sobota, 29 sierpnia 2015

Absurd dwudziesty siódmy.


Kolejne mecze naszej pierwszej fazy grupowej kończyły się dla nas dobrze. Szliśmy jak burza, pokonując przeciwników w trzy lub czterosetowych pojedynkach, jak to miało miejsce w meczu z Kamerunem. Swoją drogą Kameruńczycy byli naprawdę cudowną drużyną, jeśli chodziło o atmosferę. A ich taniec radości doskonale poprawiał wszystkim humor, sprawiając że dostawali ogromne oklaski od kibiców. Widać było, że granie sprawiało im niesamowitą radość. Pobieżnie także obserwowaliśmy, co dzieje się w innych grupach, skupiając się nieco bardziej na grupie D, z którą w następnej fazie  mieliśmy się połączyć. Najbardziej obawialiśmy się meczu z USA. I okazało się, że te obawy były słuszne.
                                                                  *
Mecz z USA miał być pierwszym poważnym testem dla naszej drużyny. Nie chcieliśmy oczywiście umniejszać drużynom, z którymi graliśmy już wcześniej, ale każdy z siatkarzy odnosił wrażenie, że do tej pory każdy rozgrywany przez nich mecz był wyjątkowo łatwy w porównaniu z tym, co czekało ich teraz. Stawka tego spotkania była przecież bardzo duża, bo wygrana za trzy punkty bardzo przybliżyłaby polską drużynę do awansu. Jednak tego dnia nic nie szło dobrze. Najpierw potłukłam szklankę, gdy jedliśmy śniadanie w hotelu, potem nie mogłam znaleźć potrzebnych mi dokumentów, a później utknęliśmy w korku i spóźniliśmy się na poranny trening w hali, w której mieliśmy rozegrać dzisiejszy mecz. Stresowałam się chyba bardziej niż siatkarze, bojąc się że wydarzy się coś nieoczekiwanego i niekoniecznie dobrego. Ręce trzęsły mi się tak, jakbym miała chorobę Parkinsona, co zauważył Bartek. Nie zarejestrowałam nawet momentu, gdy zbliżył się do mnie i już po chwili tonęłam w jego ramionach, wdychając głęboko zapach jego perfum. Sam Kurek uspokajająco głaskał moje plecy, szepcząc mi do ucha, że wszystko będzie dobrze. Nie zwracaliśmy uwagi na to co dzieje się wokół nas, będąc w swoim świecie. Świecie, do którego nikt prócz nas nie miał dostępu, gdzie wszystko było prostsze, bo byliśmy tam razem.
- Gołąbeczki, nie chcę wam przeszkadzać – zaczął Ignaczak, który pojawił się obok nas.
- To nie przeszkadzaj – mruknął Bartek, trzymając twarz w moich włosach, a ja cicho się zaśmiałam.
- Nie robiłbym tego, gdyby Bączek nie prosił o zawołanie mu Zuzy.
- Już idę – powiedziałam cicho, a Krzysiek zniknął tak szybko jak się pojawił. – Muszę iść – zwróciłam się do Kurka.
- Nigdzie cię nie puszczę – zaśmiał się mój chłopak, mocniej łapiąc mnie w pasie.
- Wiesz, że muszę – odparłam. – Ale później będę cała twoja – obiecałam.
- Trzymam za słowo - stwierdził Bartek, po czym nie puścił.
W podskokach dotarłam do Bączka, po czym od razu zapytałam go co ode mnie chciał. Okazało się, że Kuba chciał zapytać jak według mnie przedstawiają się nastroje w drużynie. Porozmawialiśmy chwilę, wyrażając opinie na temat każdego z zawodników, po czym rozeszliśmy się w swoje strony.
                                                           *
Wróciliśmy do hotelu na lekki obiad, po czym zawodnicy udali się do swoich pokoi, by tam w spokoju nastawić się do meczu. Ja zaś wyszłam przed hotel, by odetchnąć świeżym powietrzem i zadzwonić do mamy, bo dawno tego nie robiłam. Wbrew pozorom było wiele rzeczy, którymi sztab, więc także i ja, musieliśmy się zajmować między meczami, nie miałam więc na to czasu.
- Halo? – odebrała moja rodzicielka.
- Cześć mamo – powiedziałam cicho.
- No nie wierzę, przypomniałaś sobie o starej matce? – zaśmiała się.
- Przepraszam. Po prostu nie miałam czasu – tłumaczyłam się.
