sobota, 12 września 2015

Absurd dwudziesty ósmy, będący także epilogiem.



Przez kolejne mecze szliśmy jak burza, mimo kontuzji Michała Winiarskiego. On sam jednak, mimo bólu pleców, nie rozpaczał. Twierdził, że ma go kto dobrze zastąpić do czasu, aż będzie mógł powrócić na parkiet. Nie kłóciliśmy się z nim, w końcu to jego zdanie miało większe znaczenie niż nasze.
Kiedy zakończyliśmy kolejną fazę grupową, znajdowaliśmy się  na drugim miejscu, zaraz za Francją. Oprócz nas z grupy wychodził także Iran, natomiast z równolegle walczącej grupy F dalej przeszli Brazylijczycy, Rosjanie i Niemcy. Teraz pozostawało nam czekać na wyniki losowania, które miało pozwolić na stworzenie kolejnych grup, po trzy drużyny każda. Mieliśmy co do tego mieszane uczucia, bo obawialiśmy się, że grupa, w której znajdzie się Polska, będzie wyjątkowo trudna. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że aby zostać mistrzem trzeba teraz już wygrać z każdym. Obojętnie jak trudnym przeciwnikiem by był, obojętnie jaki byłby bilans rozegranych z nim meczy. Wszystko to szło w niepamięć, liczyła się tylko wygrana. Żadnych półśrodków. Trzeba było spiąć tyłki i wykorzystać wszystkie siły, by osiągnąć wymarzony cel.
- Jak myślicie, z kim zagramy? – zagaił Winiarski, gdy podczas oglądania losowania graliśmy w karty.
- Z Iranem – odparł Karol, rzucając swoje karty na stół. Skubany, znów wygrał. Ale to dlatego, że ja nie grałam! Miałam w końcu ciekawsze rzeczy do roboty – siedziałam oparta o łóżko i bawiłam się włosami Bartka. Czemu to robiłam? Bo go to uspokajało, co odkryłam jakiś czas temu. A przy okazji i ja miałam z tego korzyść, bo zwyczajnie lubiłam to robić. Takie z pozoru zwykłe gesty pozwalały mi pokazywać przyjmującemu jak bardzo go kocham i wspieram. On sam nie raz w podobny sposób okazywał mi swoją miłość. Lubił trzymać dłoń na moim kolanie, gdy siedzieliśmy obok siebie, lubił nosić mnie na barana (  mimo, że za każdym razem na niego krzyczałam, bo nie chciałam stać się przyczyną jego kontuzji), lubił wodzić palcami po moim karku. A to była tylko kropla w morzu okazywania sobie nawzajem uczucia.
- I z kim jeszcze? – dopytywał Michał, rozdając ponownie karty.
- Z Brazylią – wtrąciłam się, a kapitan spojrzał na mnie badawczo. – I z Rosją.
- No chyba sobie żartujesz – mruknął Fabian.
- Przecież i tak wygracie, to co to za różnica?
- Skąd ta pewność? – zaciekawił się Ignaczak.
- Chcesz się założyć? – zaproponowałam.
- O co?
- Dwie stówki?
- Stoi – uznał Krzysiek, więc podaliśmy sobie dłonie. Marcin je przeciął i tym samym nasz zakład stał się ważny.
- Jesteś pewna? – zapytał mnie cicho Bartek.
- Zaufaj mi – uśmiechnęłam się do niego, a on w milczeniu pokiwał głową.
                                                               *
- Skąd wiedziałaś?  - zapytał Mikuś, gdy okazało się, że Polacy faktycznie zagrają z Rosją i Brazylią.
- Miałam przeczucie.
- Obyś i co do rezultatu się nie pomyliła – dodał swoje trzy grosze Zator.
- Nie martw się, będzie tak jak przewidziałam – odparłam, po czym podniosłam się z miejsca.
– Wracam do siebie, a wy wypocznijcie. W końcu musicie mieć siłę, by pokazać potęgom, że nie są już najlepsi – dodałam, mrugając do nich, a potem wyszłam z pokoju.
