sobota, 22 listopada 2014

Absurd dziesiąty.


Nienawidzę Kurka, naprawdę. Przez jego głupie pomysły musiałam wstać o 5, by uszykować się na przebieżkę po spalskim lesie. I mówiąc wstać mam na myśli to, że Bartek, Igła i Piter (zaciągnięty, jak się okazało, siłą) wpadli do mnie do pokoju, robiąc ogromny hałas, by mnie obudzić. Ignaczak nawet próbował zacząć skakać po moim łóżku, ale od razu (na tyle szybko, na ile mogłam) zerwałam się i wybiłam mu ten pomysł z głowy. W końcu nie chciałam, by skończyło się tak jak w pokoju jego i Gumy. Jedno zepsute łóżko w Spale (zepsute…ba, doszczętnie zniszczone) wystarczy. W porządku, miałam w swoim pokoju dwa łóżka (bo w istocie był on dwuosobowy, ale jakoś nigdy nikt do mnie nie dołączył) i jedno stało nieużywane, ale wolałam, by oba były całe i niezniszczone. A co by było gdyby Krzysiek się wyparł? Ja musiałabym zapłacić za naprawę! A ja przecież jestem tylko biednym dziewczątkiem, które wskutek splotu różnych zdarzeń jest na łasce i niełasce zatrudniającego mnie PZPS-u. A gdyby informacja(nie daj Boże!) dotarła do związku, a oni usunęliby mnie ze stanowiska?! Było by mi bardzo przykro! Tym bardziej, że polubiłam pracę z chłopakami, mimo że codziennie coraz bardziej niszczy mi psychikę. Ale o tym wolałabym im nie mówić, żeby im się w tyłkach nie poprzewracało. Już i tak mają zbyt wysokie mniemanie o sobie.
                                                                      *
Kiedy już udało mi się wyrzucić chłopaków z pokoju (w czym nieoceniona okazała się pomoc Piotrka, który mógł odgryźć się za zmuszenie go do wbicia do mnie do pokoju i robienia hałasu) udałam się do łazienki, by przemyć twarz i jakoś się rozbudzić. Niestety, było to zbyt mało i musiałam jeszcze wziąć zimny prysznic (nad czym długo się zastanawiałam, bo po pierwsze był to zimny prysznic, a mi naprawdę nie było ciepło, a po drugie czułam, że stanie się coś takiego, co sprawi, że będę musiała myć się kolejny raz. Albo i dwa). Kontemplowałam dość długo nad tym, czy jednak nie uda mi się rozbudzić w inny sposób. Uznałam jednak, że nie ma na co czekać, bo czas płynie i w końcu nie zdążę na śniadanie. Wskoczyłam więc do kabiny, puściłam wodę, a kiedy chłód objął całe moje ciało narobiłam takiego pisku, że obudziłabym umarlaka, a już na pewno słyszała mnie cała Spała i okolice. Aż dziw, że nikt nie przyszedł do pokoju by sprawdzić co się stało. Widocznie się mną nie przejmowali. Ot, przyjaciele.
                                                                      *
Jakiś czas później wyszłam z łazienki już w pełni uszykowana, pozostawało mi jeszcze się ubrać. Wyciągnęłam więc z szafki dresowe spodnie, które od razu na siebie założyłam. Znalazłam jeszcze bluzę, z którą zrobiłam to samo, a całości dopełniły sportowe buty. Kiedy byłam gotowa zerknęłam jeszcze na zegarek i aż złapałam się za głowę. Byłam praktycznie spóźniona! I po raz kolejny nie miałam możliwości zjedzenia śniadania. Jakby moja mama dowiedziała się, że idę biegać, a wcześniej nic nie zjadłam to zrobiłaby mi niesamowitą awanturę. Miałam więc nadzieję, że nigdy się o tym nie dowie. Jakby coś, to zrzucę winę na Kurka, może to pozwoli mi się wybielić w oczach rodzicielki. A kwestię zbyt długiego pobytu w łazience taktownie przemilczę. A co tam, nie raz już tak robiłam. Najwyżej przekupię Bartka czekoladą (bo wiem, że uwielbia, a nie bardzo ma możliwość by sam ją kupować, bo Wielki Brat Stefan obserwuje i wszystko widzi) by potwierdził moją wersję. A mama w to uwierzy, bo go uwielbia, choć kompletnie nie wiem dlaczego. Widocznie lubi uszatych. No, albo nie ma gustu, ale w to nie bardzo chce mi się wierzyć, bo obiektywnie patrząc mój tata jest przystojny i w końcu to mama wykonała pierwszy krok jeśli chodzi o ich relację. Muszę ją chyba podpytać co takiego widzi w Bartku. Chociaż...może lepiej nie? Kto wie jaka będzie odpowiedź. A ja nie chcę mieć traumy.