- Ależ ja to rozumiem! – uspokoiła mnie rodzicielka. – Jak ci tam córciu?
- Nerwowo, ale dajemy radę. Czasem zarywamy noce, ale dzielnie to znoszę.
- A jak z Bartkiem?
- Dobrze – uśmiechnęłam się do siebie. – Z każdym dniem coraz lepiej. Chyba będę musiała podziękować tacie za to, że mnie tu wysłał.
- Nic nie dzieje się bez przyczyny, pamiętasz?
- Pamiętam. Ale zaczynam w to wierzyć dopiero teraz.
- Mikołaj pytał mnie kiedy znów zobaczy się z tobą i Bartkiem  - zmieniła temat mama.
- Może przyjedziecie na jakiś mecz? – zapytałam. – Załatwię bilety.
- Może na finał? W końcu każdy chce zobaczyć jak Polska zostaje mistrzem świata! – zaśmiała się moja rodzicielka.
- Innej opcji nie biorę w ogóle pod uwagę!
- I prawidłowo! Czuję w kościach, że zwyciężycie – dopowiedziała mama pewnie. – A jak twoja współpraca z Drzyzgą? Mówiłaś ostatnio, że nie jest kolorowo.
- W porządku. Fabian w końcu zrozumiał, że chcę mu pomóc i nie działam na jego szkodę. I nareszcie zaczął współpracować.
- Cieszę się bardzo. Zuza?
- Tak mamo?
- Co będzie potem? Gdy już sezon się skończy? Wracasz do nas? – zapytała mnie mama.
- Właściwie to… Bartek zaproponował mi żebym z nim zamieszkała – powiedziałam cicho.
- Och… i co mu odpowiedziałaś? – zaciekawiła się.
- Jeszcze nic. Prosił żebym to dobrze przemyślała i dała mu odpowiedź po mistrzostwach.
- To miło z jego strony. Widać, że mu na tobie zależy, skoro nie wymusza na tobie żadnej decyzji.
- Racja… wiesz mamo, on naprawdę jest cudowny. Nigdy nie czułam się w związku tak dobrze, nigdy nie miałam tej pewności że co by się nie działo i tak mogę liczyć na swojego chłopaka.
- Moja córeczka w końcu zakochała się w odpowiednim mężczyźnie! Nawet nie wiesz jak się cieszę.
- Ja też mamo, ja też.
Porozmawiałam z mamą jeszcze kilka minut, po czym Oskar poinformował mnie, że Stefan prosi cały sztab do siebie. Pożegnałam się więc z rodzicielką( która kazała mi pozdrowić Bartka), a kiedy się rozłączyła ruszyłam do pokoju Stefana, gdzie byli już wszyscy. Trener zapytał nas, których zawodników naszym zdaniem powinien wystawić, wyraziliśmy więc swoją opinię w tej kwestii. Porozmawialiśmy także o drobnych urazach chłopaków, a także o ich psychice. Kiedy skończyliśmy, była praktycznie pora by zbierać się na halę. Rozeszliśmy się więc do swoich pokoi, dając siatkarzom po drodze znać, żeby się szykowali, bo za chwilę pod hotel podjedzie nasz kadrowy autokar.
Pozbierałam potrzebne mi rzeczy i ruszyłam do pokoju Kurka, by razem z nim udać się na dół. Na szczęście był gotowy i już po chwili wsiadaliśmy do windy.
- Masz pozdrowienia od mojej mamy – mruknęłam do niego.
- Dziękuję. Też ją pozdrów – uśmiechnął się.
- Być może przyjadą z tatą i Mikołajem na mecz.
- Na który? – zaciekawił się Bartek.
- Na finałowy.
- Skąd pewność, że w nim zagramy?
- Proszę cię, mama jest przekonana, że wygracie cały turniej.
- Miło słyszeć, że tak w nas wierzy.
- A spróbowałaby nie! – zaśmiałam się, a mój chłopak pocałował mnie w nos.
Wysiedliśmy z windy, a potem wolnym krokiem udaliśmy się do autokaru. Zajęliśmy miejsca i niedługo potem ruszyliśmy w podróż na halę.
                                                                    *
Siatkarze już prawie skończyli rozciąganie przed meczem, a ja przygotowywałam butelki z napojami i ręczniki. Nieco później zorientowałam się, że zostawiłam w szatni chłopaków telefon, szybko więc po niego pobiegłam. Kiedy wracałam wpadłam na samego Matt’a Anderson’a.
