absurd tej sytuacji sprawił, że roześmiałam się głośno, a za mną zrobili to już wszyscy(chociaż początkowo byli nieźle zdziwieni, że obyło się bez kolejnej kłótni między mną a Kurkiem).
W końcu jednak zabraliśmy swoje zgrabne dolne tyły ze stołówki i rozeszliśmy się po pokojach, by udać się w krainę Morfeusza. Ja sama zadzwoniłam jeszcze do rodziców, porozmawiałam  z nimi i z moim braciszkiem. Kiedy skończyłam wzięłam prysznic, a następnie wróciłam do pokoju i ułożyłam się na łóżku. Zgasiłam światło, poprawiłam kołdrę i w niedługim czasie zasnęłam, przypominając sobie jak wiele wrażeń przyniósł mi dzisiejszy dzień. Doszłam jednak do wniosku, że dobrze się stało, że Krzysiek zamknął mnie i Bartka w jednym pokoju, byśmy wyjaśnili sobie wszystko. Sami pewnie nigdy byśmy się na to nie zdecydowali(a zwłaszcza ja, bo Kurek przecież próbował), byłam więc Ignaczakowi wdzięczna. Ale o tym nie zamierzałam mu mówić, bo za bardzo urosło by mu ego, a to miał już przecież wyjątkowo duże. Jeszcze by pękł z dumy i kto by to posprzątał?
                                                                  ~.~
Może się okazać, że będziemy musiały zwolnić, bo nie ukrywam, że mój zapas rozdziałowy się kończy, a na studiach gonią. Postaram się by rozdziały ukazywały się tak jak dotychczas, ale nic nie obiecuję. Zobaczymy co da się zrobić. :)
Tradycyjnie proszę o opinie. :)