                                                                  *
Wyszłam w końcu z pokoju (brawa dla mnie) i udałam się do windy, zamykając jeszcze drzwi na klucz. Wcisnęłam przycisk oznaczający parter i w międzyczasie, gdy winda jechała w dół związałam włosy w wysokiego kucyka. Gdy drzwi już się otworzyły zauważyłam praktycznie wszystkich, gotowych do działania.
- Cześć – rzuciłam, a następnie ziewnęłam szeroko.
- Ktoś tu się nie wyspał – stwierdził Mikuś, przyglądając mi się z uśmiechem. – Ciekawe dlaczego.
- No jak to? Śniła o przystojnym mężczyźnie, czyli o mnie – powiedział Winiar, szczerząc się szeroko.
- A mam zadzwonić do Dagmary? – zapytał go Mariusz.
- Ale z ciebie przyjaciel! Zepsujesz każdą fantazję!
- Ty tak nie fantazjuj, bo jak ci żona każe spać na wycieraczce, to tak kolorowo nie będzie – dorzucił Igła i wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem. Nie był on jednak na tyle głośny, by zagłuszyć moje burczenie w brzuchu, więc w taki sposób usłyszeli je wszyscy.
- Ktoś tu jest głodny – stwierdził Możdżon, patrząc na mnie uważnie zza swej brody.
- Nie zdążyłam na śniadanie – mruknęłam w odpowiedzi.
- Mam rozwiązanie twojego problemu – rzucił Buszek, który znikąd pojawił się obok nas.
- To znaczy? – zapytałam.
- Zauważyłem, że nie ma cię na stołówce, więc uznałem, że pewnie nie zdążysz na śniadanie. Zrobiłem ci więc kanapkę – odpowiedział, podając mi zawiniątko, w którym owa kanapka się znajdowała.
- Jesteś kochany! – rzuciłam, a następnie w podzięce pocałowałam go w policzek.
- Że też ja na to nie wpadłem – szepnął stojący z boku Bartek, ale ja sama nie usłyszałam co wypłynęło z jego ust.
- Co mówiłeś? – zapytałam go.
- Nic, to tak do siebie.
- Aha. Wiedziałeś, że podobno mówienie do siebie jest jednym z objawów choroby psychicznej? – stwierdziłam, uśmiechając się złośliwie.
- Nie przeginaj – pogroził mi palcem, mimo wszystko się uśmiechając. W odpowiedzi tylko puściłam mu oczko. Nie zdążyłam jednak mu odpyskować, bo pojawił się Stefan.
- Są gotowi? – zapytał.
- Chwila, skończę kanapkę – odpowiedziałam, biorąc kolejnego kęsa.
- Wszystko dobzie?
- Jasne, spóźniłam się tylko na śniadanie.
- No dobzie, wnikać nie będę – pokazałam mu tylko uniesiony w górę kciuk, bo właśnie przełykałam ostatni kęs kanapki. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie zrobiła, bo zdążyłam się zakrztusić( i podświadomie czułam, że to dopiero początek dzisiejszych moich „przygód”). Stojący najbliżej Kubiak uderzył mnie w plecy z tak dużą siłą, że owszem, przestałam się dusić, ale prawie wyplułam płuca.
- Musiałeś tak mocno? – warknęłam, patrząc ze złością na Michała.
- Pomogło? To cicho, sza! – odparł Kubiak. – Podziękowałabyś, a nie jeszcze masz pretensje.