- Przepraszam – rzuciłam, gdy już złapałam równowagę. – To nie było specjalnie.
- Nie wątpię – zaśmiał się. – Matt – dodał, wystawiając dłoń.
- Zuza – uścisnęłam jego rękę.
- Może pójdziesz ze mną po meczu na kawę? – zapytał bezpośrednio.
- Przykro mi, mam chłopaka i to z nim spędzę czas po meczu – odparłam. – Muszę iść, miło było poznać – mruknęłam i już mnie nie było.
Co za człowiek! Tylko na niego niechcąco wpadłam, a ten już wyobraża sobie nie wiadomo co, lovelas jeden! Miałabym zamienić chwile z Bartkiem na czas spędzony z nim? Niedoczekanie!
Westchnęłam głęboko, po czym podeszłam do chłopaków i życzyłam każdemu z nich powodzenia. I nim się obejrzałam mecz się zaczął.
                                                                  *
Zaczęliśmy nerwowo. Moim zdaniem zbyt nerwowo, co od razu przełożyło się na to, że Amerykanie wypracowali przewagę, której nie mogliśmy nadrobić. Udało się to dopiero, kiedy Antiga zmienił Mikę i na boisko wszedł Michał Kubiak. Dogoniliśmy przeciwników do stanu 22:23. Później po kolejnych atakach Dzika był remis po 26, jednak popsuliśmy kilka zagrywek. Set skończył się, gdy Guma przełożył rękę na stronę przeciwników i tym oto sposobem drużyna z USA wyszła na prowadzenie. W drugim secie o każdy punkt Polacy musieli ciężko walczyć. Amerykanie stawiali twardy opór i wiele akcji przeprowadzali z wykorzystaniem Andersona, w efekcie czego polscy zawodnicy znów musieli gonić wynik.
Początkowo im się to udawało, ale przeciwnikom zaczęło wychodzić praktycznie wszystko. W końcówce seta
jednak znów zaczęliśmy popełniać błędy. Obroniliśmy nawet jedną piłkę setową, ale koniec końców musieliśmy uznać wyższość Amerykanów.
Trzeciego seta rozpoczęliśmy od zdobycia drobnego prowadzenia. Jednak gdy wydawało się, że mamy kontrolę nad setem na zagrywkę wszedł Sander. Po jego serwach rywale zdobyli cztery punkty i to oni objęli prowadzenie. Na szczęście kilka akcji później to znów my prowadziliśmy. Zaciskałam mocno kciuki, mając nadzieję, że wygramy  tego seta i przedłużymy nasze szanse na to, by jednak ten mecz wygrać. I na szczęście nam się to udało. Wiedziałam jednak, że do zwycięstwa długa droga i nie popadałam w hurraoptymizm.
Rozpoczęła się czwarta partia. Siatkarze grali punkt za punkt, raz tracąc prowadzenie, a raz je odzyskując. Niestety w końcowej fazie seta to Amerykanie wyszli na prowadzenie, mając później trzy piłki setowe. Ostatnią z nich wykorzystał Anderson, sprawiając że ziściły się moje obawy, chodzące za mną od samego rana. Przegraliśmy pierwszy mecz, co sprawiło, że spadliśmy w tabeli na drugie miejsce. A smutne miny chłopaków tylko zwiększyły ogólnie panujące przygnębienie.
                                                                      *
Wracaliśmy do hotelu w kompletnej ciszy. Kiedy już tam dotarliśmy każdy z siatkarzy szybko uciekł do swojego pokoju. Nie sądziłam, że przegranie jednego meczu może aż tak bardzo ich zasmucić. Owszem, nie zamierzałam udawać, że się nic nie stało, ale głęboko wierzyłam, że to tylko taka jednorazowa „wpadka”. Musiałam teraz tylko razem z Bączkiem zrobić wszystko, by i siatkarze w to uwierzyli. Zwłaszcza, że już następnego dnia mieliśmy zagrać kolejny mecz.
W tym celu ustaliliśmy z Kubą, że zaraz po śniadaniu przeprowadzimy z chłopakami poważną rozmowę. Powiadomiliśmy o tym pomyśle jeszcze Stefana, który nie miał nic przeciwko i udaliśmy się spać.
                                                                  *
Na śniadaniu nadal było przesadnie cicho. Chyba siatkarze nadal przeżywali wczorajszą porażkę.
- Nie no, ja tak dłużej nie mogę – mruknęłam.
