Było
spokojnie. Jak dla mnie nawet zbyt spokojnie. Podświadomie czułam, że niedługo
ta sytuacja ulegnie zmianie o 180 stopni. Zastanawiałam się tylko czy stanie
się to niezależnie ode mnie czy sama również będę w tym miała swój udział. Bo,
powiedzmy sobie szczerze, przyjechałam tutaj się bawić (no dobra, trafiłam za
karę. Ale dlaczego miałabym tego nie wykorzystać? No właśnie) i chciałam każdą
możliwą okazję wykorzystywać do maksimum. Wyszłam więc ze swojego pokoju,
rozglądając się po pustym korytarzu. No właśnie, pustym. To podejrzane. Gdzie
się wszyscy podziali? Postanowiłam poszukać ich po pokojach. I tak nie miałam
nic lepszego do roboty, a tak to może okazało by się, że robią coś ciekawego i
mogłabym do nich dołączyć. Podążając korytarzem dotarłam pod pierwszy pokój,
który zajmowali Karol i Andrzej (długo nie szłam, bo ich pokój sąsiadował z
moim, ale to szczegół). Zapukałam do drzwi i grzecznie czekałam, ale nic się
nie wydarzyło. Oznaczało to, że chłopaków po prostu w nim nie ma. Ruszyłam więc
dalej i zapukałam do kolejnych drzwi, tym razem Zatora i Mikusia. Ten także
okazał się pusty. Gdzie oni wszyscy do cholery byli? I co najważniejsze,
dlaczego kombinowali coś beze mnie? Czyżby mnie nie lubili? Albo uważali, że
mogę ich wydać? Nie podobało mi się to. Myślałam, że znamy się już na tyle, by
wiedzieli, że mogą mi ufać. Niestety, najwyraźniej nie. Zrobiło mi się przykro
(co zamierzałam w późniejszym czasie im wszystkim wypomnieć i niecnie
wykorzystać. Kara musi być, mi się przykrości nie sprawia), aż nawet
zastanawiałam się czy nie odpuścić i wrócić do pokoju, jednak ciekawość wygrała
(wiem, że to pierwszy stopień do piekła, ale co tam). Kręciłam się po
korytarzu, pukając do każdych drzwi po kolei, aż w końcu pozostał mi ostatni
pokój, należący do Piotrka i Bartka (który także sąsiadował z moim. Powiedzmy.
Po prostu był naprzeciwko). Zapukałam delikatnie, a kiedy nie doczekałam się
żadnej reakcji ponowiłam próbę, robiąc to jednak dwa razy głośniej. Dopiero
wtedy drzwi się uchyliły i stanął u nich Piotrek.
- O, Zuza! Cześć! Co u ciebie? Co słychać? Jak leci?
- Co kombinujecie? – zapytałam, będąc już w pełni przekonaną, że coś planują. W
końcu tylko wtedy Piotrek zaczynał gadać jak najęty, głównie zadając pytania.
- My? Nic. Dlaczego tak sądzisz? – zapytał, próbując jeszcze przekonać mnie, że
nic się nie dzieje.
- Bo za dużo gadasz.
- Wydaje ci się.
- Piotrek, znamy się nie od dziś. Wiem kiedy próbujesz coś ukryć.
- No bo... – zaczął Nowakowski.
- Co się dzieje? – przerwał mu Bartek, który właśnie pojawił się w drzwiach. –
O, Zuzia!
- Błagam cię, nie mów do mnie Zuzia. Nie mam pięciu lat.
- Dobrze Zuziu.
- Kurek!
- No dobrze, już nie będę – mrugnął do mnie. – Co tak stoisz? Wchodź! – dodał i
wciągnął mnie za rękę do pokoju.
- Co robicie? – zapytałam, widząc poustawiane na podłodze napoje i miski z
chipsami i popcornem.
- Zamierzamy oglądać filmy.
- Jakie?
- Horrory oczywiście!
- Naprawdę? Mogę się dołączyć? Uwielbiam horrory!
- Serio? I nie będziesz się bała?
- Proszę cię, przecież to fikcja. Bujda na resorach. Czego miałabym się
obawiać?
- Dziewczyno, wyjdź za mnie! – rzucił Kubiak, który usłyszał moje słowa.
- A ty przypadkiem nie masz już partnerki? – zapytał go Andrzej.
- Mam, ale pomarzyć zawsze można – odparł Michał i błysnął uzębieniem.
- To nie marz, tylko daj szansę wolnym strzelcom. Lepiej wyjdź za mnie! – Wrona
podszedł do mnie, złapał za dłoń i zakręcił wokół własnej osi, powodując, że na
samym końcu wpadłam w jego objęcia.
- Złóż podanie ze zdjęciem w trzech egzemplarzach i być może rozpatrzę twoją
propozycję – odpowiedziałam, wysuwając się z jego ramion i przysiadając na
łóżku obok Marcina, z którym zaraz się przywitałam.
- Co słychać, panie Brodaty? Jak pogoda na górze? – zapytałam, uśmiechając się
pod nosem.
- Wszystko dobrze, pani Pyskata.
- Cicho, nie wszyscy muszą wiedzieć! – szepnęłam teatralnie.
- Już milczę! – odparł Możdżon, zakrywając usta. – Na pewno nikt do tej pory
jeszcze nie zauważył!
- Wiadoma sprawa! – mrugnęłam do niego i oboje zaczęliśmy chichotać.
- Co się tutaj wyprawia? Co to za śmiechy? – zaciekawił się Fabian.
- Nie twój biznes! – wtrącił się Karol.
- Znowu zaczynasz?
- A chcesz w dziób?
- Spokój! – warknął, zgadnijcie kto. Tak, ulubieniec tłumów, Ruda Puma, sam
Paweł Zagumny. Szef wszystkich szefów, najlepszy rozgrywający świata, ojciec
dzieciom i mąż żonie. Ten, który potrafi zadbać o dyscyplinę jednym zdaniem czy
słowem, jak i stało się tym razem. Ma się ten autorytet. Zazdroszczę, też bym
chciała mieć taki posłuch.
- Jak to robisz? – zapytałam Pawła, gdy reszta była zajęta wybieraniem filmu,
od którego mieliśmy zacząć (kłócili się tak głośno, że ledwo komunikowałam się
z Gumą, ale to szczegół).
- Co robię? – zapytał sennie.
- Jak sprawiasz, że tak się ciebie słuchają?
- Sam nie wiem. Od kiedy pojawiałem się na zgrupowaniach nie dawałem się
podpuszczać i wchodzić sobie na głowę.
- I to tyle?
- Najwyraźniej. Chyba, że to wynika z faktu, że od dawna jestem jednym z
najstarszym zawodników – stwierdził, spoglądając na mnie. Rozbawiło mnie to,
ale nie wiedziałam czy mogę się zaśmiać, zdobyłam się więc tylko na delikatny
uśmiech.
- Spokojnie, to był żart – mrugnął do mnie Paweł. Odetchnęłam z ulgą.
- Wybacz. Po prostu mam do ciebie ogromny szacunek… - zaczęłam.
- Daj spokój. Zachowuj się naturalnie i nie przejmuj. Przecież cię nie ugryzę!
– uśmiechnął się.