- Ach, dziękuję łaskawco!
- I bądź tu człowieku dobry! Nic nie docenią! – rzucił jeszcze popularny Dzik i poszedł w kierunku wyjścia z ośrodka. Podążyliśmy jego śladem i kiedy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz jak na zawołanie zaczął padać deszcz.
- Może wrócimy do środka? – zapytałam Stefana z nadzieją, że delikatna mżawka będzie wystarczającym powodem by odwołać naszą przebieżkę.
- Wraciać? Ćemu wraciać? Mało pada, biegać, biegać!  - usłyszałam w odpowiedzi i wiedziałam już, że nie ma wyboru.
- Jak długo mamy biegać? – zaciekawił się milczący do tej pory Fabian.
-Do ósmej, dwie godzinki. Nieduzio.
- Tak, niedużo – mruknęłam.
- Coś mówiła?
- Nie, nic.
- To rusiamy!
I w istocie ruszyliśmy. Wszyscy, bo nawet Stefan biegał z nami.
                                                             *
Z uwagi na moją kiepską kondycję i co się okazało, niezbyt wygodne buty, które miały być odpowiednie do biegania, a nie były (zaskarżę producenta) biegłam na samym końcu. Ba, nawet w pewnym oddaleniu od chłopaków (tak dużym, że w oddali ledwo ich zauważałam, a to tylko dlatego, że wciąż biegli w zwartej grupie). Nie zamierzałam jednak przyznać się, że ze względu na moje permanentne lenistwo nie dawałam już rady, robiłam więc dobrą minę do złej gry, dzielnie przemierzając kolejne centymetry, metry czy kilometry. Wszystkie mięśnie (szczególnie łydek) paliły mnie żywym ogniem, ale wiedziałam, że nie mogę się poddać. To nie zdarza się w rodzinie Przypadków – zawsze walczymy do upadłego, nawet jeśli spodziewamy się, że może nas czekać bolesna porażka. Dodatkowo nie chciałam dawać chłopakom powodu do żartów z mojej osoby. Podjęłam więc decyzję, że udowodnię wszystkim  (a zwłaszcza Kurkowi, który mnie w to wszystko wkopał), że sobie poradzę.
                                                              *
Biegłam dzielnie przed siebie, coraz bardziej tracąc z oczu sylwetki chłopaków. Ot, proszę jak się mną przejmowali. Nikt nawet nie spytał czy znam spalski las na tyle, by się w nim nie zgubić (a oczywiście, że nie znałam). Nikt! Taka wdzięczność za „ratowanie” ich psychiki. Widocznie według nich właśnie od tego tutaj byłam. Widocznie zapomnieli, że dodatkowo dochodzi mój walor estetyczny, jaki niewątpliwie posiadałam, a także geniusz (skromność to podstawa).
Kiedy już brakowało mi sił by biec dalej po mokrej leśnej ściółce (tak to się chyba nazywało, nie zdążyłam dowiedzieć się na biologii. Albo może to było omawiane gdy ucinałam sobie drzemki? Bardzo możliwe) zaczęłam się ciężko zastanawiać czy najzwyczajniej w świecie nie wrócić do ośrodka. Szybko jednak wybiłam tę myśl ze swojej głowy z uwagi na to, że nie miałam jak o tym powiedzieć chłopakom czy Stefanowi. No chyba, że bym ich dogoniła, ale wiedziałam, że to niewykonalne. A gdyby oni jednak zorientowali się, że zniknęłam, mogliby zacząć mnie szukać. A potem były by pretensje, fochy i trzaskanie drzwiami, że przeze mnie zmarnowali czas, który mogli wykorzystać na coś zupełnie odmiennego (najprędzej gry komputerowe albo spanie – produktywne spędzanie czasu poziom ekspert). Wolałam więc wolno, bo inaczej nie dawałam już rady, wlec się za nimi. I z różnym skutkiem mi to wychodziło. Miałam o tyle utrudnione zadanie, że nie mogłam nawet biec po ich śladach, bo deszcz (który padał coraz mocniej) skutecznie je zacierał. Pozostawało mi wierzyć, że sama sobie poradzę i trafię z powrotem do ośrodka. W końcu całą drogę biegłam prosto, wystarczyło zawrócić. Chyba.