- O co chodzi? – spytał mnie Marcin.
- Ty jeszcze pytasz o co? – zirytowałam się. – Po śniadaniu w pokoju Bączka. Bez dyskusji! – dodałam, po czym wstałam z miejsca i wyszłam ze stołówki przed hotel. Przewietrzyłam się trochę, a gdy już się uspokoiłam sama także poszłam do pokoju Kuby.
                                                               *
W pomieszczeniu byli już wszyscy, wzięłam więc głęboki oddech i zaczęłam mówić.
- Kim jesteście? – zapytałam chłopaków.
- Siatkarzami? –odpowiedział pytająco Zatorski.
- Co tutaj robicie?
- Próbujemy wygrać mistrzostwa świata – stwierdził Guma.
- Dlaczego akurat wasza piętnastka?
- Bo jesteśmy najlepsi! – rzucił Bartek.
- Co powinna zrobić wczorajsza porażka? – rozkręcałam się.
- Zmotywować nas do dalszej walki? - mruknął Kubiak.
- Więc czemu od wczoraj ciągle macie zwieszone głowy? Dlaczego nie widzę na waszych twarzach uśmiechu? Dlaczego przez jedną przegraną tracicie wiarę we własne możliwości? – zapytałam retorycznie. – Do cholery, chłopaki! Nie jesteście chłopcami do bicia, nie możecie dać się złamać! Owszem, zdarzyła się wam porażka, ale co z tego? Kto wcześniej wygrywał wszystkie mecze?
- My – mruknęli wszyscy.
- Kto pokazywał innym drużynom, że należy się nas bać?!
- My!
- Kto będzie dalej walczyć i się nie podda?!
- My!
- Kto zostanie mistrzem świata i zamknie usta wszystkim, którzy w to nie wierzyli?!
- My!
- Kim jesteśmy?!
- Drużyną!
- Co zrobimy?!
- Będziemy mistrzami!
- Nie słyszę!
- Będziemy mistrzami!!!
- I tak ma zostać! – uśmiechnęłam się. – Uwierzcie na nowo w swoje możliwości i przestańcie rozpamiętywać porażkę. Jesteście zdolni, macie umiejętności i jesteście gotowi by pokazać wszystkim, że to właśnie wy jesteście najlepsi. Więc już, głowy do góry, uśmiechy na twarze!
- Tak jest!
                                                                  *
- Dziękuję Zuza – powiedział do mnie Winiarski, gdy skończyliśmy naszą małą sesję terapeutyczną. – I mówię to w imieniu wszystkich.
- Za co mi dziękujecie? – zdziwiłam się.
- Za zmotywowanie nas do dalszej walki.
- Dajcie spokój, to nic takiego.
- Tak ci się tylko wydaje.
- Powiedziałam wam prawdę. Ja naprawdę wierzę, że jesteście zdolni osiągnąć ogromny sukces. I wy też  musicie w to wierzyć, bo tylko wtedy wam się to uda.
- Masz rację – uznał Michał.
- Przytulaniec! – krzyknął nagle Karol, a ja już po chwili utonęłam w zbiorowym uścisku.
                                                                          *
Za chwilę miał rozpocząć się mecz Polski z Włochami. Wysłuchaliśmy hymnów, siatkarze podali sobie dłonie i w końcu rozbrzmiał pierwszy gwizdek.
Pierwszy set nie szedł jednak po naszej myśli. Nie zanotowaliśmy żadnego punktowego bloku czy zagrywki i skończyliśmy jedynie dziesięć z trzydziestu ataków, co przełożyło się na to, że przegraliśmy tego seta do dziewiętnastu. Zdenerwowałam się, więc zapytałam Antigę czy mogę chwilę porozmawiać z siatkarzami. Ten się zgodził, więc od razu do nich podeszłam.
- Co ja wam powiedziałam rano?! – wściekałam się.
- Że jesteśmy w stanie dalej wygrywać – mruknął Mariusz.
- Więc czemu na siłę chcecie mi udowodnić, że jest inaczej?! – zapytałam, co zostało skwitowane milczeniem. – Do roboty chłopaki! Gdzie gramy?!
- W Polsce.
- Kto tu jest najlepszy?!
- My!
- A kto może być najlepszą drużyną świata?!
- My!
- Kto odeśle Włochów do domu?!
- My!
- No to już, na boisko! – rzuciłam głośno, a siatkarze od razu ruszyli do dalszego boju.