- Postaram się – odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech. W tym czasie siatkarze
w końcu wybrali film i zaczęliśmy nasz maraton horrorów.
*
Czas leciał, film wchodził w coraz dalszą część fabuły, a ja właściwie
przysypiałam. Nie odczuwałam strachu, nawet w małej ilości, a film wydawał mi
się po prostu nudny. Przesunęłam więc wzrokiem po skupionych twarzach chłopaków
wpatrzonych w to, co działo się na ekranie. Próbowałam także ocenić, którzy z
nich w ogóle się boją i kto wydaje się być przerażony najbardziej. Nawet nie
musiałam długo szukać, bo strach bijący z oczu Zatora był wręcz namacalny
(dlaczego mnie to nie zdziwiło? Tak naprawdę można było się założyć o to, że to
właśnie on będzie najbardziej wystraszony. Taki już był). Miałam tylko
nadzieję, że nie będziemy mieli problemu z wytłumaczeniem mu, że to tylko
fikcja. Jeszcze tego brakowało by bał się zasnąć albo coś w tym stylu. Tym bardziej,
że nikt z nas nie poczuwał się do roli niańki.
Usłyszeliśmy pukanie do drzwi, więc Andrzej zastopował film. Ja w tym czasie
otworzyłam drzwi (bo byłam najbliżej) i przywitałam się ze stojącym w nich
Stefanem.
- Co robią? – zapytał.
- Oglądamy filmy – odpowiedziałam grzecznie.
- Piją coś?
- Nie, dziś nie robimy nic złego – stwierdziłam, a następnie parsknęłam cicho
śmiechem, widząc jak Bartek z Mateuszem próbują wepchnąć miski z chipsami pod
łóżko.
- No dobzie. Powiedźmy, że ufam. Wracam do siebie. Gźećnie być.
- Jasna sprawa – odpowiedzieliśmy chórem, po czym zamknęłam drzwi za
wychodzącym Antigą i ruszyłam w stronę swojego miejsca. Wrona w tym czasie
ponownie puścił film, dzięki czemu wiedziałam jak idę. Niestety, bardzo szybko
pojawiła się nowa scena, która zaczęła się ciemnym ekranem. Tym samym moje
źródło światła zgasło, czego się nie spodziewałam, w wyniku czego potknęłam się
o własne nogi, a moje „wrodzone szczęście” spowodowało, że wylądowałam na nikim
innym jak na Kurku, robiąc przy tym masę hałasu.
- Nic mi nie jest! – krzyknęłam od razu, próbując się podnieść, w czym pomógł
mi Bartek.
- Na pewno wszystko dobrze? – dopytał jeszcze.
- Tak, w porządku. A z tobą? Nie chciałabym cię uszkodzić.
- Jest dobrze – odparł, patrząc prosto na mnie, co zauważyłam gdy ekran znów
zaświecił jasnym blaskiem.
- W końcu się wydało, że na niego lecisz – stwierdził Zator, na co wszyscy się
zaśmiali. – A tak się wypierałaś!
- Skończ, bo będę się mścić, a tego byś nie chciał.
- Co możesz mi zrobić? Proszę cię.
- Żebyś się nie zdziwił. To moje pierwsze i ostatnie ostrzeżenie.
- Już się boję!
- Twoja decyzja. Zamienię twoje życie w piekło – rzuciłam i zaśmiałam się
złowieszczo.
- No stary, nieźle się wkopałeś – stwierdził jeszcze Buszek, ale Paweł nie mógł
już dopytać go co ma na myśli, bo miłościwie nam panujący Król Paweł Pierwszy
uciszył wszystkich wymownym chrząknięciem.
*
Film się skończył, więc Andrzej (po głosowaniu, gdzie po raz kolejny omal nie doszło
do bójki) włączył następny. W końcu to miał być maraton horrorów, więc to
logiczne, że mieliśmy obejrzeć ich kilka, albo nawet kilkanaście, na co w głębi
duszy liczyłam. I już nie tylko dlatego, że to był mój ulubiony gatunek
filmowy, ale także dlatego, że chciałam fabułę kilku z nich wykorzystać do
zemsty na Zatorze. Obmyśliłam już pewien plan, potrzebowałam go jeszcze tylko
dopracować. Musiałam także namówić kogoś do pomocy, ale uznałam, że z tym
akurat będzie najmniejszy problem. W końcu siatkarze lubią różne akcje, byle
tylko była zabawa, a tej miałam nadzieję, brakować nie miało. Byłam tak zajęta
obmyślaniem szczegółów mojego planu, że nawet nie zauważyłam, że siedzący obok
mnie Kubiak podejrzanie mi się przyglądał.
- Coś kombinujesz – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Wydaje ci się – odparłam z tajemniczym uśmieszkiem.
- Bujać to my, ale nie nas!
- A pomożesz mi?
- Pewnie, że tak!
- I nie musisz wiedzieć w czym, żeby się zgodzić? – zapytałam zaskoczona.
- A po co? Czuję, że będzie niezła zabawa i to mi wystarczy – odparł z
uśmiechem.
- Uwielbiam cię! – stwierdziłam, na co jego uśmiech jeszcze się poszerzył. –
Będziemy potrzebować jeszcze kilku chłopaków, żeby się udało. Tylko wszystko
musimy przygotować jak najszybciej, zanim Zator wyjdzie z pokoju.
- Czyli jednak zemsta?
- Nie odmówiłabym sobie!
- To kogo bierzemy do pomocy?
- A kogo proponujesz?
- Fabiana, Wronę, Kłosa, Winiara i Ignaczaka. Wystarczy?
- Myślę, że tak. Wyciągnij ich na korytarz.
- Tak jest! - odparł Kubiak, po czym wstał u przeniósł się na drugą stronę
pokoju, gdzie ta piątka siedziała. Widziałam, że z nimi rozmawia, a potem każdy
z nich niepostrzeżenie wychodzi z pokoju. Na sam koniec Michał dał mi znak, że
wszystko załatwione, więc sama wstałam by dołączyć do chłopaków i wszystko im
wyjaśnić. Po drodze jednak zaczepił mnie Bartek.
- Idziesz już? – zapytał.
- Mam coś do załatwienia.
- Z chłopakami? – spojrzałam na niego pytająco. – Widziałem jak wychodzili.
Postanowiłam wtajemniczyć Kurka w mój plan, uznając że przyda mi się także jego
pomoc. W końcu ktoś musiał przypilnować Zatora, by pozostał w pokoju. Opowiedziałam
mu więc o moim pomyśle, na który z ochotą przystał. Poprosiłam go, by od razu
zajął się Pawłem, tak by ten nic nie podejrzewał, a sama wyszłam na korytarz,
gdzie reszta wtajemniczonych chłopaków już na mnie czekała.
- Jaki jest plan? – zapytał Igła. W odpowiedzi przedstawiłam im w skrócie jak
ma wyglądać moja zemsta, po czym wzięliśmy się za przygotowania.
*
Skończyliśmy wszystko szykować, więc napisałam wiadomość do Bartka (bo już
wcześniej wszyscy wymieniliśmy się numerami telefonów, by w razie potrzeby móc
się ze sobą skontaktować), informując go o tym. Już po chwili dostałam
odpowiedź, że Kurek jest gotowy, więc zaczęliśmy zabawę. Pierwszą rzeczą jaką
zrobiliśmy było zadzwonienie do Zatora z zastrzeżonego numeru.
- Słucham? – odebrał po pierwszym sygnale.
- Masz 7 dni – wychrypał do słuchawki Andrzej, po czym się rozłączył. Nie
zdążyliśmy nawet wymienić spostrzeżeń, gdy Bartek poinformował mnie o tym, że
Paweł się wystraszył. Z resztą, jego krzyk było słychać na całym piętrze, więc
Kurek nawet nie musiał nas informować. Mimo to miło z jego strony, że to
zrobił.
Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, bo zgodnie z naszymi przewidywaniami Zator
wybiegł z pokoju 203, kierując się w stronę swojego. Kiedy biegł korytarzem
włączyliśmy nagranie, na którym ktoś bardzo głośno krzyczał z przerażenia (w
Internecie na szczęście można dziś wszystko znaleźć). Paweł wystraszył się
jeszcze bardziej (o ile było to możliwe, bo wyglądał już jakby miał paść ze
strachu). Szkoda, że nie wiedział, że to dopiero początek. Wykorzystaliśmy
fakt, że nie zwracał zbyt dużej uwagi na to co się wokół niego dzieje i
wślizgnęliśmy się do jego pokoju. Oczywiście nie wszyscy, bo wtedy by nas
zauważył. Tylko ja, Kubiak i Ignaczak ze swoją nieśmiertelną kamerą (ciekawe
czy potem będą Zatiego tym nagraniem szantażować. Pewnie tak, nie przepuściliby
takiej okazji). Ja i Michał schowaliśmy się pod łóżkiem, Krzysiek zaś zajął
miejsce w kącie za fotelem. Trochę wystawał, ale nakrył się kocem i był wręcz
przekonany, że Zator go nie zauważy. I to w sumie było bardzo, ale to bardzo
prawdopodobne.
*
Drzwi do pokoju Pawła otworzyły się z hukiem, a następnie on sam wbiegł do
pomieszczenia i je za sobą zamknął. Był autentycznie przerażony! ( Swoją drogą
jak się okazuje bardzo łatwo go wystraszyć). Do tego stopnia, że nie wiedział
co ze sobą zrobić. Dlatego kiedy przysiadł na chwilę na łóżku (popełniając błąd
i nie zapalając światła) wykorzystaliśmy moment i wcieliliśmy w życie kolejny z
naszych pomysłów: pociągnęliśmy za sznurek przywiązany do krzesła, a to zaczęło
hałasować, uderzając z całej siły o podłogę.
- Kto tu jest? – zapytał histerycznie Paweł, zrywając się z łóżka. W odpowiedzi
puściliśmy mu kolejne nagranie: dźwięk brzęczących łańcuchów. Zati słysząc to
pisnął jak mała dziewczynka. I teraz przyszła pora na finał. Mieliśmy
szczęście, bo wcześniejszy deszcz przeszedł w burzę z piorunami, co dało iście
filmowy efekt. W momencie kiedy Karol w przebraniu Jasona stanął w drzwiach
akurat błysnął piorun i usłyszeliśmy grzmot. Paweł krzyknął na całe gardło i
wybiegł z pokoju. Chwilę po nim my zrobiliśmy to samo. Początkowo nie mogliśmy
się zorientować dokąd pobiegł, ale jego kolejny krzyk wskazał nam drogę. I
kiedy dobiegliśmy do Zatora, którego krzyki wywabiły na korytarz całą resztę
(ciekawe gdzie był wtedy Stefan, bo on akurat się nie pojawił) byliśmy z siebie
naprawdę dumni (głównie ja byłam, bo moja zemsta się udała, no i świetnie się
bawiliśmy). Do czasu, kiedy nie zobaczyliśmy miny Pawła, który wyglądał jakby
miał się zaraz rozpłakać. Nie do końca o to mi chodziło…
- Chyba powinniśmy go przeprosić – szepnął odrobinę za głośno Fabian.
- Kogo i za co? – zapytał nas Zator, jakby zapominając o tym co wydarzyło się w
ciągu ostatnich kilkunastu minut.
- No…ciebie – zaczęłam, bo oczywiście inni nie kwapili się, by cokolwiek w tej
sytuacji powiedzieć. –Za tą całą akcję z motywami z horroru.
- To wasza sprawka?!
- Tak dokładnie, to moja. Chciałam się zemścić, tak jak cię uprzedzałam, ale to
chyba…wymknęło się odrobinę spod kontroli.
- Odrobinę?! Nie no, ja nie wierzę, że mi to zrobiłaś!
- Paweł, ale przecież…
- Myślałem, że się przyjaźnimy. Jak mogłaś? – rzucił jeszcze, po czym (tym
razem wściekły) odwrócił się na pięcie i ruszył do swojego pokoju.
- Chyba nie tak miało być – stwierdził Karol, patrząc na mnie. Ja jednak nie
zareagowałam, bo dotarło do mnie, że przesadziłam.
- Zuza? – zawołał mnie Kubiak, chcąc mnie najprawdopodobniej wyrwać z letargu.
- Pójdę już do siebie – stwierdziłam, po czym nie czekając na niczyją odpowiedź
poszłam do swojego pokoju, gdzie padłam na łóżko i przez resztę dnia wgapiałam
się w sufit, zastanawiając się głęboko jak mogłabym przeprosić Pawła. Bo mimo
wszystko czułam, że powinnam to zrobić.
~.~
Nie mam pojęcia czy to nadal trzyma jakikolwiek poziom. Poziom zadowalający Was, bo w głównej mierze to właśnie dla Was powstaje to opowiadanie. Dajcie znać, co?
Nienawidzę
Kurka, naprawdę. Przez jego głupie pomysły musiałam wstać o 5, by uszykować się
na przebieżkę po spalskim lesie. I mówiąc wstać mam na myśli to, że Bartek,
Igła i Piter (zaciągnięty, jak się okazało, siłą) wpadli do mnie do pokoju,
robiąc ogromny hałas, by mnie obudzić. Ignaczak nawet próbował zacząć skakać po
moim łóżku, ale od razu (na tyle szybko, na ile mogłam) zerwałam się i wybiłam
mu ten pomysł z głowy. W końcu nie chciałam, by skończyło się tak jak w pokoju
jego i Gumy. Jedno zepsute łóżko w Spale (zepsute…ba, doszczętnie zniszczone)
wystarczy. W porządku, miałam w swoim pokoju dwa łóżka (bo w istocie był on
dwuosobowy, ale jakoś nigdy nikt do mnie nie dołączył) i jedno stało
nieużywane, ale wolałam, by oba były całe i niezniszczone. A co by było gdyby
Krzysiek się wyparł? Ja musiałabym zapłacić za naprawę! A ja przecież jestem
tylko biednym dziewczątkiem, które wskutek splotu różnych zdarzeń jest na łasce
i niełasce zatrudniającego mnie PZPS-u. A gdyby informacja(nie daj Boże!)
dotarła do związku, a oni usunęliby mnie ze stanowiska?! Było by mi bardzo
przykro! Tym bardziej, że polubiłam pracę z chłopakami, mimo że codziennie
coraz bardziej niszczy mi psychikę. Ale o tym wolałabym im nie mówić, żeby im
się w tyłkach nie poprzewracało. Już i tak mają zbyt wysokie mniemanie o sobie.
*
Kiedy już udało mi się wyrzucić chłopaków z pokoju (w czym nieoceniona okazała
się pomoc Piotrka, który mógł odgryźć się za zmuszenie go do wbicia do mnie do
pokoju i robienia hałasu) udałam się do łazienki, by przemyć twarz i jakoś się
rozbudzić. Niestety, było to zbyt mało i musiałam jeszcze wziąć zimny prysznic
(nad czym długo się zastanawiałam, bo po pierwsze był to zimny prysznic, a mi
naprawdę nie było ciepło, a po drugie czułam, że stanie się coś takiego, co
sprawi, że będę musiała myć się kolejny raz. Albo i dwa). Kontemplowałam dość
długo nad tym, czy jednak nie uda mi się rozbudzić w inny sposób. Uznałam
jednak, że nie ma na co czekać, bo czas płynie i w końcu nie zdążę na
śniadanie. Wskoczyłam więc do kabiny, puściłam wodę, a kiedy chłód objął całe
moje ciało narobiłam takiego pisku, że obudziłabym umarlaka, a już na pewno
słyszała mnie cała Spała i okolice. Aż dziw, że nikt nie przyszedł do pokoju by
sprawdzić co się stało. Widocznie się mną nie przejmowali. Ot, przyjaciele.
*
Jakiś czas później wyszłam z łazienki już w pełni uszykowana, pozostawało mi
jeszcze się ubrać. Wyciągnęłam więc z szafki dresowe spodnie, które od razu na
siebie założyłam. Znalazłam jeszcze bluzę, z którą zrobiłam to samo, a całości
dopełniły sportowe buty. Kiedy byłam gotowa zerknęłam jeszcze na zegarek i aż
złapałam się za głowę. Byłam praktycznie spóźniona! I po raz kolejny nie miałam
możliwości zjedzenia śniadania. Jakby moja mama dowiedziała się, że idę biegać,
a wcześniej nic nie zjadłam to zrobiłaby mi niesamowitą awanturę. Miałam więc
nadzieję, że nigdy się o tym nie dowie. Jakby coś, to zrzucę winę na Kurka,
może to pozwoli mi się wybielić w oczach rodzicielki. A kwestię zbyt długiego
pobytu w łazience taktownie przemilczę. A co tam, nie raz już tak robiłam.
Najwyżej przekupię Bartka czekoladą (bo wiem, że uwielbia, a nie bardzo ma
możliwość by sam ją kupować, bo Wielki Brat Stefan obserwuje i wszystko widzi)
by potwierdził moją wersję. A mama w to uwierzy, bo go uwielbia, choć
kompletnie nie wiem dlaczego. Widocznie lubi uszatych. No, albo nie ma gustu,
ale w to nie bardzo chce mi się wierzyć, bo obiektywnie patrząc mój tata jest
przystojny i w końcu to mama wykonała pierwszy krok jeśli chodzi o ich relację.
Muszę ją chyba podpytać co takiego widzi w Bartku. Chociaż...może lepiej nie?
Kto wie jaka będzie odpowiedź. A ja nie chcę mieć traumy.
*
Wyszłam w końcu z pokoju (brawa dla mnie) i udałam się do windy, zamykając
jeszcze drzwi na klucz. Wcisnęłam przycisk oznaczający parter i w międzyczasie,
gdy winda jechała w dół związałam włosy w wysokiego kucyka. Gdy drzwi już się
otworzyły zauważyłam praktycznie wszystkich, gotowych do działania.
- Cześć – rzuciłam, a następnie ziewnęłam szeroko.
- Ktoś tu się nie wyspał – stwierdził Mikuś, przyglądając mi się z uśmiechem. –
Ciekawe dlaczego.
- No jak to? Śniła o przystojnym mężczyźnie, czyli o mnie – powiedział Winiar,
szczerząc się szeroko.
- A mam zadzwonić do Dagmary? – zapytał go Mariusz.
- Ale z ciebie przyjaciel! Zepsujesz każdą fantazję!
- Ty tak nie fantazjuj, bo jak ci żona każe spać na wycieraczce, to tak
kolorowo nie będzie – dorzucił Igła i wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem. Nie
był on jednak na tyle głośny, by zagłuszyć moje burczenie w brzuchu, więc w
taki sposób usłyszeli je wszyscy.
- Ktoś tu jest głodny – stwierdził Możdżon, patrząc na mnie uważnie zza swej
brody.
- Nie zdążyłam na śniadanie – mruknęłam w odpowiedzi.
- Mam rozwiązanie twojego problemu – rzucił Buszek, który znikąd pojawił się
obok nas.
- To znaczy? – zapytałam.
- Zauważyłem, że nie ma cię na stołówce, więc uznałem, że pewnie nie zdążysz na
śniadanie. Zrobiłem ci więc kanapkę – odpowiedział, podając mi zawiniątko, w
którym owa kanapka się znajdowała.
- Jesteś kochany! – rzuciłam, a następnie w podzięce pocałowałam go w policzek.
- Że też ja na to nie wpadłem – szepnął stojący z boku Bartek, ale ja sama nie
usłyszałam co wypłynęło z jego ust.
- Co mówiłeś? – zapytałam go.
- Nic, to tak do siebie.
- Aha. Wiedziałeś, że podobno mówienie do siebie jest jednym z objawów choroby
psychicznej? – stwierdziłam, uśmiechając się złośliwie.
- Nie przeginaj – pogroził mi palcem, mimo wszystko się uśmiechając. W
odpowiedzi tylko puściłam mu oczko. Nie zdążyłam jednak mu odpyskować, bo
pojawił się Stefan.
- Są gotowi? – zapytał.
- Chwila, skończę kanapkę – odpowiedziałam, biorąc kolejnego kęsa.
- Wszystko dobzie?
- Jasne, spóźniłam się tylko na śniadanie.
- No dobzie, wnikać nie będę – pokazałam mu tylko uniesiony w górę kciuk, bo
właśnie przełykałam ostatni kęs kanapki. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym
czegoś nie zrobiła, bo zdążyłam się zakrztusić( i podświadomie czułam, że to dopiero
początek dzisiejszych moich „przygód”). Stojący najbliżej Kubiak uderzył mnie w
plecy z tak dużą siłą, że owszem, przestałam się dusić, ale prawie wyplułam
płuca.
- Musiałeś tak mocno? – warknęłam, patrząc ze złością na Michała.
- Pomogło? To cicho, sza! – odparł Kubiak. – Podziękowałabyś, a nie jeszcze
masz pretensje.
- Ach, dziękuję łaskawco!
- I bądź tu człowieku dobry! Nic nie docenią! – rzucił jeszcze popularny Dzik i
poszedł w kierunku wyjścia z ośrodka. Podążyliśmy jego śladem i kiedy tylko znaleźliśmy
się na zewnątrz jak na zawołanie zaczął padać deszcz.
- Może wrócimy do środka? – zapytałam Stefana z nadzieją, że delikatna mżawka
będzie wystarczającym powodem by odwołać naszą przebieżkę.
- Wraciać? Ćemu wraciać? Mało pada, biegać, biegać! - usłyszałam w odpowiedzi i wiedziałam już,
że nie ma wyboru.
- Jak długo mamy biegać? – zaciekawił się milczący do tej pory Fabian.
-Do ósmej, dwie godzinki. Nieduzio.
- Tak, niedużo – mruknęłam.
- Coś mówiła?
- Nie, nic.
- To rusiamy!
I w istocie ruszyliśmy. Wszyscy, bo nawet Stefan biegał z nami.
*
Z uwagi na moją kiepską kondycję i co się okazało, niezbyt wygodne buty, które
miały być odpowiednie do biegania, a nie były (zaskarżę producenta) biegłam na
samym końcu. Ba, nawet w pewnym oddaleniu od chłopaków (tak dużym, że w oddali
ledwo ich zauważałam, a to tylko dlatego, że wciąż biegli w zwartej grupie).
Nie zamierzałam jednak przyznać się, że ze względu na moje permanentne lenistwo
nie dawałam już rady, robiłam więc dobrą minę do złej gry, dzielnie
przemierzając kolejne centymetry, metry czy kilometry. Wszystkie mięśnie
(szczególnie łydek) paliły mnie żywym ogniem, ale wiedziałam, że nie mogę się
poddać. To nie zdarza się w rodzinie Przypadków – zawsze walczymy do upadłego,
nawet jeśli spodziewamy się, że może nas czekać bolesna porażka. Dodatkowo nie
chciałam dawać chłopakom powodu do żartów z mojej osoby. Podjęłam więc decyzję,
że udowodnię wszystkim (a zwłaszcza
Kurkowi, który mnie w to wszystko wkopał), że sobie poradzę.
*
Biegłam dzielnie przed siebie, coraz bardziej tracąc z oczu sylwetki chłopaków.
Ot, proszę jak się mną przejmowali. Nikt nawet nie spytał czy znam spalski las na
tyle, by się w nim nie zgubić (a oczywiście, że nie znałam). Nikt! Taka
wdzięczność za „ratowanie” ich psychiki. Widocznie według nich właśnie od tego
tutaj byłam. Widocznie zapomnieli, że dodatkowo dochodzi mój walor estetyczny,
jaki niewątpliwie posiadałam, a także geniusz (skromność to podstawa).
Kiedy już brakowało mi sił by biec dalej po mokrej leśnej ściółce (tak to się
chyba nazywało, nie zdążyłam dowiedzieć się na biologii. Albo może to było
omawiane gdy ucinałam sobie drzemki? Bardzo możliwe) zaczęłam się ciężko
zastanawiać czy najzwyczajniej w świecie nie wrócić do ośrodka. Szybko jednak
wybiłam tę myśl ze swojej głowy z uwagi na to, że nie miałam jak o tym
powiedzieć chłopakom czy Stefanowi. No chyba, że bym ich dogoniła, ale
wiedziałam, że to niewykonalne. A gdyby oni jednak zorientowali się, że
zniknęłam, mogliby zacząć mnie szukać. A potem były by pretensje, fochy i
trzaskanie drzwiami, że przeze mnie zmarnowali czas, który mogli wykorzystać na
coś zupełnie odmiennego (najprędzej gry komputerowe albo spanie – produktywne
spędzanie czasu poziom ekspert). Wolałam więc wolno, bo inaczej nie dawałam już
rady, wlec się za nimi. I z różnym skutkiem mi to wychodziło. Miałam o tyle
utrudnione zadanie, że nie mogłam nawet biec po ich śladach, bo deszcz (który
padał coraz mocniej) skutecznie je zacierał. Pozostawało mi wierzyć, że sama
sobie poradzę i trafię z powrotem do ośrodka. W końcu całą drogę biegłam
prosto, wystarczyło zawrócić. Chyba.
Przemieniłam swój bieg w spacer, bo nie miałam już siły, a dodatkowo nogi coraz
bardziej grzęzły mi w błocie. Naciągnęłam kaptur bluzy, by bardziej się zakryć,
ograniczając sobie tym samym widoczność. Mogłam jedynie patrzeć pod nogi, co
dzielnie robiłam. W końcu jednak (czego z uwagi na kaptur nie miałam okazji zauważyć)
wpadłam na coś twardego, od czego odbiłam się z dość dużą siłą, co z kolei
spowodowało, że przewróciłam się prosto w ogromne błoto. Brudna i oszołomiona
podniosłam wzrok, a moje tęczówki napotkały zmieszaną twarz Bartka.
- Nie wierzę – stwierdziłam. – Znów ty?
- Przepraszam. Myślałam, że mnie zauważyłaś, inaczej bym się odsunął.
- Nie wątpię – prychnęłam.
- Daj rękę, pomogę ci wstać – stwierdził Kurek, wyciągając do mnie swą dłoń. I
w tym momencie wyszła ze mnie moja wrodzona złośliwość i pociągnęłam Bartka z
całej siły, co spowodowało, że wylądował w błocie. Szkoda, że w głównej mierze
na mnie.
- Złaź – rzuciłam, spychając go z siebie.
- Zrobiłaś to specjalnie!
- Och, naprawdę? Jak na to wpadłeś? – zapytałam z przekąsem. Przyjmujący
przemilczał moją uwagę. W zamian za to, najzwyczajniej w świecie rzucił we mnie
błotem. A cela miał, bo dostałam w twarz.
- Nie pozwalaj sobie! – krzyknęłam, także w niego rzucając. To przelało czarę i
zaczęliśmy obrzucać się na wszelkie możliwe sposoby. Bawiliśmy się (o ile można
to nazwać zabawą) jak dzieci w przedszkolu i żadne z nas nie zamierzało
odpuścić. W końcu jednak udało mi się ponownie wywrócić Kurka tak, że cały
leżał w błocie. Zaczęłam więc nacierać mu twarz (no gorzej niż dzieciak),
Bartek jednak długo tak się nie dał (choć miałam jednak wrażenie, że i tak na
dłuższą chwilę odpuścił, bym miała więcej frajdy) i już po chwili sytuacja
odwróciła się o 180 stopni. Tym razem więc to ja miałam darmową maseczkę błotną
na twarz. Piszczałam jak szalona, ale Kurek za nic nie chciał odpuścić. Swoją
drogą, musiało to ciekawie wyglądać z punktu widzenia osoby trzeciej. Dwie
dorosłe osoby obrzucające się błotem podczas dość sporego deszczu. No idioci,
po prostu.
- Koniec – zarządziłam, gdy miałam już po dziurki w nosie tego błota ( i to
dosłownie).
- W porządku. Wracamy do ośrodka?
- A Stefan? Nie będzie cię szukał?
- Nie, powiedziałem mu, że poczekam na ciebie i najprawdopodobniej razem
wrócimy.
- Dobrze. Znasz drogę?
- No jasne. Znam ten las jak własną kieszeń.
- Więc chodźmy – rzuciłam i ruszyliśmy w drogę.
*
- Na pewno wiesz którędy iść? – zapytałam po jakimś czasie, przyglądając się
drzewom, które wydawały mi się znajome (ale może wynikało to z faktu, że wszystkie
drzewa wyglądały tak samo, bo to był praktycznie jeden gatunek).
- Wiem. Musimy iść jeszcze kawałek prosto, potem skręcić w prawo, znów prosto,
kawałek w lewo, potem znów w prawo i będziemy przed ośrodkiem.
- Zaraz, jak?
- No przecież mówię. Prosto, w lewo, prosto, w prawo i w prawo.
- Przed chwilą powiedziałeś inaczej!
- Niemożliwe!
- A jednak! Na pewno znasz drogę?
- Przecież mówię ci, że tak! Zaufaj mi.
- Niech ci będzie. Ale jak zabłądzimy i zjedzą nas wilki to nie będzie moja
wina.
- W tym lesie nie ma wilków.
- Cicho! Nie o wilki tutaj chodzi!
- Wiem przecież! Nie zabłądzimy.
- Obiecujesz?
- Masz moje słowo.
*
- To gdzie teraz? – zapytałam mega zmęczona.
- W lewo – odparł Bartek.
- Ok – mruknęłam w odpowiedzi i skręciłam tak jak powiedział.
- Teraz w prawo i za tymi drzewami powinno już być widać ośrodek – poinstruował
mnie Kurek. Wykonałam jego polecenie i rzeczywiście, moim oczom ukazał się tak
wyczekiwany przeze mnie obiekt.
- Miałeś rację – stwierdziłam. – Zwracam honor.
- Doceniam to – odparł, uśmiechając się do mnie.
- Już się tak nie szczerz – rzuciłam.
- Będę!
- Jakbyś miał powód.
- A mam. Spędziliśmy razem czas, obrzuciłem cię dużą ilością błota i nic mi się
nie stało. Pełen sukces!
- Głupek – stwierdziłam. – Jesteś przecież brudny.
- Ty też – zauważył przytomnie. – Ale to nic. Weźmie się prysznic, ubrania
wypierze, a wspomnienia pozostaną.
- Oj Kurek, Kurek – pokręciłam ze śmiechem głową.
- No co?
- No nic – pokazałam mu język. – Chodź lepiej do środka.
Weszliśmy do budynku, szybko przemknęliśmy obok recepcji, by nie trafić na moją
ulubioną recepcjonistkę ( bo coś czuję, że byłaby gotowa nas wyrzucić za
robienie zbyt wielkiego bałaganu) i wsiedliśmy do windy, która dostarczyła nas
na odpowiednie piętro. Ruszyliśmy w stronę swoich pokoi, przy których
spojrzeliśmy jeszcze na siebie. Bartek puścił mi oczko, na co ja odpowiedziałam
uśmiechem, po czym każdy z nas wszedł w głąb swojego pokoju. I nie potrzeba
było już nic więcej. Bo słowa były w tej chwili wyjątkowo zbędne.
*
Ruszyłam w kierunku łazienki, by wziąć prysznic (a nie mówiłam, że będę
musiała. Czułam od razu) i zmyć z siebie całe to błoto. Odkręciłam kurek z
ciepłą wodą, a kiedy oblała ona moje nagie ciało poczułam, że moje mięśnie
zaczynają się rozluźniać, a umysł oczyszczać. Zaczęłam rozmyślać nad
wydarzeniami dzisiejszego poranka, śmiejąc się sama do siebie. Zupełnie nie
wiem dlaczego. Chociaż może wynikało to z faktu, że po prostu dobrze się
bawiłam? Najprędzej tak.
Wyszłam z łazienki, a w pokoju założyłam na siebie ciepłe legginsy i dłuższą
bluzę. Usiadłam na łóżku, rozczesałam włosy, a potem zagłębiłam się w lekturze
książki, którą dostałam od mojej mamy jakiś czas temu. W końcu nawet ja
zasługiwałam na chwilę odpoczynku, prawda?
~.~
Zatrzymajcie ten studencki pociąg, ja wysiadam...A to dopiero wstęp do zabawy. :D
Co do rozdziału, po prostu czytajcie, komentujcie. Tyle wystarczy. :)
Skoki <3
Wyszłam
na balkon i rozejrzałam się uważnie, szukając jakiegoś sposobu wydostanie się z
pokoju Fabiana(ciekawe skąd Ignaczak w ogóle miał do niego klucz). Miałam do
wyboru zeskoczyć, albo przejść po parapecie na sąsiedni balkon, który, jeśli
dobrze pamiętałam, był częścią pokoju Możdżona. Wybrałam drugą opcję, bo nie
uśmiechał mi się skok, z racji tego, że pod balkonem nie było nic na czym
mogłabym bezpiecznie wylądować. Co nie znaczy oczywiście, że przechodzenie po
parapecie było bezpieczne, ale nie miałam wyboru. Nie chciało mi się czekać nie
wiadomo ile, aż Ignaczak łaskawie postanowi wrócić i zainteresować się naszym
losem.
- Zuza, przestań! – krzyknął Bartek, który niedługo po mnie wyszedł na balkon i
zorientował się, co wymyśliłam.
- Daj spokój, co może się stać? – zapytałam retorycznie, wcale nie oczekując
odpowiedzi.
- To drugie piętro!
- Poradzę sobie – mrugnęłam do niego, po czym wróciłam do pokoju, skąd zabrałam
krzesło. Wyniosłam je na balkon, postawiłam niedaleko parapetu, po czym weszłam
na nie i zaczęłam włazić na parapet.
- Zuza, naprawdę nie musisz tego robić. Możemy poczekać!
- Ile? Godzinę, dwie? Siedem? – milczał. – No właśnie! Będzie dobrze –dodałam
pewnie. Chociaż właściwie nie byłam tego pewna. Obawiałam się, że w momencie
przechodzenia z balkonu na balkon włączy się mój pech i coś mi się stanie. Ale
cóż, powiedziałam A, powiem i B. Wdrapałam się na parapet, po czym spojrzałam w
górę, by znaleźć coś, czego ewentualnie mogłabym się złapać. Niestety nic
takiego nie znalazłam, pozostało mi liczyć na szczęście(co w moim przypadku
było mało możliwe, ale warto mieć nadzieję). Przylgnęłam więc do ściany i
zaczęłam powoli przesuwać się w kierunku balkonu Marcina. Na szczęście balkony
w ośrodku nie były od siebie oddalone tak bardzo jak w blokach, więc szansę na
przeżycie miałam, chociaż niewielką. Pewnie mniejszą niż możliwość wygrania
głównej nagrody w lotto, ale co tam.
- Proszę cię, wracaj! Zuzka!
- Daj spokój, bo pomyślę, że się o mnie martwisz.
- Dziwisz się? Możesz spaść i się zabić! Albo tylko połamać, jeśli będziesz
miała szczęście!
- To miłe, ale naprawdę sobie poradzę – pokazałam mu uniesiony w górę kciuk, po
czym ponownie przylgnęłam do ściany i ruszyłam dalej. Ostrożnie przemierzałam
kolejne centymetry w kierunku mojego celu, w duchu modląc się by nic mi się nie
stało. Przyznaję, może mój pomysł nie był zbyt mądry, ani tym bardziej
przemyślany, ale przynajmniej jakiś był i nie czekałam biernie na Ignaczaka,
który swoją drogą pożałuje, a jeśli coś mi się stanie, to tym bardziej. W życiu
mi się nie wypłaci! Albo mojej rodzinie, bo różnie mogę skończyć… Nieważne, nie
pora na myślenie o tym, tym bardziej, że wciąż jestem na parapecie na wysokości
drugiego piętra. Jak to człowiek szybko się może rozkojarzyć…
- Zuza, tylko nie patrz w dół! – rzucił płaczliwie Kurek, a ja oczywiście w
naturalnym odruchu to zrobiłam i od razu zakręciło mi się w głowie.
- Cicho, bo spadnę przez ciebie! –warknęłam. Od razu się uciszył.
Byłam w połowie drogi(tak mi się przynajmniej wydawało), kiedy przyszedł
kryzys. Dotarło do mnie co tak naprawdę wyrabiam. Nie chciałam nawet myśleć co
by było gdyby zobaczył to teraz Stefan, albo co gorsza mój ojciec! Miałabym
mocno przekichane.
- Przypadek, co ty wyczyniasz? – usłyszałam z oddali. Po głosie rozpoznałam, że
to Andrzej. Usłyszałam też, że ktoś się śmieje i wiedziałam już, że Karol jest
razem z nim.
- Nic, wspinaczkę sobie uprawiam, tor z przeszkodami na wysokości pokonuję,
takie tam – odkrzyknęłam.
- W porządku. Lepiej nie wnikać? – zapytał jeszcze Wrona.
- Dokładnie!
- Niech będzie – dodał Karol.
- Poszli – poinformował mnie Kurek.
- Bogu dzięki. Rozpraszali mnie – odpowiedziałam, po czym ruszyłam w dalszą
„podróż”.
Drogi było coraz mniej, ja czułam się coraz pewniej i w końcu, tak! Udało się,
dotarłam!
Zadowolona z siebie zamachałam do Bartka, szczerząc się niemiłosiernie.
- Idziesz tutaj czy czekasz w pokoju? – zapytałam. Kurek zerknął na mnie
niepewnie, nie wiedząc jaką podjąć decyzję. – No chodź! Skoro ja dałam radę, to
ty też dasz!
- A jak spadnę?
- To Polska straci jednego z przyjmujących – odparłam złośliwie.
- Nie chcę umierać! Nie ruszam się stąd!
- A jak nie znajdę Igły i szybko nie odzyskam klucza? Co wtedy zrobisz?
- No dobra! Ale jak coś mi się stanie, to będzie twoja wina!
- Wezmę to na klatę – wyszczerzyłam się.
Bartek posłał mi jeszcze tylko ironiczne spojrzenie, po czym poszedł w moje
ślady i już po chwili znajdował się na parapecie. I musiałam przyznać, że szło
mu całkiem sprawnie, chyba nawet bardziej niż mi. Chociaż też miał moment
zawahania, mniej więcej w tym samym momencie co ja.
- Tylko nie patrz w dół! – krzyknęłam, wywołując w nim podobną do mojej reakcję
na te słowa.
- Przestań! – krzyknął, a właściwie zapiszczał. Jak mała dziewczynka. Kurczę,
mogłam to nagrać!
Koniec końców jednak Kurek w końcu dotarł do mnie i już oboje znajdowaliśmy się
na balkonie Marcina, który niestety był zamknięty. Dodatkowo Możdżon miał zasłonięte
zasłony, więc jedyne co nam pozostało, to zacząć pukać w szybę z nadzieją, że
Marcin jest w środku. Tak też zrobiliśmy, jednak nic nie wskazywało na to, by
środkowy przebywał aktualnie w swoim pokoju.
- To był ten twój genialny plan? Teraz utknęliśmy tutaj! – zirytował się
Bartek.
- Tutaj jest większa szansa wyjścia! Marcin pewnie pojawi się szybciej niż
Igła!
- Obyś miała rację!
Nie miałam pojęcia jak długo siedzieliśmy na balkonie Marcina, jednak w końcu
usłyszeliśmy dźwięki płynące z pokoju, które oznaczały, że Możdżon właśnie się
tam pojawił. Zaczęliśmy więc ponownie pukać w szybę, co na szczęście
spowodowało, że środkowy nas usłyszał i otworzył w końcu balkonowe drzwi.
- Co wy tutaj robicie? – zapytał zdezorientowany.
- Wolałbyś nie wiedzieć – odparłam.
- Zamknąłem was tu?
- Nie, sami się tutaj znaleźliśmy.
- Chyba nie chcę wiedzieć jak.
- Uwierz mi, nie chcesz – poklepałam go po łokciu( bo musiałabym wyciągnąć
rękę, by zrobić to wyżej). – A teraz przepraszam, ale my już pójdziemy. Mamy
coś do załatwienia. – dodałam, po czym pociągnęłam Bartka za rękę w kierunku
drzwi. – Dzięki za wszystko!
Dopiero kiedy wyszliśmy z pokoju Marcina poczułam jak bardzo jestem wściekła na
Ignaczaka. Do tego stopnia, że miałam siłę, by ciągnąć za sobą Kurka, a on
przecież do niskich i niezbyt silnych zdecydowanie nie należał. Przystanęłam w
holu na dole, by zastanowić się gdzie może podziewać się Krzysiek, po czym mój
wzrok padł na napis „Stołówka”. I wtedy już wiedziałam, że musi być właśnie
tam. Puściłam rękę Bartka, po czym szybkim krokiem ruszyłam w kierunku
pomieszczenia. Wpadłam na stołówkę( o dziwo wyjątkowo nie potykając się na
progu) i wzrokiem odszukałam Igłę. Wtedy pomieszczenie przeszył mój krzyk,
który nie zwiastował dla libero niczego pozytywnego:
- Ignaczak, już nie żyjesz!
- Zuziu, słoneczko ty moje, nie denerwuj się! Chciałem pomóc – mówił do mnie
Krzysiek, cofając się powoli. Widocznie moja żądza mordu była tak duża, że ten
dorosły chłop się wystraszył. Kiedy spojrzał w moje oczy, przerażenie
wypisane na jego twarzy stało się
widoczne jeszcze bardziej. Obserwowałam każdy jego ruch, widząc że co chwilę
błądzi wzrokiem po stołówce, szukając widocznie możliwości ucieczki. I kiedy
już miałam ruszyć w jego stronę poczułam czyjeś ręce obejmujące mnie mocno w pasie.
- Nie warto – szepnął mi do ucha Kurek. – W końcu jednak nam pomógł.
- I co, może powinnam być mu wdzięczna? – zapytałam ironicznie, mimo wszystko
próbując się wyrwać.
- Nie, wystarczy że mu odpuścisz – odparł, zerkając na mnie uważnie.
- Niech będzie – stwierdziłam po krótkim zastanowieniu. – Masz szczęście! –
krzyknęłam do Ignaczaka. – Ale jeszcze jeden taki numer i już tak kolorowo nie
będzie. Pamiętaj, jesteś pod moją obserwacją! – dorzuciłam, podchodząc do
stolika i siadając obok Nowakowskiego, który od razu odsunął się na bezpieczną
odległość.
- Spokojnie. Wiem, że to nie był twój pomysł – powiedziałam, uśmiechając się do
niego.
- I na pewno nic mi nie zrobisz? – zapytał nieufnie. – Nie rzucisz we mnie
szklanką, nie wbijesz widelca w dłoń ani nie sypniesz solą w oczy?
- No…nie – oparłam po chwilowej konsternacji, a on w odpowiedzi odetchnął
głęboko i usiadł normalnie, już blisko mnie.
- A ja gdzie mam usiąść? – zapytał Bartek, widząc że przy naszym stole nie ma
już wolnych miejsc.
- Możesz ze sztabem – zaśmiał się Fabian, a Kurek zmierzył go chłodnym
spojrzeniem.
- Dostaw sobie krzesło – stwierdziłam, przesuwając swoje na bok, by zrobić mu
trochę miejsca. Bartek posłuchał mojej rady i już po chwili wszyscy
siedzieliśmy przy jednym stole. No, prawie wszyscy bo Igła wciąż bał się
zbliżyć i niespokojnie krążył w pobliżu.
- No chodź tutaj, obiecałam że nic ci nie zrobię.
- Ciekawe komu to obiecałaś.
- Kurkowi – odparłam, spokojnie smarując kromkę chleba masłem. Kiedy skończyłam
podniosłam wzrok i zauważyłam, że wszyscy się na mnie gapią.
- Coś nie tak? – zapytałam.
- Nie. Po prostu nie wierzyliśmy, że pomysł Igły wypali i się pogodzicie.
- Wiedzieliście?! – zirytowana przesunęłam wzrokiem po każdym z nich.
- Spokojnie, wszystko na pewno da się wyjaśnić – powiedział cicho Bartek.
Policzyłam w myślach do 10 i ponowiłam pytanie.
- Owszem. Ale nie sądziliśmy, że rzeczywiście zamknie was razem w pokoju.
- Nie będę się denerwować, nie będę się denerwować – mruczałam pod nosem dobre
kilka sekund. – W porządku, było, minęło. – stwierdziłam, na co każdy z
siatkarzy uśmiechnął się do mnie szeroko. Niemal słyszałam jak z ich serc
spadły ciężkie kamienie. No chyba, że to ciężarówka na ulicy przejechała po
naszych pięknych, polskich drogach. Ciężko ocenić.
- Jak właściwie wyszliście z pokoju Fabiana? Przecież wam nie otworzyłem –
zapytał Igła po jakimś czasie.
- Ja to z mojego? – zainteresował się Drzyzga. – Zawinąłeś mi klucz?!
- Oj no, przecież nic się nie stało.
- A jakby się pobili? Jakby zrobili demolkę? To gdzie bym spał?!
- Właściwie, to Zuza chyba go uderzyła.
- Serio? – zapytał mnie Fabian.
- No, właściwie…
- Tak. Nawet mnie ugryzła!
- A szczepiona chociaż? – zapytał Kubiak, a ja w odpowiedzi uderzyłam go w
głowę. – Boże, jaka agresywna…- dodał, rozcierając obolałe miejsce.
- Wracając do mojego pytania – zaczął Krzysiek, chcąc się w końcu dowiedzieć
jak nam się udało wydostać - jak to zrobiliście?
- Wyszliśmy przez balkon.
- Skakaliście z niego?!
- Nie no, coś ty! Na głowę nie upadłam. Przeszliśmy po parapecie do Możdżona.
- Więc to stąd wzięliście się na moim balkonie…- stwierdził Marcin, uśmiechając
się spod brody.
- Powiedziałaś mi, że uprawiasz wspinaczkę! Okłamałaś mnie! – zarzucił mi
Andrzej. – A ja ci ufałem! – dodał, robiąc minę zbitego psa. Serio, wyglądał
jakby miał się zaraz rozpłakać.
- Przepraszam Andrzejku. Nie chciałam, żebyś martwił się, że coś może mi się
stać – odpowiedziałam, głaszcząc go po głowie. Kurek spojrzał na mnie pytająco,
ale tylko wzruszyłam ramionami. Dałam mu tylko jeszcze znak, by potwierdził
moje słowa, co na szczęście zrobił. Udało nam się więc udobruchać Wronę zanim
popadł w czarną rozpacz.
Dokończyliśmy spokojnie kolację i kiedy już mieliśmy rozejść się do pokoi obok
nas zmaterializował się Antiga.
- Tu są! Powiedzieć chciałem, że trening rano jutro. Biegać pójdziemy po lesie.
Bluzy zabrać, wygodne buty. Zbiórka o 6 przed hotelem. Rozumieją? – powiedział,
zerkając po kolei na każdego siatkarza. Po stołówce poniósł się głośny
pomruk(nie byłam do końca pewna co oznaczał. Chodziło o potwierdzenie, że
zrozumieli czy o to, że będą biegać tak wcześnie? No właśnie, kto ich tam wie).
- Gratuluję chłopaki, na pewno się ubawicie – mruknęłam złośliwie w ich stronę.
- Nie zaczynaj! – odpowiedział mi Bartek.
- Bo co? – zapytałam buńczucznie.
- Chcesz się przekonać?
- No dajesz!
- Stefan, a może Zuza pójdzie z nami? Wiesz, wspólny wysiłek podobno jednoczy.
- Dobry pomyśł – odpowiedział Antiga, a mi zrzedła mina. – Widzimy się rano. –
dodał i wyszedł ze stołówki.
- Nie wierzę, że to zrobiłeś!
- Sama chciałaś! - Kurek pokazał mi język.
- Nienawidzę cię! – odparłam śmiejąc się.
- I vice versa – powiedział Bartek, posyłając mi buziaka w powietrzu. Cały
absurd tej sytuacji sprawił, że roześmiałam się głośno, a za mną zrobili to już
wszyscy(chociaż początkowo byli nieźle zdziwieni, że obyło się bez kolejnej
kłótni między mną a Kurkiem).
W końcu jednak zabraliśmy swoje zgrabne dolne tyły ze stołówki i rozeszliśmy
się po pokojach, by udać się w krainę Morfeusza. Ja sama zadzwoniłam jeszcze do
rodziców, porozmawiałam z nimi i z moim
braciszkiem. Kiedy skończyłam wzięłam prysznic, a następnie wróciłam do pokoju
i ułożyłam się na łóżku. Zgasiłam światło, poprawiłam kołdrę i w niedługim
czasie zasnęłam, przypominając sobie jak wiele wrażeń przyniósł mi dzisiejszy
dzień. Doszłam jednak do wniosku, że dobrze się stało, że Krzysiek zamknął mnie
i Bartka w jednym pokoju, byśmy wyjaśnili sobie wszystko. Sami pewnie nigdy
byśmy się na to nie zdecydowali(a zwłaszcza ja, bo Kurek przecież próbował),
byłam więc Ignaczakowi wdzięczna. Ale o tym nie zamierzałam mu mówić, bo za
bardzo urosło by mu ego, a to miał już przecież wyjątkowo duże. Jeszcze by pękł
z dumy i kto by to posprzątał?
~.~
Może się okazać, że będziemy musiały zwolnić, bo nie ukrywam, że mój zapas rozdziałowy się kończy, a na studiach gonią. Postaram się by rozdziały ukazywały się tak jak dotychczas, ale nic nie obiecuję. Zobaczymy co da się zrobić. :)
Tradycyjnie proszę o opinie. :)