Przemieniłam swój bieg w spacer, bo nie miałam już siły, a dodatkowo nogi coraz bardziej grzęzły mi w błocie. Naciągnęłam kaptur bluzy, by bardziej się zakryć, ograniczając sobie tym samym widoczność. Mogłam jedynie patrzeć pod nogi, co dzielnie robiłam. W końcu jednak (czego z uwagi na kaptur nie miałam okazji zauważyć) wpadłam na coś twardego, od czego odbiłam się z dość dużą siłą, co z kolei spowodowało, że przewróciłam się prosto w ogromne błoto. Brudna i oszołomiona podniosłam wzrok, a moje tęczówki napotkały zmieszaną twarz Bartka.
- Nie wierzę – stwierdziłam. – Znów ty?
- Przepraszam. Myślałam, że mnie zauważyłaś, inaczej bym się odsunął.
- Nie wątpię – prychnęłam.
- Daj rękę, pomogę ci wstać – stwierdził Kurek, wyciągając do mnie swą dłoń. I w tym momencie wyszła ze mnie moja wrodzona złośliwość i pociągnęłam Bartka z całej siły, co spowodowało, że wylądował w błocie. Szkoda, że w głównej mierze na mnie.
- Złaź – rzuciłam, spychając go z siebie.
- Zrobiłaś to specjalnie!
- Och, naprawdę? Jak na to wpadłeś? – zapytałam z przekąsem. Przyjmujący przemilczał moją uwagę. W zamian za to, najzwyczajniej w świecie rzucił we mnie błotem. A cela miał, bo dostałam w twarz.
- Nie pozwalaj sobie! – krzyknęłam, także w niego rzucając. To przelało czarę i zaczęliśmy obrzucać się na wszelkie możliwe sposoby. Bawiliśmy się (o ile można to nazwać zabawą) jak dzieci w przedszkolu i żadne z nas nie zamierzało odpuścić. W końcu jednak udało mi się ponownie wywrócić Kurka tak, że cały leżał w błocie. Zaczęłam więc nacierać mu twarz (no gorzej niż dzieciak), Bartek jednak długo tak się nie dał (choć miałam jednak wrażenie, że i tak na dłuższą chwilę odpuścił, bym miała więcej frajdy) i już po chwili sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Tym razem więc to ja miałam darmową maseczkę błotną na twarz. Piszczałam jak szalona, ale Kurek za nic nie chciał odpuścić. Swoją drogą, musiało to ciekawie wyglądać z punktu widzenia osoby trzeciej. Dwie dorosłe osoby obrzucające się błotem podczas dość sporego deszczu. No idioci, po prostu.
- Koniec – zarządziłam, gdy miałam już po dziurki w nosie tego błota ( i to dosłownie).
- W porządku. Wracamy do ośrodka?
- A Stefan? Nie będzie cię szukał?
- Nie, powiedziałem mu, że poczekam na ciebie i najprawdopodobniej razem wrócimy.
- Dobrze. Znasz drogę?
- No jasne. Znam ten las jak własną kieszeń.
- Więc chodźmy – rzuciłam i ruszyliśmy w drogę.
                                                                   *
- Na pewno wiesz którędy iść? – zapytałam po jakimś czasie, przyglądając się drzewom, które wydawały mi się znajome (ale może wynikało to z faktu, że wszystkie drzewa wyglądały tak samo, bo to był praktycznie jeden gatunek).
- Wiem. Musimy iść jeszcze kawałek prosto, potem skręcić w prawo, znów prosto, kawałek w lewo, potem znów w prawo i będziemy przed ośrodkiem.
- Zaraz, jak?
- No przecież mówię. Prosto, w lewo, prosto, w prawo i w prawo.
- Przed chwilą powiedziałeś inaczej!
- Niemożliwe!
- A jednak! Na pewno znasz drogę?
- Przecież mówię ci, że tak! Zaufaj mi.
- Niech ci będzie. Ale jak zabłądzimy i zjedzą nas wilki to nie będzie moja wina.