I od tego momentu wszystko wyglądało już lepiej. Niedługo potem odpaliła też nasza armata w osobie Mariusza Wlazłego. Wszyscy pozostali, widząc jego poczynania także nabrali wiatru w żagle i zaczęli grać niemal bezbłędnie. I nawet jeśli gubili przewagę i musieli gonić wynik, w odpowiednim momencie umieli przejąć kontrolę nad wydarzeniami na boisku. I tak kolejne zwycięstwo polskiej drużyny stało się faktem. A Mariusz Wlazły zdobył aż 25 punktów, co właściwie oznaczało, że sam wygrał jednego seta, zamykając tym samym usta wszystkim malkontentom, którzy byli przeciwni jego obecności w kadrze.
                                                              *
Wróciliśmy do hotelu w doskonałych humorach, a siatkarze na każdym kroku dziękowali mi za krótką mowę motywacyjną, która dała im kopa i siły do dalszej walki. Mówiłam im, że to zasługa ich samych, a nie moja, ale nie chcieli mnie słuchać.
Na szczęście następnego dnia siatkarze nie rozgrywali żadnego meczu, mogliśmy więc pozwolić sobie na dłuższą radość z kolejnego zwycięstwa. Oczywiście w granicach rozsądku – na tym etapie nie było mowy o alkoholu. To była kulturalna impreza polegająca na graniu do późna na konsoli, którą miał ze sobą Piotrek, a którą podobno zawsze ze sobą woził. Jak widać potrzebnie, bo tej nocy przydała nam się bardzo i pozwoliła, by z siatkarzy choć na chwilę zeszło całe napięcie związane z turniejem i oczekiwaniami zarówno kibiców, jak i dziennikarzy.
                                                                 ~*~
Bardzo dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. Pozwoliłyście mi ponownie chociaż na moment uwierzyć, że to co robię ma sens. :)

7 komentarzy:

  1. Zuza to powinna byc jakims mental coachem bez dwoch zdan. Kurde chcialabym zeby to opowiadanie trwalo i trwalo... strasznie je lubie. I ciesze sie ze sama w to chociaz na moment uwierzylas!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Twojemu opowiadaniu na nowo wracam myślami do Mistrzostw. I pomyśleć, że jutro minie rok od meczu na Stadionie Narodowym... Kiedy ten czas upłynął?
    Chyba nie było osoby, która nie zapałała sympatią do reprezentacji Kamerunu. Mega pozytywna drużyna i jeszcze ten ich taniec radości, bodajże po każdym zablokowaniu przeciwnika. No i wiele wskazuje na to, że dzięki wygranemu setowi z nami dostali to obiecane piwo :P
    Z Amerykanami w roli głównej miałam "proroczy sen", więc chyba ta porażka aż tak mnie nie zaskoczyła, natomiast spotkanie z Włochami zapoczątkowało serię tych wszystkich meczów z dramaturgią i linią napięcia jak u Hitchcocka. Zdecydowanie nie dla widzów o słabych nerwach :P
    Wydaje mi się, że rozmowa Zuzy z mamą jeszcze bardziej utwierdziła ją w przekonaniu o słuszności jej życiowych decyzji, zwłaszcza tej dotyczącej związku z Bartkiem. Nie ma to jak mieć wsparcie w najbliższych osobach. No i mam nadzieję, że pojawi się tutaj Mikołaj, bo dawno go nie było ;)
    Czasami nie trzeba wyszukanych słów i wyspecjalizowanych technik psychologicznych, by mieć wpływ na zmianę czyjegoś toku myślenia i metody głównej bohaterki są tego najlepszym przykładem. Bo to przecież nie jest tak, że chłopaki nie byli świadomi tych wszystkich rzeczy; po prostu chyba nie mieli odwagi, by w nie uwierzyć i właśnie w takich sytuacjach potrzebowali kogoś, kto powie o nich głośno, tym samym pozwalając je sobie zwizualizować. I zupełnie nie dziwię się, że po tym, jak kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa, ta jedna porażka mogła nieco "pomieszać im w głowie". To był taki zimny prysznic, ale w ostatecznym rozrachunku zmobilizował ich jeszcze bardziej.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam Twoje komentarze :D Zawsze w punkt, więc nie mam co dodać. :)
      Pozdrawiam również :*

      Usuń
  3. Świetny rozdział :) Czekam na więcej ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Obiecuję, że nadrobię, ale po pracy :(
    Zapraszam na szósty rozdział - http://spowiedz-sumienia.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń