sobota, 12 września 2015

Absurd dwudziesty ósmy, będący także epilogiem.



Przez kolejne mecze szliśmy jak burza, mimo kontuzji Michała Winiarskiego. On sam jednak, mimo bólu pleców, nie rozpaczał. Twierdził, że ma go kto dobrze zastąpić do czasu, aż będzie mógł powrócić na parkiet. Nie kłóciliśmy się z nim, w końcu to jego zdanie miało większe znaczenie niż nasze.
Kiedy zakończyliśmy kolejną fazę grupową, znajdowaliśmy się  na drugim miejscu, zaraz za Francją. Oprócz nas z grupy wychodził także Iran, natomiast z równolegle walczącej grupy F dalej przeszli Brazylijczycy, Rosjanie i Niemcy. Teraz pozostawało nam czekać na wyniki losowania, które miało pozwolić na stworzenie kolejnych grup, po trzy drużyny każda. Mieliśmy co do tego mieszane uczucia, bo obawialiśmy się, że grupa, w której znajdzie się Polska, będzie wyjątkowo trudna. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że aby zostać mistrzem trzeba teraz już wygrać z każdym. Obojętnie jak trudnym przeciwnikiem by był, obojętnie jaki byłby bilans rozegranych z nim meczy. Wszystko to szło w niepamięć, liczyła się tylko wygrana. Żadnych półśrodków. Trzeba było spiąć tyłki i wykorzystać wszystkie siły, by osiągnąć wymarzony cel.
- Jak myślicie, z kim zagramy? – zagaił Winiarski, gdy podczas oglądania losowania graliśmy w karty.
- Z Iranem – odparł Karol, rzucając swoje karty na stół. Skubany, znów wygrał. Ale to dlatego, że ja nie grałam! Miałam w końcu ciekawsze rzeczy do roboty – siedziałam oparta o łóżko i bawiłam się włosami Bartka. Czemu to robiłam? Bo go to uspokajało, co odkryłam jakiś czas temu. A przy okazji i ja miałam z tego korzyść, bo zwyczajnie lubiłam to robić. Takie z pozoru zwykłe gesty pozwalały mi pokazywać przyjmującemu jak bardzo go kocham i wspieram. On sam nie raz w podobny sposób okazywał mi swoją miłość. Lubił trzymać dłoń na moim kolanie, gdy siedzieliśmy obok siebie, lubił nosić mnie na barana (  mimo, że za każdym razem na niego krzyczałam, bo nie chciałam stać się przyczyną jego kontuzji), lubił wodzić palcami po moim karku. A to była tylko kropla w morzu okazywania sobie nawzajem uczucia.
- I z kim jeszcze? – dopytywał Michał, rozdając ponownie karty.
- Z Brazylią – wtrąciłam się, a kapitan spojrzał na mnie badawczo. – I z Rosją.
- No chyba sobie żartujesz – mruknął Fabian.
- Przecież i tak wygracie, to co to za różnica?
- Skąd ta pewność? – zaciekawił się Ignaczak.
- Chcesz się założyć? – zaproponowałam.
- O co?
- Dwie stówki?
- Stoi – uznał Krzysiek, więc podaliśmy sobie dłonie. Marcin je przeciął i tym samym nasz zakład stał się ważny.
- Jesteś pewna? – zapytał mnie cicho Bartek.
- Zaufaj mi – uśmiechnęłam się do niego, a on w milczeniu pokiwał głową.
                                                               *
- Skąd wiedziałaś?  - zapytał Mikuś, gdy okazało się, że Polacy faktycznie zagrają z Rosją i Brazylią.
- Miałam przeczucie.
- Obyś i co do rezultatu się nie pomyliła – dodał swoje trzy grosze Zator.
- Nie martw się, będzie tak jak przewidziałam – odparłam, po czym podniosłam się z miejsca.
– Wracam do siebie, a wy wypocznijcie. W końcu musicie mieć siłę, by pokazać potęgom, że nie są już najlepsi – dodałam, mrugając do nich, a potem wyszłam z pokoju.
                                                               *
Szesnasty września, godzina dwudziesta piętnaście. To właśnie w tym momencie polska drużyna rozpoczęła rozgrywki kolejnej, tym razem już trzeciej fazy grupowej. Mecz z Brazylią po raz kolejny miał stać się wielkim wydarzeniem, pełnym walki i zaciętej gry. I tak w istocie było. Obie drużyny walczyły zaciekle o każdy punkt czy set, przechylając szalę zwycięstwa na swoją stronę. I mimo, że wydawało się, że Polacy mogą ten mecz przegrać, nie dali oni satysfakcji Brazylijczykom, wychodząc z coraz to większej opresji. Nie straszne im były bloki czy zagrywki Canarinhos, coraz bardziej wyszukane zagrania czy kiwki. Robili swoje, udowadniając tym samym, że nie są chłopcami do bicia. Tamten czas już dawno minął. Koniec końców to właśnie polska drużyna odniosła zwycięstwo, wygrywając 3:2 i pokazując Kanarkom, że powinni się jej bać. A szczególnie Mariusza, który po raz kolejny był niekwestionowanym liderem Polaków. W ten sposób to Brazylia musiała walczyć o życie w starciu z Rosją, a my mogliśmy spokojnie przygotowywać się do starcia ze Sborną, które miało odbyć się dwa dni później.
Wróciliśmy do hotelu i rozeszliśmy się po pokojach, by położyć się spać. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że po takiej dawce emocji może być ciężko zasnąć i w przypadku niektórych z nas rzeczywiście tak było. Ja sama kręciłam się po łóżku dość długo i zasnęłam dopiero, gdy otuliły mnie ramiona Bartka. Bo w końcu Kurek nie byłby sobą, gdyby nie dotarł do mojego pokoju. Zrzucił to oczywiście na to, że beze mnie nie może zasnąć. Kochany.
                                                                  *
Dzień, w którym nie graliśmy meczu wykorzystaliśmy na psychiczny i fizyczny odpoczynek. Stefan doskonale znał organizmy sportowców, wiedział więc że w obecnej sytuacji siatkarze nie potrzebowali dużego treningu i zarządził tylko lekką siłownię po południu. Zawodnicy bez mrugnięcia okiem wykonali wyznaczone przez niego ćwiczenia, a następnie zgromadzili się w pokoju Dinozaurów, by oglądać mecz Brazylii z Rosją. Ja sama również do nich dołączyłam (tym bardziej, że mnie zaprosili).
Oglądaliśmy w skupieniu to sportowe wydarzenie, ale ten mecz wydawał nam się spotkaniem nieco bez historii. Owszem, Rosjanie robili co mogli, ale Brazylijczycy nie pozwolili odebrać sobie zwycięstwa i pokonali ich w trzech setach. Sborna miała więc nie lada problem – jeśli chciała mieć jeszcze jakiekolwiek szanse by pozostać w turnieju, musiała wygrać z nami. A na to nie zamierzaliśmy pozwolić. Nie teraz, gdy byliśmy coraz bliżej celu, jakim było mistrzostwo świata. Śledziliśmy również to, co działo się w drugiej grupie, by wiedzieć czego się potem spodziewać. Nasz statystyk Oskar robił to ze szczególną uwagą, w końcu to on dostarczał sztabowi i zawodnikom potrzebnych informacji na temat słabych stron innych drużyn.
                                                                         *
Mecz z Rosją zaczęliśmy dobrze, pewnie prowadząc akcje, co przełożyło się na to, że wygraliśmy dwa sety. Potem jednak w naszych szeregach zapanowało zbyt duże rozluźnienie, co sprawiło że Sborna nabrała wiatru w żagle i doprowadziła do piątego seta. Antiga w czasie przerwy dał chłopakom dobitnie do zrozumienia, że oczekuje zwycięstwa, ja zaś posłałam im tylko pokrzepiające uśmiechy. Byłam spokojna, jakby wewnętrznie czułam, że zwycięstwo będzie nasze. I nie myliłam się – zwyciężyliśmy, tym samym sprawiając, że Rosjanie mogli pożegnać się z możliwością osiągnięcia medalu, bo jedyne co mogli jeszcze zrobić, to zająć piąte miejsce.
W drugiej grupie ich los podzielił Iran. Nie było nam z tego powodu jakoś przesadnie przykro, tym bardziej, że był to zespół nieobliczalny i ewentualny mecz z nimi mógł skończyć się na wiele sposobów. Mogliśmy się za to cieszyć, że to my dotarliśmy do strefy medalowej i już niewiele dzieliło nas od osiągnięcia naszego celu.
                                                        *
Czekała nas kolejna podróż, tym razem do Katowic, gdzie mieliśmy rozegrać półfinałowe spotkanie, a także finał, jeśli udało by się nam do niego dostać. Nie miałam wątpliwości, że tak będzie, za to mieli ją siatkarze. Robiliśmy więc z Bączkiem wszystko, by wybić im z głowy wszelkie obawy i wydawało się, że nam się to udawało. Znaczna część chłopaków otwarcie mówiła o tym, że wygrają z Niemcami( bo to właśnie z nimi mieliśmy rozegrać półfinałowe spotkanie) i później zwyciężą w finale. Niektórzy mogliby ich w tej sytuacji posądzić o przesadną pychę, ale dla mnie i dla Kuby była to zwyczajna wiara we własne możliwości. Cieszyliśmy się, że udało nam się ją w nich pobudzić, bo to znacznie wszystko ułatwiało. W końcu kiedy sam w coś wierzysz, łatwiej jest sprawić, że to się wydarzy.
Jazda autokarem dłużyła nam się niesamowicie, praktycznie jak nigdy wcześniej, ale to też w dużej mierze wynikało z fizycznego zmęczenia. Siatkarze wprost nie mogli doczekać się chwili, kiedy będą mogli odpocząć po trudach sezonu reprezentacyjnego, ale wiedzieli że mają jeszcze coś do zrobienia. Coś bardzo ważnego zarówno dla nich i ich rodzin, jak i dla kibiców czy dziennikarzy. W końcu kto by nie marzył o tym, by w swoim ojczystym kraju, na własnej ziemi, o którą do ostatniej kropli krwi walczyli przodkowie, zostać mistrzem? Zdobyć ten najwyższy stopień podium i sprawić radość milionom ludzkich istnień? No właśnie. Każdy tego chciał, a determinacja aż kipiała chłopakom uszami. Gdybyśmy byli postaciami z kreskówek na pewno było by to widoczne w postaci szarego dymu.
- Zuza? – zagaił Bartek podczas jednego z postojów.
- Słucham – uśmiechnęłam się do niego, a on w odpowiedzi złapał mnie za dłoń.
- Myślałem o tym wszystkim co mówiłaś – zaczął. – Odnośnie naszego ewentualnego zwycięstwa teraz i gry w finale. I doszedłem do wniosku, że masz rację, jesteśmy w stanie to osiągnąć. Dlatego chciałbym, żebyś zaprosiła na finał swoich rodziców i brata.
- Naprawdę? – zapytałam, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. – A co z biletami?
- Naprawdę. Chciałbym, żeby twoja rodzina przy tym była, tym bardziej że ty sama masz duży wkład w to jak daleko zaszliśmy – uśmiechnął się.  – A biletami się nie martw, ja się tym zajmę.
- Kocham cię – stwierdziłam  w odpowiedzi, wtulając się w niego mocno. – A twoja rodzina też będzie?
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to tak.
- Chyba się boję – mruknęłam w zagłębienie jego szyi (mogłam to zrobić, bo stałam na schodach a Bartek na ziemi).
- Nie masz czego – zaśmiał się dźwięcznie. – Moja mama nie może się doczekać żeby cię poznać. Tata z resztą też.
- Wraćiamy do autokaru – usłyszeliśmy krzyk Stefana, tym samym przerywając naszą rozmowę. Wsiedliśmy grzecznie do pojazdu, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.
Igła podczas podróży wręczył mi jeszcze wygrane przeze mnie w naszym zakładzie dwieście złotych, ciesząc się przy tym jak dziecko. Nawet zapytałam go czym to jest spowodowane, bo wydawało mi się dziwne, że ktoś jest radosny oddając innym swoje pieniądze, ale wyjaśnił mi, że to wynika z faktu, że miałam rację i wygraliśmy oba mecze.
                                                                    *
Katowice przywitały nas delikatnym słońcem, przebijającym się zza chmur. Zatrzymaliśmy się pod hotelem, a następnie udaliśmy się do środka budynku, by odebrać klucze do pokoi. Gdy już to zrobiliśmy, rozeszliśmy się po przydzielonych nam pomieszczeniach.
Zostawiłam walizkę obok łóżka, a następnie zatelefonowałam do mamy, by powiadomić ją o postanowieniach Bartka. Zapowiedziałam jej, że nie przyjmuję żadnych wymówek i ma razem z tatą i Mikołajem pojawić się na meczu. Na szczęście mama nie protestowała ( a nawet gdyby zamierzała, nie przyjęłabym tego do wiadomości) i ochoczo zgodziła się na nasz pomysł. Więcej do szczęścia nie było mi potrzeba.
                                                                      *
Nadszedł dzień półfinałowego meczu z Niemcami. Siatkarze, jak to zwykle przed meczem, rozciągali się na parkiecie, a ja biegałam z miejsca na miejsce, stresując się chyba tak jak nigdy wcześniej. Było to najprawdopodobniej spowodowane tym, że dzisiejszy mecz w dużej mierze decydował o tym, czy Polska zdobędzie medal – w końcu zwycięstwo w półfinale zapewniało nam już co najmniej srebro.
Wiedzieliśmy już, z kim zagramy w finale, jeśli uda nam się do niego dotrzeć, ale nie było to dla nas problemem, by po raz kolejny zagrać z Brazylią. W końcu udało nam się pokonać ją już wcześniej.
- Bartek, zrobisz coś dla mnie? – zapytałam cicho mojego chłopaka, gdy przysiadłam obok niego.
- Co takiego? – zaciekawił się, przyglądając mi się uważnie.
- Bo wiesz, zawsze chciałam poznać Jochena, no i… - wyszeptałam zawstydzona.
- W takim razie chodźmy – odparł Kurek, po czym wstał z miejsca, złapał mnie za dłoń i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować pociągnął mnie w stronę niemieckiego atakującego. Przywitał się z nim uściskiem dłoni, po czym szepnął mu coś na ucho. Schöps spojrzał na mnie, po czym uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Jochen Schöps, bardzo mi miło – rzucił, wyciągając do mnie dłoń.
- Zuza Przypadek, mi również – uścisnęłam jego rękę, a od w odpowiedzi puścił mi oko.
- No, tylko bez takich – zaśmiał się Bartek, przyciągając mnie do siebie i całując w czubek głowy.
- W porządku – Jochen uniósł ręce w obronnym geście, wprawiając nas w dobry nastrój.
Porozmawialiśmy z nim  jeszcze chwilę, życzyliśmy sobie powodzenia i wróciliśmy na naszą połowę.
- Jesteś najlepszy – stwierdziłam, rzucając się Kurkowi na szyję, a następnie pocałowałam go mocno.
- A to za co? – zaciekawił się.
- Za to że jesteś - odpowiedziałam. – I za to, że spełniasz moje marzenia.
- Dla ciebie wszystko – powiedział pewnie. – Ale nadal ja jestem twoim ulubionym siatkarzem, prawda? – uśmiechnął się cwaniacko.
- Oczywiście Panie Kurek. Ale teraz lepiej wracaj do rozciągania – poprosiłam przyjmującego, a następnie dałam mu jeszcze jednego buziaka. Bartek grzecznie wziął się za wyznaczone zadanie, a niedługo potem zaczął się jeden z najważniejszych meczy tego turnieju.
                                                                   *
W pierwszym secie Polacy praktycznie cały czas musieli gonić wynik, przeplatając dobre akcje ze złymi. Dopiero w ostatecznej jego fazie wyszli na prowadzenie, aż w końcu dzięki Kubiakowi udało się go zwyciężyć. To sprawiło, że gra polskich zawodników nabrała tempa, a oni sami zaczęli się rozpędzać. W drugiej odsłonie wypracowali przewagę, by pod koniec seta niestety ją zgubić. Koniec końców i tę partię jednak udało się zwyciężyć, dzięki Mariuszowi. Co ten człowiek wyprawiał na ataku było nie do opisania. Niestety trzecia partia nie poszła po naszej myśli i to Niemcy zachowali więcej zimnej krwi, tym samym przedłużając swoje szanse w meczu. Czując swoją szansę w czwartej odsłonie, zaczęli odważnie. Wiele ich ataków pozostawało bez odpowiedzi, ale polscy siatkarze nie zamierzali odpuścić i wciąż mocno zdeterminowani kontynuowali walkę. I opłaciło im się to, zdecydowanie opłaciło. Bo kilka ataków później to właśnie reprezentacja Polski cieszyła się z awansu do finału.
- Mamy medala! – usłyszałam nad uchem krzyk Krzyśka Ignaczaka.
- Będzie złoto – odkrzyknęłam, starając się by usłyszał mnie w panującej wokół nas euforii.
Naszą rozmowę przerwał Bartek, który złapał mnie w pasie i zaczął kręcić się w kółko.
- Postaw mnie głupku – rzuciłam ze śmiechem.
- Gramy w finale Zuza! Rozumiesz to? – odpowiedział niezrażony moimi słowami.
- Rozumiem. Ale teraz już naprawdę mnie postaw, bo to się źle skończy – pisnęłam, czując że zielenieję.
- Ach tak, już – mruknął przyjmujący, a kiedy w końcu moje stopy dotknęły ziemi mocno mnie pocałował.
                                                                  *
Wróciliśmy do hotelu w doskonałych nastrojach. Było jednak dość późno, postanowiliśmy więc zgodnie z poleceniem Antigi położyć się spać. Pożegnałam się z chłopakami, a następnie weszłam do pokoju. Postanowiłam zadzwonić do mamy, by upewnić się, że na pewno przyjadą na mecz. Porozmawiałam z nią chwilę i kiedy już uzyskałam potwierdzenie, rozłączyłam się, życząc jej jeszcze dobrej nocy. Następnie udałam się do łazienki, gdzie wzięłam krótki prysznic, a później z wilgotnymi włosami wróciłam do pokoju. Poprawiłam poduszki, po czym zgasiłam małą lampkę, stojącą na szafce koło łóżka. I kiedy tylko wygodnie się ułożyłam i poczułam przyjemne ciepło, które dawała mi kołdra, momentalnie zasnęłam.
                                                                 *
Wszyscy od samego rana chodzili nabuzowani, gotowi do walki i niezwykle zdeterminowani, by wygrać. Nie zamierzali położyć głów po sobie i dać wygrać wielkiej Brazylii. To był ich czas, a nie
Canarinhos.
- Jak nastroje? – zapytałam chłopaków na śniadaniu.
- Wygramy – odparł pewnie Fabian.
- Nie słyszę – rzuciłam zaczepnie.
- Wygramy to! – krzyknęli wszyscy, a ja uśmiechnęłam się szeroko. Cieszyłam się, że siatkarze uwierzyli we własne zdolności, a jeszcze większą radość sprawiało mi to, że wytrzymali psychiczne trudy tego turnieju. Oznaczało to, że razem z Kubą wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Teraz wystarczyło, żeby zawodnicy nie spalili się w finałowym meczu. Wierzyłam, że im się to uda. Nie mogło być inaczej, już nie.
                                                                *
W oczekiwaniu na nasz mecz udaliśmy się na halę, by obejrzeć mecz o trzecie miejsce, rozgrywany między Niemcami a Francją. Spotkanie to zakończyło się zwycięstwem naszych zachodnich sąsiadów, co nas ucieszyło. Zeszliśmy więc z trybun na płytę boiska i pogratulowaliśmy im świetnego wyniku. Porozmawialiśmy z zawodnikami parę minut, po czym zabraliśmy się za przygotowania do finału. Siatkarze udali się do szatni, by przebrać się w reprezentacyjne stroje, ja zaś w międzyczasie przygotowałam butelki z wodą i ręczniki, bo poprosił mnie o to Stefan. Niedługo potem zawodnicy pojawili się na płycie boiska, by rozpocząć rozciąganie, a do hali zaczęli napływać kolejni kibice, którzy chcieli obejrzeć finałowy mecz. Przyglądałam im się uważnie, aż w końcu zauważyłam swoich rodziców i brata. Ruszyłam radośnie w ich stronę, a po drodze w moje ramiona wpadł Mikołaj.
- Cześć maluchu – przywitałam się z nim. – Jak ci się tutaj podoba?
- Jest super! – odparł szczęśliwy. – Mogę iść przywitać się z Bartkiem?
- Za chwilkę, dobrze? Pójdziemy razem, tylko przywitam się z rodzicami.
- Jasne! – rzucił Miki, a ja podeszłam do rodziców i wyściskałam ich serdecznie.
- Dobrze cię widzieć – powiedziała mama.
- Was także – uśmiechnęłam się. – Chodźcie za mną, pokażę wam wasze miejsca – dodałam, a oni posłusznie poszli za mną. Byłam wdzięczna Bartkowi, że udało mu się załatwić im miejsca zaraz koło boiska, dzięki czemu mogli wszystko doskonale widzieć.
Kiedy tam doszliśmy, moim oczom ukazały się osoby, których nie mogłam z nikim innym pomylić, tym bardziej, że obok nich stał Kurek. To byli jego rodzice i brat. Odetchnęłam głęboko, by pozbyć się uczucia nerwowości.
- O, tutaj jesteś! – rzucił Bartek, gdy pojawiłam się obok niego. – Mamo, tato, poznajcie moją dziewczynę Zuzę. Zuza, to moi rodzice.
- Dzień dobry – powiedziałam, a następnie uśmiechnęłam się szeroko. – Miło mi państwa poznać.
- Nam ciebie również – odwzajemnił uśmiech tata Kurka. – Wiele o tobie słyszeliśmy.
- Tato... – wtrącił Bartek nieco zażenowany.
- No już synek, nie bocz się tylko znajdź Kubę, bo już gdzieś zniknął.
- Bawi się z Mikołajem, bratem Zuzy – stwierdził mój tata, przypatrując się boisku. – Marek Przypadek, ojciec tej oto panny – dodał, wyciągając dłoń w kierunku taty Bartka. – A to moja żona, Agnieszka.
- Bardzo miło nam poznać, Adam Kurek – odparł rodziciel mojego chłopaka. – A to moja żona, Jadwiga.
Po przedstawieniu się, zatopiliśmy się na chwilę w rozmowie. Nie mieliśmy jednak zbyt wiele czasu, bo Bartek musiał wrócić do rozciągania, więc już po chwili znajdowaliśmy się na parkiecie. Podeszliśmy jeszcze do naszych braci, by przekazać im, że mają wrócić na trybuny do rodziców, a kilka minut później zaczęło się to, na co wszyscy czekali - finałowy mecz.
                                                                      *
Pierwszą partię, mimo ogromnej determinacji, przegraliśmy. Brazylia postawiła ciężkie warunki, którym nie mogliśmy się przeciwstawić. Widać, że ogromnie zależało im na wygranej, ale my zamierzaliśmy zrobić wszystko by przerwać ich hegemonię.
- Kto utrze nosa Brazylijczykom? – krzyknęłam do chłopaków w czasie przerwy między pierwszym a drugim setem.
- Polska! – odkrzyknęli.
- Kto sprawi, że będą płakać po kątach, bo nie będą potrafili pogodzić się z porażką?
- Polska!
- Kto zostanie mistrzem świata?
- Polska!
- I tak ma być chłopaki! Następne trzy sety mają być nasze! – zapowiedziałam siatkarzom.
- Tak jest! – zasalutowali i udali się na boisko.
Drugi set w istocie poszedł nam dobrze. Przez długi czas prowadziliśmy, konsekwentnie powiększając naszą przewagę, jednak pod koniec seta doszło do wyrównania. To jednak nie przeszkodziło nam w wygraniu drugiej partii i doprowadzeniu do remisu w całym meczu.
Trzecia odsłona tego spotkania była pojedynkiem punkt za punkt. Trudno jednak było się temu dziwić, w końcu każda z drużyn chciała wygrać i zostać mistrzem świata. Na całe szczęście to właśnie my wytrzymaliśmy całe napięcie i zwyciężyliśmy także i tę partię.
Kiedy rozpoczęliśmy czwartego, być może już decydującego seta, myślałam że oszaleję. Aż ze stresu prawie zaczęłam obgryzać paznokcie! Serce waliło mi nienaturalnie szybko, a dłonie, mimo zaciśniętych kciuków trzęsły się jak galareta. Bardzo chciałam, by to Polska zapisała się na kartach historii jako zwycięzca tej edycji a także pogromca wielkiej Brazylii.
                                                                     *
Piłka setowa dla naszej drużyny. Zamykam oczy, zaciskając kciuki z całej siły. Mam wrażenie, że czas zwalnia, aż w końcu kompletnie się zatrzymuje. Sekundy dłużą się niesamowicie, tak jak jeszcze nigdy. I kiedy słyszę głośny krzyk Jesteśmy mistrzami świata! z radości najzwyczajniej w świecie wybucham płaczem.
- Zuza, zrobiliśmy to! Udało się! – krzyczy do mnie Oskar i ciągnie mnie za rękę do cieszących się siatkarzy. Nie dociera do mnie co się dzieje, ale posłusznie podążam za nim. Wpadam w ramiona Bartka, a on podnosi mnie w górę i okręca się wokół własnej osi. Piszczę jak dziecko, na przemian śmieję się i płaczę, a tłum kibiców skanduje głośne Dziękujemy! Spoglądam na chłopaków, widzę ich uśmiechnięte twarze i to jak cieszą się z wyniku naszej ciężkiej pracy, a szczęście które wypełnia każdą komórkę mojego ciała jest wprost nie do opisania.
                                                          *
Kilka miesięcy później
Stałam zapatrzona w ciemną ulicę, rozjaśnioną jedynie światłami ulicznych lamp i rozmyślałam nad wszystkim, co w ostatnim czasie wydarzyło się w moim życiu. Nigdy nie sądziłam, że moje wieczne pakowanie się w tarapaty zaprowadzi mnie w to miejsce, w którym obecnie się znajdowałam. Że sprawi, że każdy kolejny dzień będzie dalszą częścią niesamowitej przygody, a co najważniejsze, że pozwoli mi odnaleźć miłość mojego życia, moją drugą połówkę jabłka, moje szczęście. Szczęście, które miało ponad dwa metry wzrostu i właśnie objęło mnie w pasie.
- Dlaczego nie śpisz? – szepnął mi nad uchem Bartek.
- Myślę – odszepnęłam.
- O czym? – zaciekawił się.
- O tym jak szczęśliwa jestem będąc tutaj, z tobą – powiedziałam cicho, odwracając się w jego stronę i zarzucając mu ręce na szyję. – Kocham cię, wiesz?
- Wiem Zuza, wiem. Ja też cię kocham. Najbardziej na świecie – usłyszałam w odpowiedzi, więc wtuliłam się w umięśnione ciało przyjmującego. – Ale teraz chodź już spać.
- Zaraz przyjdę – mruknęłam, a następnie pocałowałam Kurka prosto w usta.
Siatkarz wrócił do łóżka, a ja postałam w ciszy jeszcze przez chwilę. Później skierowałam się do sypialni, po drodze jeszcze zatrzymując się przy naszym zdjęciu. Zrobiliśmy je nad morzem, gdy pojechaliśmy na zasłużony odpoczynek po wygranych mistrzostwach. Bartek ma na nim jeszcze szerszy uśmiech niż zazwyczaj, co było spowodowane tym, że chwilę wcześniej powiedziałam mu że z nim zamieszkam. Radość i miłość bijące z tej fotografii za każdym razem gdy na nią patrzę utwierdzają mnie w przekonaniu, że to właśnie w Bełchatowie mogę być w pełni szczęśliwa, to przy boku Bartka jest moje miejsce. Możemy się kłócić, możemy na siebie warczeć czy mieć ciche dni, ale wiem, że zawsze będziemy potrafili sobie wybaczyć. I nic nie będzie w stanie tego zmienić. Nigdy.

                                                                              KONIEC
                                                             *~*
I tak kończy się ta historia. Pełna wzlotów i upadków, zarówno jeśli chodzi o treść, jak i o moje pisanie. Ale nie ma sensu dłużej jej ciągnąć. Nie chcę zepsuć jej jeszcze bardziej, nie chcę widzieć jak dalej spada zainteresowanie i ilość komentarzy. Zwyczajnie nie chcę. Pisanie jej było dla mnie radością, szczególnie na początku. Zawsze będzie miała w moim sercu szczególne miejsce, ale czas iść do przodu.
Czy napiszę coś nowego? W obecnej chwili sądzę, że nie ma to najmniejszego sensu. I tak spotka się to z naprawdę małym zainteresowaniem, obojętnie co bym robiła. 

Na koniec chciałabym podziękować tym z Was, które były ze mną przez cały czas trwania tej historii. To naprawdę wiele dla mnie znaczyło, bo to właśnie Wy pozwalałyście mi uwierzyć, że to co robię ma jakikolwiek sens. Mam nadzieję, że jeśli kiedyś postanowię wrócić z czymś dłuższym, to znów będziecie ze mną. Bardzo bym tego chciała.
Obecnie jestem dostępna już tylko tutaj: http://siatury.blogspot.com/
Nie sądziłam, że będzie mi tak smutno.
Do usłyszenia kiedyś, gdzieś.

21 komentarzy:

  1. Szkoda, że to już koniec bo uwielbiam to opowiadanie :) liczę, że jeśli tylko zaczniesz coś nowo to od razu mnie o tym poinformujesz na którymś z moich blogów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. I daję słowo, że powiadomię jeśli się za coś zabiorę. :)

      Usuń
  2. Hmm napiszę tak jak myślę, a co Ty z tym zrobisz to już zupełnie inna historia. Nie mierzę się ze zmianą Twojego nastawienia, chciałabym mieć jednak pewność, że widzisz też tą "do połowy pełną część szklanki".
    Z jednej strony nie ma co ukrywać, że każdy kto decyduje się na zamieszczenie czegoś swojego w sieci ma nadzieję, że znajdzie to odbiorców, że będzie się podobać i przyciągać, że wyświetlenia i komentarze będą przybierać na objętości jak śniegowa kula. Życie weryfikuje i bywa różnie.
    Selene ostatnio przekonywała mnie, że pomiędzy ilością odwiedzających a jakością nie można postawić znaku równości, ja nadal uparcie uważam, że popularność musi być pochodną dobrego pisania. Co nie oznacza, że każde świetne opowiadanie zostanie należycie docenione. Sama jestem niereformowalną fanką pewnych publikacji i stale nie umiem zrozumieć, czemu tak mało osób podziela mój zachwyt. A gdy uświadamiam sobie, że z tego powodu miałoby zabraknąć tych "pisanych obrazów" robi mi się przeraźliwie smutno i bardzo samolubnie chciałabym, żeby choć ze względu na mnie te opowiadania wciąż wychodziły z brudnopisu na światło dzienne.
    Ale nie chciałam o tym. To znaczy to nie jest według mnie podstawowe. Najważniejsze jest to po co w ogóle otwierasz dokument w wordzie czy kratkowany notes. Mi to pomaga wypisać emocje, pozbyć się rzeczy, które normalnie mogłabym powiedzieć po kilku wódkach, a i tak wiem (empirycznie sprawdzone), że na następny dzień poza kacem może spotkać mnie przykra kpina. Już nie mówię o żalu, koszmarach i czy przygnębieniu. Powołując się tym razem na Hanię z Radomia - istnieją demony do wypisania. I co z tego, że widzę jak ktoś otwiera MIgała i porzuca go po wstępie nie wracając nigdy więcej? I co z tego, że o wiele więcej osób przemyka przez moją historię milcząco a tylko szczególnie miła memu sercu grupka zostawia po sobie ślad? Lubię pisać, traktuję to jako niegroźne choć lekko maniakalne hobby. A to, że wiem, że trafi to na stronę zmusza do dyscypliny, do uczenia się na błędach, do sprawdzania, poprawiania, przemyśleń czy trzyma się to jako-tako razem, planowania ruchów moich bohaterów i szukania sensu w snach. A że wychodzi raz lepiej raz gorzej? Drapał to pies :) Tak długo jak mi się chce i coś przychodzi do głowy to będę sobie grafomanić.
    I tak, z premedytacją nie piszę o Tobie, bo nie wiem czy coś z powyższego jest Ci bliskie (choć coś mi mówi, że może być). A może jest to o wiele prostsze. Na przykład uśmiechasz się jak piszesz i czujesz się lepiej. Jeśli tak to dlaczego się tego pozbawiać?
    Zostawiam pod rozwagę. Kończysz to kończysz. Robisz przerwę to robisz przerwę. Siedzi coś w Tobie? To piszesz dalej :) Kiedyś trafi na to ktoś kto stwierdzi: "kurde, wiem o co jej chodzi" (kojarzysz opowiadanie Someday I'll breathe again? Powinno Ci coś świtać ;) Podtrzymuję każde słowo z komentarza pod epilogiem).
    P.S. Selene, wyzywam do pobicia słowotoku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, wiele z tego co napisałaś jest mi bliskie, a przynajmniej kiedyś było. Na obecną chwilę mam wrażenie, że pisanie czegokolwiek mogło by dalej być nieprzyjemnym obowiązkiem, tak jak działo się to przy ostatnich rozdziałach tutaj, niż przyjemnością, którą czerpałam z tego na początku. Niestety, niektóre z wydarzeń z mojego życia skutecznie zmniejszyło moje poczucie własnej wartości, sprawiając tym samym, że straciłam wiarę także w to, że to co piszę komukolwiek się podoba. Owszem, pisałam głównie po to, żeby pozbyć się negatywnych uczuć, czy nadmiaru emocji, jednak chciałam także by ktoś podzielał moją radość z tego, że cokolwiek było tutaj publikowane. Nie oczekiwałam szerokiej publiczności i bardzo doceniam wszystkie z Was, które tutaj ze mną były, jednak spadająca ilość komentarzy dodatkowo źle na mnie wpływała. Do tego stopnia, że nie byłam już nawet w stanie ocenić, czy to co napisałam było w miarę dobre czy zwyczajnie słabe, a mało kto chciał wyrazić swoje zdanie. Tutaj, pod epilogiem mogłam przeczytać naprawdę wiele miłych słów, co nieco poprawiło moje ogólne patrzenie na całą moją pisaninę, jednak wciąż w jakimś większym stopniu nie zmieniło mojego zdania co do dalszej twórczości. Być może po prostu potrzebuję czasu, naprawdę chciałabym wierzyć, że tylko o to chodzi. Jednego jestem pewna - przerwa przyda mi się jak najbardziej. Co dalej? To się okaże.
      Dziękuję za wszystko, co tutaj napisałaś. I proszę o odrobinę cierpliwości, bo może czas będzie kluczem do sukcesu. :)

      Usuń
  3. Podejmuję wyzwanie! (a z jakim skutkiem, to okaże się po kliknięciu "Opublikuj" ;))
    Kurczę, chyba nie spodziewałam się dzisiaj epilogu. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że zakończenie Mistrzostw Świata będzie równoznaczne z zakończeniem opowiadania, ale sądziłam, że jednak nastąpi to nieco później. I wiesz co? Mi też jest smutno, bo od ponad roku sobota kojarzyła mi się między innymi z nowym rozdziałem na "Komedii absurdu". I to się dzisiaj kończy.
    Z góry przepraszam za pomieszanie z poplątaniem, ale tak to już jest ze mną i komentowaniem ostatnich rozdziałów/epilogów, że chciałabym napisać tyyle rzeczy, a jednocześnie nie potrafię zebrać myśli i w efekcie wychodzi jeden wielki chaos, a po fakcie okazuje się, że i tak coś mi umknęło. Pewnie tak będzie i tym razem ;)
    Otfilulu napisała, że nie mierzy się ze zmianą Twojego nastawienia, ale myślę, że obok jej słów trudno przejść obojętnie. Dopóki pisanie będzie sprawiało Ci frajdę i dopóki będzie sposobem na rozładowanie emocji, nieważne, czy pozytywnych, czy negatywnych, dopóty warto to robić. Statystyki i jakość nie zawsze idą ze sobą w parze i będę powtarzać to do znudzenia, bowiem uważam, że "pisać każdy może, ale nie każdy potrafi robić to dobrze", i mam tutaj przede wszystkim na względzie nie treść, a estetykę językową, ale Ciebie to nie dotyczy, bo Ty robisz to dobrze. Nie uważam się za jakiegoś eksperta w dziedzinie fanficków, ale wiem, co mi się podoba, a co nie, a musisz uwierzyć mi na słowo, że jestem dość wybredna. Rozumiem, że nie każdy rodzi się z talentem i wyobraźnią Kinga czy Rowling, ale poprawność językowa jest, przynajmniej dla mnie, rzeczą fundamentalną, a niestety często zauważam, że wielu nie przywiązuje do tego wagi. A kiedy po raz enty widzę w rozdziałach umieszczone pomiędzy linijkami tekstu zdjęcia ciuchów/fryzur/biżuterii/kosmetyków/wnętrz mieszkania głównej bohaterki, to dostaję czegoś brzydkiego na k i zamykam kartę przeglądarki. Nie lubię tego, bardzo. Nie lepiej opowiedzieć słowami? Okej, za bardzo odbiegłam od tematu. Wiadomo, że zaczynając publikować w internecie mamy nadzieję na spore zainteresowanie i to, że większa część czytelników będzie pozostawiać po sobie ślad. W praktyce bywa z tym różnie, zwłaszcza jeśli chodzi o komentowanie, a domyślam się, że to jest jedna z tych rzeczy, która zniechęca Cię do dalszego pisania. Ja też często zastanawiałam się nad tym, co robię źle, że ludzie nie chcą się odzywać albo odezwą się raz i później milczą i wysnułam sobie pewną teorię. Ten, kto sam nie pisze chyba nie do końca zdaje sobie sprawę, jak pozytywny wpływ mają na piszącego wszelkie opinie, nawet te zawierające krytykę, oczywiście pod warunkiem, że ich treści nie są "hejtem dla zasady", tylko pomagają obrać właściwy kierunek. A druga sprawa to brzydki zwyczaj "handlu wymiennego" - ty nie czytasz i nie komentujesz u mnie, ja nie czytam i nie komentuję u ciebie i odwrotnie. Osobiście czytam i komentuję opowiadania wielu autorek, które nie czytają moich i jakoś nie mam z tym problemu, ale co kto lubi.
    Okej, rozłożyłam wszystko na czynniki pierwsze ;) Na mówcę motywacyjnego się chyba nie nadaję, ale mam nadzieję, że nie zwiesisz głowy i nie zrezygnujesz, co najwyżej zrobisz sobie króciutką przerwę, by ochłonąć i z nową energią wrócisz do pisania :) A jeśli zechcesz zacząć coś "pełnowymiarowego", to wiesz, że pójdę w ciemno, obojętnie kiedy zdecydowałabyś się na publikację, bo po prostu lubię czytać Twoje opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A teraz przejdę wreszcie do tego, co najważniejsze, czyli treści historii, bo przecież o to tutaj przede wszystkim chodzi. Teraz to dopiero będzie chaos ;)
      Niejednokrotnie wspominałam, że to opowiadanie jeszcze bardziej rozbudza moje wspomnienia ubiegłorocznych Mistrzostw, a jako że sentymentalne ze mnie stworzenie, to już w ogóle jestem totalnie kupiona. Pewnie gdyby nie kontuzja Winiara, to mecz z Iranem zakończyłby się w trzech setach, bo wówczas wszystko na to wskazywało. I tutaj właśnie widać jednocześnie słabość i siłę drużyny. Słabość, bo brak jednego ogniwa podciął jej skrzydła, a siłę, bo potrafiła mimo to się podnieść. A pierwsze skojarzenia meczu z Brazylią to oczywiście "zakładam zegarek" i "Jest. Po. Bloku!" wykrzyczane przez właściciela owego przedmiotu ;) Spotkanie z Rosją to dwa sety harówy, dwa sety rozprężenia i tie break, w którym postawiliśmy kropkę nad i. W meczu z Niemcami noga Wlazłego "uratowała" nas z opresji, a finał? Cóż, co tu dużo pisać, to trzeba po prostu przeżywać :)
      Zuza w tym rozdziale przejęła chyba rolę wodzireja tudzież została żeńską wersją pana Magiery ;) Takie mam skojarzenia w związku z okrzykami typu "Kto utrze nosa Brazylijczykom?", "Kto sprawi, że będą płakać po kątach, bo nie będą potrafili pogodzić się z porażką?". Ale to jest takie fajne, pozytywne. Bo po co ględzić i filozofować, skoro cel jest tak blisko? Trzeba już tylko podkręcić bojowe nastroje i Zuza sprawdziła się w tym znakomicie. A pewnie, niech płaczą Brazylijczycy! Niech się nawet poskarżą mamie :D A te dwie stówy przegrane przez Igłę były chyba najlepiej przegranymi stówami w jego życiu. Z kobiecą intuicją się nie dyskutuje! ;)
      "Henio" zaliczył mały epizodzik w opowiadaniu. Lubię to, zdecydowanie. A raczej lubię Jochena ;)
      No i pojawił się Miki, którego się ostatnio dopominałam. Rozdział jest kompletny. :)
      Na koniec oczywiście zostawiam sobie Zuzę i Bartka, których uwielbiałam, uwielbiam i uwielbiać będę. Można powiedzieć, że dzięki znajomości z Kurkiem Zuza zredukowała ilość niefortunnych zdarzeń w życiu do minimum, bo po tym jak zacieśnili swoje relacje zaczęła ich doświadczać coraz rzadziej. Może właśnie o to tutaj chodziło? O to, że czasami spotykamy kogoś, kto odmienia nasze życie na lepsze i staje się naszą "lepszą połową"? Ostatni fragment epilogu zdaje się to potwierdzać. W mojej głowie jedna z moich ulubionych opowiadaniowych par żyje sobie długo i szczęśliwie, nie dając się zabijającej uczucia rutynie a ich życie wcale nie jest komedią absurdu. Już nie.
      Cóż mogę jeszcze napisać? DZIĘKUJĘ. Bardzo, bardzo, bardzo. I do usłyszenia (mam nadzieję, że jak najszybciej ;))
      Pozdrawiam :*

      Usuń
    2. Musiałam w dwóch częściach, bo blogspot nie chciał przyjąć w całości :D
      I nie licytowałam się na długość. To tak samo jakoś wyszło :)

      Usuń
    3. A ja się, głupia, bawię w wyzwania, Królowa Słowotoku Kontrolowanego jest tylko jedna :) Dobrze, że nie zepsułaś tym potworem internetu ;)
      VE. Kolejność dla Ciebie proponuję następującą:
      1) motywacyjny komentarz Selene w całości
      2) jeśli byłoby trzeba tzw wzmocnienia pozytywnego to dowolnie pozostałe
      3) zagapienie się w sufit dla zebrania myśli
      4) nowe opowiadanie a przynajmniej jednopart.
      Pozdrawiam i idę spać, bo za chwilę mecz.

      Usuń
    4. Szczerze mówiąc, ja sama nie spodziewałam się, że epilog pojawi się właśnie w tym momencie. Ale gasnące zainteresowanie, które szczególnie boleśnie objawiło się pod ostatnim rozdziałem sprawiło, że doszłam do wniosku, że nie ma sensu ciągnąć tego dalej. Nie chciałam zniszczyć tego opowiadania, kontynuując pisanie rozdziałów na siłę, bo w ostatnim czasie właśnie tak to wyglądało. Dlatego po głębszym zastanowieniu uznałam, że skończenie tego właśnie w tym momencie było najlepszym rozwiązaniem. Mimo, że na początku myślałam, że będę w stanie tworzyć to opowiadanie nieco dłużej. Ale jak widać czas zweryfikował moje plany.
      Moje nastawienie ciężko zmienić, to fakt, bo jak się uprę to nie ma przebacz. Ale masz rację, że obok słów Otfilulu nie da się przejść obojętnie. Tak samo z resztą jak obok Twoich. I naprawdę dziękuję za wszystkie Twoje komentarze, bo zawsze byłam ciekawa jak spojrzysz na kolejne wydarzenia i jak bardzo trafnie je zinterpretujesz. Dlatego doceniam, że zawsze miałaś czas, by napisać chociaż słowo (chociaż w Twoim przypadku słowo to za mało, w końcu nie za darmo zostałaś Królową Słowotoku Kontrolowanego :)). I dziękuję za to, że uważasz, że to co tworzyłam było robione dobrze i że dbałam o estetykę językową, bo na tym też bardzo mi zależało. Sama nienawidzę jak ktoś piszący opowiadanie nie stosuje znaków interpunkcyjnych, ani nie dba o to, by było ono czytelne, co przekłada się na to, że nie da się czerpać przyjemności z jego czytania i od razu zamyka się kartę przeglądarki. I ja tak samo jak Ty wprost nie znoszę zdjęć ciuchów/fryzur/biżuterii/kosmetyków/wnętrz mieszkania pomiędzy fragmentami rozdziału. Rozumiem, że ktoś może nie mieć talentu do tworzenia barwnych opisów ( bo sama niekoniecznie to potrafię, czego mam świadomość), ale sądzę, że już lepiej pominąć ten fragment, niż iść na łatwiznę i wstawiać zdjęcia. Jedyne co jestem w stanie znieść, to linki, pod którymi kryją się tego typu zdjęcia, ale to też nie w nadmiarze.
      Zgadzam się z Tobą jeśli chodzi o Twoją teorię. Ja sama kiedyś, kiedy jeszcze nie pisałam niczego swojego (mam wrażenie jakby to było wieki temu, tym bardziej że mam za sobą już trzy opowiadania) inaczej do tego podchodziłam. Właśnie w taki sposób jak to opisałaś. Ale kiedy zaczęłam swoją przygodę z blogosferą zrozumiałam, że czasem jeden komentarz może sprawić więcej dobrego niż milion wyświetleń, które tak naprawdę o niczym nie świadczą. A już ten brzydki zwyczaj handlu wymiennego jest dla mnie okropieństwem. Jeśli ktoś tak traktuje całą kwestię komentowania opowiadań, to najzwyczajniej brak mi słów. Bo komentowanie powinno być według mnie po prostu wyznacznikiem tego, że jest się fanem danego opowiadania. Do tego stopnia, że umie się znaleźć chwilę czasu, żeby zostawić komentarz. Czasem nawet zwykłe jedno zdanie dużo daje tworzącemu daną historię.

      Usuń
    5. Co do samej treści całego opowiadania, sama jestem dość sentymentalna, dlatego wybrałam właśnie Mistrzostwa Świata jako tło dopełniające całości tej historii. Również po to, by móc jeszcze raz przeżyć wszystkie te emocje. I zgadzam się, że to po prostu trzeba przeżyć, bo opisać się tego najzwyczajniej w świecie nie da, z racji tego, że każdy z nas odczuwa to na swój własny sposób. :)
      Jochen musiał zaliczyć tutaj mały epizod, bo bardzo go lubię. Wydaje mi się niesamowicie pozytywnym człowiekiem, dlatego musiał mieć tutaj krótką rólkę. Bez tego by się nie obyło. :)
      Mikołaj pojawił się tutaj, by dopełnić historię, ale również dlatego, że się o niego upomniałaś. Z resztą dziecięce postacie zawsze są miłym dodatkiem do całości, mimo że ja za dziećmi nie przepadam. Ale w opowiadaniach mogę je przedstawić takie, jakie chciałabym by były, dlatego tak lubię je wprowadzać raz na jakiś czas. :)
      Jeśli zaś chodzi o Zuzę i Bartka, jak zwykle trafiłaś w samo sedno. Bo chodziło właśnie po to, by pokazać, że w naszym życiu może zupełnie niespodziewanie pojawić się ktoś, kto odmieni je na lepsze i stanie się właśnie tym, czego zawsze nam brakowało do pełni szczęścia. I jeśli chodzi o ich związek i całą ich przyszłość, w mojej głowie jest tak samo. Już do końca będą szczęśliwi.
      Ja również dziękuję, chociaż już o tym wspominałam. Naprawdę, Twoja obecność tutaj w każdym rozdziale tej historii była dla mnie motorem napędowym. I nie jestem w stanie opisać tego, jak często Twoje słowa nakierowywały mnie jak poprowadzić historię dalej. Dlatego dziękuję, bardzo mocno :*

      Usuń
    6. I co ja mam z Wami zrobić, co? :)
      Nie wiem jak będzie dalej. Pomysł co prawda jest (choć kompletnie inny niż to co prezentowałam do tej pory, bo i dyscyplina inna. Chyba mam dość siatkówki w swojej twórczości) ale na razie każda, nawet najmniejsza myśl dotycząca tego, że miałabym otworzyć Worda i zacząć go spisywać wywołuje we mnie dość mieszane uczucia i niestety niechęć. Dlatego planuję zrobić sobie przerwę, choć mam nadzieję, że nie będzie ona musiała być nie wiadomo jak długa i już niedługo uda mi się wrócić do blogosfery z nowym zapałem i nowymi chęciami do dalszej pracy. Jeśli tak się stanie, możecie być pewne, że dowiecie się o tym pierwsze. :)
      I po raz kolejny naprawdę bardzo, bardzo, bardzo Wam za wszystko dziękuję. :*

      Usuń
  4. Więc. Jest mi smutno. Ale muszę napisać jakis konstruktywny komentarz.
    Na wstępie... Milosc jaką pokazalas w tym opowiadaniu jest uczuciem, który czyni obydwie strony dojrzalszymi. I właściwie na tym powinnam skończyć. Ale nie. Jeszcze nie. Smutno mi tak samo jak Tobie w tym momencie. Bo juz nie bede czytac o Stefajnie i jego śmieszym 'ć' i ... Chciałabym, żebys jeszcze cos stworzyla. Takiego długiego, ze zwrotami akcji. Powaga.
    Życzę Ci duzo, duzo, duzo weny i pewnie napiszę to, co powinnam zrobic na początku. DZIĘKUJĘ!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Za to że byłaś, że zostawiałaś po sobie ślad i mogłam na Ciebie liczyć pod każdym rozdziałem.
      Ja sama przez jakiś czas na pewno także będę za tym tęsknić, bo przywiązałam się do tej historii. Zawsze będzie dla mnie dobrym wspomnieniem, bo spędziłam tutaj naprawdę sporo czasu i dobrze się bawiłam.
      I obiecuję, że zrobię wszystko, żeby wrócić do pisania z nowym zapałem. Choć to co mogło by powstać w najbliższym czasie ( i mam nadzieję, że powstanie) będzie nieco inne. Ale czas pokaże co z tego wyniknie.
      I naprawdę, ja również dziękuję bardzo. Za wszystko. :*

      Usuń
  5. Siedzę i czytam to w niezawodnej komunikacji miejskiej. Ludzie dziwnie się na mnie gapią, ale co tam
    Przecież to normalne, że się śmieję sama do siebie lub przeklinając bądź też mając łzy w oczach.
    Cholerka. I co ja teraz będę czytać? Zakończyłaś moją ukochaną historię o MŚ. #smuteczek
    Kurde.. Jest mi tak smutno.
    I końcówka. Mam przez nią łzy w oczach. Jak zawsze ;D

    A i jeszcze muszę, ale naprawdę muszę Ci powiedzieć. DZIĘKUJĘ CI VE ZA TE OPOWIADANIE ❤❤ i przepraszam, że nawalałam z komentowaniem (*)

    Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś coś napiszrsz.

    Pozdrawiam i weny na następne opowiadania kochana ❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komunikacja miejska i ludzkie spojrzenia, jak można tego nie uwielbiać? :D
      To ja dziękuję, że byłaś. Serio, naprawdę bardzo to doceniam. :)
      Sama mam taką nadzieję, ale czas pokaże jak będzie. Oby przerwa, mam nadzieję krótka, wyszła mi na dobre. Bardzo bym chciała.
      Pozdrawiam również i jeszcze raz dziękuję. :*

      Usuń
  6. Bardzo mi się podoba Twój blog :) Ja zaczynam tylko musiałam założyć innego bloga.

    http://you-and-me-forever.blog.pl/ – Ten blog jest kontynuacją bloga

    http://zyciowedylematy.blogujaca.pl/…jest na nim 7 rozdziałów :)
    Zapraszam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może zajrzę jak znajdę dłuższą chwilę :)

      Usuń
    2. Zapraszam! :) Dziś pojawił się rozdział 10 :)

      http://you-and-me-forever.blog.pl/

      Usuń
  7. Serdecznie zapraszam :)
    "Czasem to co nas zabija jest tym, co daje nam życie"
    http://pokusa-ktora-zabila.blogspot.com/
    Bohaterowie: Antonina W., Artur Szalpuk
    Opis: Dziewczyna zniszczona przez rodzinę, zapomniana przez świat, zepsuta przez nałóg postanawia po wyjściu z odwyku zniknąć i pogrążyć się w całkowitej destrukcji. Nie dla niej były zasady, nie dla niej dążenia do ideału. Jednak przez jedno wyjście do klubu i spędzenie nocy z obcym facetem zmienia się wszystko. Los chciał na zawsze spleść losy ich obojga mimo, że samo żywią do siebie jedynie nienawiść. Bohaterka zachodzi w ciążę i wszystko musi się zmienić. Zrezygnuje ze swojego życia? A może pozbędzie się dziecka? Czy siatkarz jej na to pozwoli?

    OdpowiedzUsuń
  8. Cześć! Jestem zachwycona tą historią, którą stworzyłaś :) To, jak przedstawiłaś historię Zuzy i Bartka jest bardzo interesujące, nie ukrywam, że "twój" Kurek jest jednym z moich ulubionych :)
    Miło było powrócić do tych chwil szczęścia i radości ze zdobycia Mistrzostwa Świata, tym bardziej,że wczoraj skończyło się nasze olimpijskie marzenie... Mam nadzieję, że mimo wszystko chłopaki dalej będą wierzyć we własne możliwości :)
    Liczę,że kiedyś coś jeszcze stworzysz, z chęcią bym to przeczytała :)
    Pozdrawiam.
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam po takim czasie od zakończenia opowiadania i równocześnie dziękuję za napisanie komentarza, który doceniam bardzo, zresztą tak jak wszystkie. :)
      Również mam nadzieję, że nasi siatkarze nie zwątpią w swoje możliwości, w końcu niejedno jeszcze mogą zdziałać. I ja w to wierzę, a na pewno nie tylko ja. :)
      Na ten moment mogę zaprosić Cię, oczywiście jeśli chcesz, na mojego bloga z jednopartami - siatury.blogspot.com. Kto wie, może znajdziesz tam coś dla siebie. :)
      Pozdrawiam również i jeszcze raz dziękuję za komentarz :)

      Usuń