- W tym lesie nie ma wilków.
- Cicho! Nie o wilki tutaj chodzi!
- Wiem przecież! Nie zabłądzimy.
- Obiecujesz?
- Masz moje słowo.
                                                            *
- To gdzie teraz? – zapytałam mega zmęczona.
- W lewo – odparł Bartek.
- Ok – mruknęłam w odpowiedzi i skręciłam tak jak powiedział.
- Teraz w prawo i za tymi drzewami powinno już być widać ośrodek – poinstruował mnie Kurek. Wykonałam jego polecenie i rzeczywiście, moim oczom ukazał się tak wyczekiwany przeze mnie obiekt.
- Miałeś rację – stwierdziłam. – Zwracam honor.
- Doceniam to – odparł, uśmiechając się do mnie.
- Już się tak nie szczerz – rzuciłam.
- Będę!
- Jakbyś miał powód.
- A mam. Spędziliśmy razem czas, obrzuciłem cię dużą ilością błota i nic mi się nie stało. Pełen sukces!
- Głupek – stwierdziłam. – Jesteś przecież brudny.
- Ty też – zauważył przytomnie. – Ale to nic. Weźmie się prysznic, ubrania wypierze, a wspomnienia pozostaną.
- Oj Kurek, Kurek – pokręciłam ze śmiechem głową.
- No co?
- No nic – pokazałam mu język. – Chodź lepiej do środka.
Weszliśmy do budynku, szybko przemknęliśmy obok recepcji, by nie trafić na moją ulubioną recepcjonistkę ( bo coś czuję, że byłaby gotowa nas wyrzucić za robienie zbyt wielkiego bałaganu) i wsiedliśmy do windy, która dostarczyła nas na odpowiednie piętro. Ruszyliśmy w stronę swoich pokoi, przy których spojrzeliśmy jeszcze na siebie. Bartek puścił mi oczko, na co ja odpowiedziałam uśmiechem, po czym każdy z nas wszedł w głąb swojego pokoju. I nie potrzeba było już nic więcej. Bo słowa były w tej chwili wyjątkowo zbędne.
                                                               *
Ruszyłam w kierunku łazienki, by wziąć prysznic (a nie mówiłam, że będę musiała. Czułam od razu) i zmyć z siebie całe to błoto. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, a kiedy oblała ona moje nagie ciało poczułam, że moje mięśnie zaczynają się rozluźniać, a umysł oczyszczać. Zaczęłam rozmyślać nad wydarzeniami dzisiejszego poranka, śmiejąc się sama do siebie. Zupełnie nie wiem dlaczego. Chociaż może wynikało to z faktu, że po prostu dobrze się bawiłam? Najprędzej tak.
Wyszłam z łazienki, a w pokoju założyłam na siebie ciepłe legginsy i dłuższą bluzę. Usiadłam na łóżku, rozczesałam włosy, a potem zagłębiłam się w lekturze książki, którą dostałam od mojej mamy jakiś czas temu. W końcu nawet ja zasługiwałam na chwilę odpoczynku, prawda?
                                                          

                                                                  ~.~
Zatrzymajcie ten studencki pociąg, ja wysiadam...A to dopiero wstęp do zabawy. :D
Co do rozdziału, po prostu czytajcie, komentujcie. Tyle wystarczy. :)
Skoki <3

12 komentarzy:

  1. Jak czytałam o biegającej Zuzie, to tak jakbym widziała samą siebie :D Ja też nienawidziłam biegać i zwykle wlokłam się na szarym końcu.
    Tarzanie się w błocie z Kurkiem wygrało rozdział! Myślałam, że Zuza będzie gotowa zamordować Bartosza za "uszczerbek estetyczny", ale najwidoczniej oboje dobrze się bawili. Jak to mówią, trzeba pielęgnować w sobie tę odrobinę dziecka, która w nas została.
    Powinnam przybić piątkę z Zuzą, bo też nie wierzyłam w dobrą orientację w terenie przyjmującego. Podejrzewałam raczej, że siatkarz wyprowadzi główną bohaterkę w pole (i to dosłownie :P) a ona będzie mu to później wypominać do końca świata i o jeden dzień dłużej, co stanie się przyczyną ich kolejnej awantury. Tym razem jednak był happy end :P
    Skoki, skoki, skoki! ♥ Tęskniłam :)
    Pozdrawiam :)
    PS: Nie wiem dlaczego, ale z Twoim opowiadaniem kojarzy mi się piosenka Brodki "Szysza". Być może dlatego, że słuchałam jej w trakcie czytania jednego z rozdziałów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wcale nie mam inaczej, jeśli chodzi o bieganie, więc możemy przybić piątkę. :P
      Początkowo zastanawiałam się, czy nie zrobić tego właśnie tak jak napisałaś, ale nie pasowało mi to do pewnej, już układającej się powoli koncepcji opowiadania.. Dlatego był happy end. Wyjątkowo. :D
      Co do piosenki, zacytuję jeden wers: "Wszystkim piątej klepki brak". Tak, to kwintesencja tego opowiadania. :D
      Pozdrawiam również. :)

      Usuń
  2. hahhaha boże, ja może i nie mam tragicznej kondycji, ale nienawidzę biegać i zawsze jak podejmuje wszelakie próby bycia fit to wolę robić wszystko, nawet skakać dwie godziny dziennie na skakance byle nie biegać XD podziwiam Zuzkę, że dala się namówić... i to jeszcze w deszczu. ja to bym od początku ten spacer zrobiła, a mamuty niech biegną! No więc fajnie, że Zuzka i Bartosz dobrze czuja się w swoim towarzystwie. W końcu chyba nikt byle komu nie pozwoliłby obrzucić się błotem i jeszcze się z tego śmiać, z dystansem do siebie. Za.jebiście :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko jest lepsze niż bieganie. :P Co do Zuzki, to ona nie do końca miała wybór. Stefan (za namową Kurka, ale zawsze) narzucił i wyjścia nie było. :P

      Usuń
  3. O matko. Bieganie to najgorsza rzecz na świecie. Naj-gor-sza! Szczerze nienawidzę. Buszu i Kubi jacy pomocni :D Szkoda, że Zuza nie doceniła tego drugiego, haha. Musiało zaboleć.
    Polski Stefana doprowadza mnie do łez (ze śmiechu oczywiście). Przy "to rusiamy!" o mało co nie oplułam monitora.
    Miałam rację, że coś zdarzy się podczas tego biegania. Taplanie się w błocie, hmm... gorzej jak dzieci. No ale jak można było nie wykorzystać takiej okazji? :D Znajomość lvl up zdecydowanie. Fajnie, że Zuza coraz lepiej dogaduje się z Bartkiem. Na początku myślałam, że się zgubią i będą koczować dopóki ktoś ich nie znajdzie, ale jak się okazało Kuraś po za byciem towarzyszem "kąpieli" błotnych jest także świetnym GPS-em :)
    Pozdrawiam i do następnego! Paula ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że tutaj biegać to żadna z czytelniczek nie lubi. :D
      Kurek zaskoczył wszystkich i błysnął, bo drogę jednak znał. :D Wyjątkowo coś wiedział. :P
      Pozdrawiam również. :)

      Usuń
  4. O Boże, tarzanie się w błocie wygrało rozdział. No jak to sobie wyobraziłam to nie mogłam przestać się śmiać. Plus uważam, że to było takie so cute. No nie wiem, ale relacja między Zuzą a Kurkiem konsekwentnie się zawęźla ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawęźla, potwierdzam. Tylko co dalej? :D (Tak, sama jeszcze nie wiem :D.)

      Usuń
  5. Zapraszam na nowy rozdział na http://sila-przyjazni.blogspot.com/2014/11/13.html i proszę o przeczytanie notki końcowej. Pozdrawiam J ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tarzanie w błocie z Kurkiem wygrało rozdział :*
    Znowu siebie sobie wyobraziłam , bo tak najlepiej się czyta, i znowu śmiałam się do ekranu XD
    Pozdrawiam i czekam na nexta :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie cieszę się, że to opowiadanie aż tak działa na Twoją wyobraźnię. :D
      Pozdrawiam również. :*

      Usuń