                                                               *
Szesnasty września, godzina dwudziesta piętnaście. To właśnie w tym momencie polska drużyna rozpoczęła rozgrywki kolejnej, tym razem już trzeciej fazy grupowej. Mecz z Brazylią po raz kolejny miał stać się wielkim wydarzeniem, pełnym walki i zaciętej gry. I tak w istocie było. Obie drużyny walczyły zaciekle o każdy punkt czy set, przechylając szalę zwycięstwa na swoją stronę. I mimo, że wydawało się, że Polacy mogą ten mecz przegrać, nie dali oni satysfakcji Brazylijczykom, wychodząc z coraz to większej opresji. Nie straszne im były bloki czy zagrywki Canarinhos, coraz bardziej wyszukane zagrania czy kiwki. Robili swoje, udowadniając tym samym, że nie są chłopcami do bicia. Tamten czas już dawno minął. Koniec końców to właśnie polska drużyna odniosła zwycięstwo, wygrywając 3:2 i pokazując Kanarkom, że powinni się jej bać. A szczególnie Mariusza, który po raz kolejny był niekwestionowanym liderem Polaków. W ten sposób to Brazylia musiała walczyć o życie w starciu z Rosją, a my mogliśmy spokojnie przygotowywać się do starcia ze Sborną, które miało odbyć się dwa dni później.
Wróciliśmy do hotelu i rozeszliśmy się po pokojach, by położyć się spać. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że po takiej dawce emocji może być ciężko zasnąć i w przypadku niektórych z nas rzeczywiście tak było. Ja sama kręciłam się po łóżku dość długo i zasnęłam dopiero, gdy otuliły mnie ramiona Bartka. Bo w końcu Kurek nie byłby sobą, gdyby nie dotarł do mojego pokoju. Zrzucił to oczywiście na to, że beze mnie nie może zasnąć. Kochany.
                                                                  *
Dzień, w którym nie graliśmy meczu wykorzystaliśmy na psychiczny i fizyczny odpoczynek. Stefan doskonale znał organizmy sportowców, wiedział więc że w obecnej sytuacji siatkarze nie potrzebowali dużego treningu i zarządził tylko lekką siłownię po południu. Zawodnicy bez mrugnięcia okiem wykonali wyznaczone przez niego ćwiczenia, a następnie zgromadzili się w pokoju Dinozaurów, by oglądać mecz Brazylii z Rosją. Ja sama również do nich dołączyłam (tym bardziej, że mnie zaprosili).
Oglądaliśmy w skupieniu to sportowe wydarzenie, ale ten mecz wydawał nam się spotkaniem nieco bez historii. Owszem, Rosjanie robili co mogli, ale Brazylijczycy nie pozwolili odebrać sobie zwycięstwa i pokonali ich w trzech setach. Sborna miała więc nie lada problem – jeśli chciała mieć jeszcze jakiekolwiek szanse by pozostać w turnieju, musiała wygrać z nami. A na to nie zamierzaliśmy pozwolić. Nie teraz, gdy byliśmy coraz bliżej celu, jakim było mistrzostwo świata. Śledziliśmy również to, co działo się w drugiej grupie, by wiedzieć czego się potem spodziewać. Nasz statystyk Oskar robił to ze szczególną uwagą, w końcu to on dostarczał sztabowi i zawodnikom potrzebnych informacji na temat słabych stron innych drużyn.
                                                                         *
Mecz z Rosją zaczęliśmy dobrze, pewnie prowadząc akcje, co przełożyło się na to, że wygraliśmy dwa sety. Potem jednak w naszych szeregach zapanowało zbyt duże rozluźnienie, co sprawiło że Sborna nabrała wiatru w żagle i doprowadziła do piątego seta. Antiga w czasie przerwy dał chłopakom dobitnie do zrozumienia, że oczekuje zwycięstwa, ja zaś posłałam im tylko pokrzepiające uśmiechy. Byłam spokojna, jakby wewnętrznie czułam, że zwycięstwo będzie nasze. I nie myliłam się – zwyciężyliśmy, tym samym sprawiając, że Rosjanie mogli pożegnać się z możliwością osiągnięcia medalu, bo jedyne co mogli jeszcze zrobić, to zająć piąte miejsce.
W drugiej grupie ich los podzielił Iran. Nie było nam z tego powodu jakoś przesadnie przykro, tym bardziej, że był to zespół nieobliczalny i ewentualny mecz z nimi mógł skończyć się na wiele sposobów. Mogliśmy się za to cieszyć, że to my dotarliśmy do strefy medalowej i już niewiele dzieliło nas od osiągnięcia naszego celu.
                                                        *
Czekała nas kolejna podróż, tym razem do Katowic, gdzie mieliśmy rozegrać półfinałowe spotkanie, a także finał, jeśli udało by się nam do niego dostać. Nie miałam wątpliwości, że tak będzie, za to mieli ją siatkarze. Robiliśmy więc z Bączkiem wszystko, by wybić im z głowy wszelkie obawy i wydawało się, że nam się to udawało. Znaczna część chłopaków otwarcie mówiła o tym, że wygrają z Niemcami( bo to właśnie z nimi mieliśmy rozegrać półfinałowe spotkanie) i później zwyciężą w finale. Niektórzy mogliby ich w tej sytuacji posądzić o przesadną pychę, ale dla mnie i dla Kuby była to zwyczajna wiara we własne możliwości. Cieszyliśmy się, że udało nam się ją w nich pobudzić, bo to znacznie wszystko ułatwiało. W końcu kiedy sam w coś wierzysz, łatwiej jest sprawić, że to się wydarzy.
Jazda autokarem dłużyła nam się niesamowicie, praktycznie jak nigdy wcześniej, ale to też w dużej mierze wynikało z fizycznego zmęczenia. Siatkarze wprost nie mogli doczekać się chwili, kiedy będą mogli odpocząć po trudach sezonu reprezentacyjnego, ale wiedzieli że mają jeszcze coś do zrobienia. Coś bardzo ważnego zarówno dla nich i ich rodzin, jak i dla kibiców czy dziennikarzy. W końcu kto by nie marzył o tym, by w swoim ojczystym kraju, na własnej ziemi, o którą do ostatniej kropli krwi walczyli przodkowie, zostać mistrzem? Zdobyć ten najwyższy stopień podium i sprawić radość milionom ludzkich istnień? No właśnie. Każdy tego chciał, a determinacja aż kipiała chłopakom uszami. Gdybyśmy byli postaciami z kreskówek na pewno było by to widoczne w postaci szarego dymu.
- Zuza? – zagaił Bartek podczas jednego z postojów.
- Słucham – uśmiechnęłam się do niego, a on w odpowiedzi złapał mnie za dłoń.
- Myślałem o tym wszystkim co mówiłaś – zaczął. – Odnośnie naszego ewentualnego zwycięstwa teraz i gry w finale. I doszedłem do wniosku, że masz rację, jesteśmy w stanie to osiągnąć. Dlatego chciałbym, żebyś zaprosiła na finał swoich rodziców i brata.
- Naprawdę? – zapytałam, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. – A co z biletami?
- Naprawdę. Chciałbym, żeby twoja rodzina przy tym była, tym bardziej że ty sama masz duży wkład w to jak daleko zaszliśmy – uśmiechnął się.  – A biletami się nie martw, ja się tym zajmę.
- Kocham cię – stwierdziłam  w odpowiedzi, wtulając się w niego mocno. – A twoja rodzina też będzie?
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to tak.
- Chyba się boję – mruknęłam w zagłębienie jego szyi (mogłam to zrobić, bo stałam na schodach a Bartek na ziemi).
- Nie masz czego – zaśmiał się dźwięcznie. – Moja mama nie może się doczekać żeby cię poznać. Tata z resztą też.
- Wraćiamy do autokaru – usłyszeliśmy krzyk Stefana, tym samym przerywając naszą rozmowę. Wsiedliśmy grzecznie do pojazdu, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.
Igła podczas podróży wręczył mi jeszcze wygrane przeze mnie w naszym zakładzie dwieście złotych, ciesząc się przy tym jak dziecko. Nawet zapytałam go czym to jest spowodowane, bo wydawało mi się dziwne, że ktoś jest radosny oddając innym swoje pieniądze, ale wyjaśnił mi, że to wynika z faktu, że miałam rację i wygraliśmy oba mecze.
                                                                    *
Katowice przywitały nas delikatnym słońcem, przebijającym się zza chmur. Zatrzymaliśmy się pod hotelem, a następnie udaliśmy się do środka budynku, by odebrać klucze do pokoi. Gdy już to zrobiliśmy, rozeszliśmy się po przydzielonych nam pomieszczeniach.
Zostawiłam walizkę obok łóżka, a następnie zatelefonowałam do mamy, by powiadomić ją o postanowieniach Bartka. Zapowiedziałam jej, że nie przyjmuję żadnych wymówek i ma razem z tatą i Mikołajem pojawić się na meczu. Na szczęście mama nie protestowała ( a nawet gdyby zamierzała, nie przyjęłabym tego do wiadomości) i ochoczo zgodziła się na nasz pomysł. Więcej do szczęścia nie było mi potrzeba.
                                                                      *
Nadszedł dzień półfinałowego meczu z Niemcami. Siatkarze, jak to zwykle przed meczem, rozciągali się na parkiecie, a ja biegałam z miejsca na miejsce, stresując się chyba tak jak nigdy wcześniej. Było to najprawdopodobniej spowodowane tym, że dzisiejszy mecz w dużej mierze decydował o tym, czy Polska zdobędzie medal – w końcu zwycięstwo w półfinale zapewniało nam już co najmniej srebro.
Wiedzieliśmy już, z kim zagramy w finale, jeśli uda nam się do niego dotrzeć, ale nie było to dla nas problemem, by po raz kolejny zagrać z Brazylią. W końcu udało nam się pokonać ją już wcześniej.
- Bartek, zrobisz coś dla mnie? – zapytałam cicho mojego chłopaka, gdy przysiadłam obok niego.
- Co takiego? – zaciekawił się, przyglądając mi się uważnie.
- Bo wiesz, zawsze chciałam poznać Jochena, no i… - wyszeptałam zawstydzona.
- W takim razie chodźmy – odparł Kurek, po czym wstał z miejsca, złapał mnie za dłoń i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować pociągnął mnie w stronę niemieckiego atakującego. Przywitał się z nim uściskiem dłoni, po czym szepnął mu coś na ucho. Schöps spojrzał na mnie, po czym uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Jochen Schöps, bardzo mi miło – rzucił, wyciągając do mnie dłoń.
- Zuza Przypadek, mi również – uścisnęłam jego rękę, a od w odpowiedzi puścił mi oko.
- No, tylko bez takich – zaśmiał się Bartek, przyciągając mnie do siebie i całując w czubek głowy.
- W porządku – Jochen uniósł ręce w obronnym geście, wprawiając nas w dobry nastrój.
Porozmawialiśmy z nim  jeszcze chwilę, życzyliśmy sobie powodzenia i wróciliśmy na naszą połowę.
- Jesteś najlepszy – stwierdziłam, rzucając się Kurkowi na szyję, a następnie pocałowałam go mocno.
- A to za co? – zaciekawił się.
- Za to że jesteś - odpowiedziałam. – I za to, że spełniasz moje marzenia.
- Dla ciebie wszystko – powiedział pewnie. – Ale nadal ja jestem twoim ulubionym siatkarzem, prawda? – uśmiechnął się cwaniacko.
- Oczywiście Panie Kurek. Ale teraz lepiej wracaj do rozciągania – poprosiłam przyjmującego, a następnie dałam mu jeszcze jednego buziaka. Bartek grzecznie wziął się za wyznaczone zadanie, a niedługo potem zaczął się jeden z najważniejszych meczy tego turnieju.
                                                                   *
W pierwszym secie Polacy praktycznie cały czas musieli gonić wynik, przeplatając dobre akcje ze złymi. Dopiero w ostatecznej jego fazie wyszli na prowadzenie, aż w końcu dzięki Kubiakowi udało się go zwyciężyć. To sprawiło, że gra polskich zawodników nabrała tempa, a oni sami zaczęli się rozpędzać. W drugiej odsłonie wypracowali przewagę, by pod koniec seta niestety ją zgubić. Koniec końców i tę partię jednak udało się zwyciężyć, dzięki Mariuszowi. Co ten człowiek wyprawiał na ataku było nie do opisania. Niestety trzecia partia nie poszła po naszej myśli i to Niemcy zachowali więcej zimnej krwi, tym samym przedłużając swoje szanse w meczu. Czując swoją szansę w czwartej odsłonie, zaczęli odważnie. Wiele ich ataków pozostawało bez odpowiedzi, ale polscy siatkarze nie zamierzali odpuścić i wciąż mocno zdeterminowani kontynuowali walkę. I opłaciło im się to, zdecydowanie opłaciło. Bo kilka ataków później to właśnie reprezentacja Polski cieszyła się z awansu do finału.
- Mamy medala! – usłyszałam nad uchem krzyk Krzyśka Ignaczaka.
- Będzie złoto – odkrzyknęłam, starając się by usłyszał mnie w panującej wokół nas euforii.
Naszą rozmowę przerwał Bartek, który złapał mnie w pasie i zaczął kręcić się w kółko.
- Postaw mnie głupku – rzuciłam ze śmiechem.
- Gramy w finale Zuza! Rozumiesz to? – odpowiedział niezrażony moimi słowami.
- Rozumiem. Ale teraz już naprawdę mnie postaw, bo to się źle skończy – pisnęłam, czując że zielenieję.
- Ach tak, już – mruknął przyjmujący, a kiedy w końcu moje stopy dotknęły ziemi mocno mnie pocałował.
                                                                  *
Wróciliśmy do hotelu w doskonałych nastrojach. Było jednak dość późno, postanowiliśmy więc zgodnie z poleceniem Antigi położyć się spać. Pożegnałam się z chłopakami, a następnie weszłam do pokoju. Postanowiłam zadzwonić do mamy, by upewnić się, że na pewno przyjadą na mecz. Porozmawiałam z nią chwilę i kiedy już uzyskałam potwierdzenie, rozłączyłam się, życząc jej jeszcze dobrej nocy. Następnie udałam się do łazienki, gdzie wzięłam krótki prysznic, a później z wilgotnymi włosami wróciłam do pokoju. Poprawiłam poduszki, po czym zgasiłam małą lampkę, stojącą na szafce koło łóżka. I kiedy tylko wygodnie się ułożyłam i poczułam przyjemne ciepło, które dawała mi kołdra, momentalnie zasnęłam.
                                                                 *
Wszyscy od samego rana chodzili nabuzowani, gotowi do walki i niezwykle zdeterminowani, by wygrać. Nie zamierzali położyć głów po sobie i dać wygrać wielkiej Brazylii. To był ich czas, a nie
Canarinhos.
- Jak nastroje? – zapytałam chłopaków na śniadaniu.
- Wygramy – odparł pewnie Fabian.
- Nie słyszę – rzuciłam zaczepnie.
- Wygramy to! – krzyknęli wszyscy, a ja uśmiechnęłam się szeroko. Cieszyłam się, że siatkarze uwierzyli we własne zdolności, a jeszcze większą radość sprawiało mi to, że wytrzymali psychiczne trudy tego turnieju. Oznaczało to, że razem z Kubą wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Teraz wystarczyło, żeby zawodnicy nie spalili się w finałowym meczu. Wierzyłam, że im się to uda. Nie mogło być inaczej, już nie.
                                                                *
W oczekiwaniu na nasz mecz udaliśmy się na halę, by obejrzeć mecz o trzecie miejsce, rozgrywany między Niemcami a Francją. Spotkanie to zakończyło się zwycięstwem naszych zachodnich sąsiadów, co nas ucieszyło. Zeszliśmy więc z trybun na płytę boiska i pogratulowaliśmy im świetnego wyniku. Porozmawialiśmy z zawodnikami parę minut, po czym zabraliśmy się za przygotowania do finału. Siatkarze udali się do szatni, by przebrać się w reprezentacyjne stroje, ja zaś w międzyczasie przygotowałam butelki z wodą i ręczniki, bo poprosił mnie o to Stefan. Niedługo potem zawodnicy pojawili się na płycie boiska, by rozpocząć rozciąganie, a do hali zaczęli napływać kolejni kibice, którzy chcieli obejrzeć finałowy mecz. Przyglądałam im się uważnie, aż w końcu zauważyłam swoich rodziców i brata. Ruszyłam radośnie w ich stronę, a po drodze w moje ramiona wpadł Mikołaj.
- Cześć maluchu – przywitałam się z nim. – Jak ci się tutaj podoba?
- Jest super! – odparł szczęśliwy. – Mogę iść przywitać się z Bartkiem?
- Za chwilkę, dobrze? Pójdziemy razem, tylko przywitam się z rodzicami.
- Jasne! – rzucił Miki, a ja podeszłam do rodziców i wyściskałam ich serdecznie.
- Dobrze cię widzieć – powiedziała mama.
- Was także – uśmiechnęłam się. – Chodźcie za mną, pokażę wam wasze miejsca – dodałam, a oni posłusznie poszli za mną. Byłam wdzięczna Bartkowi, że udało mu się załatwić im miejsca zaraz koło boiska, dzięki czemu mogli wszystko doskonale widzieć.
Kiedy tam doszliśmy, moim oczom ukazały się osoby, których nie mogłam z nikim innym pomylić, tym bardziej, że obok nich stał Kurek. To byli jego rodzice i brat. Odetchnęłam głęboko, by pozbyć się uczucia nerwowości.
- O, tutaj jesteś! – rzucił Bartek, gdy pojawiłam się obok niego. – Mamo, tato, poznajcie moją dziewczynę Zuzę. Zuza, to moi rodzice.
- Dzień dobry – powiedziałam, a następnie uśmiechnęłam się szeroko. – Miło mi państwa poznać.
- Nam ciebie również – odwzajemnił uśmiech tata Kurka. – Wiele o tobie słyszeliśmy.
- Tato... – wtrącił Bartek nieco zażenowany.
- No już synek, nie bocz się tylko znajdź Kubę, bo już gdzieś zniknął.
- Bawi się z Mikołajem, bratem Zuzy – stwierdził mój tata, przypatrując się boisku. – Marek Przypadek, ojciec tej oto panny – dodał, wyciągając dłoń w kierunku taty Bartka. – A to moja żona, Agnieszka.
- Bardzo miło nam poznać, Adam Kurek – odparł rodziciel mojego chłopaka. – A to moja żona, Jadwiga.
Po przedstawieniu się, zatopiliśmy się na chwilę w rozmowie. Nie mieliśmy jednak zbyt wiele czasu, bo Bartek musiał wrócić do rozciągania, więc już po chwili znajdowaliśmy się na parkiecie. Podeszliśmy jeszcze do naszych braci, by przekazać im, że mają wrócić na trybuny do rodziców, a kilka minut później zaczęło się to, na co wszyscy czekali - finałowy mecz.
                                                                      *
Pierwszą partię, mimo ogromnej determinacji, przegraliśmy. Brazylia postawiła ciężkie warunki, którym nie mogliśmy się przeciwstawić. Widać, że ogromnie zależało im na wygranej, ale my zamierzaliśmy zrobić wszystko by przerwać ich hegemonię.
- Kto utrze nosa Brazylijczykom? – krzyknęłam do chłopaków w czasie przerwy między pierwszym a drugim setem.
- Polska! – odkrzyknęli.
- Kto sprawi, że będą płakać po kątach, bo nie będą potrafili pogodzić się z porażką?
- Polska!
- Kto zostanie mistrzem świata?
- Polska!
- I tak ma być chłopaki! Następne trzy sety mają być nasze! – zapowiedziałam siatkarzom.
- Tak jest! – zasalutowali i udali się na boisko.
Drugi set w istocie poszedł nam dobrze. Przez długi czas prowadziliśmy, konsekwentnie powiększając naszą przewagę, jednak pod koniec seta doszło do wyrównania. To jednak nie przeszkodziło nam w wygraniu drugiej partii i doprowadzeniu do remisu w całym meczu.
Trzecia odsłona tego spotkania była pojedynkiem punkt za punkt. Trudno jednak było się temu dziwić, w końcu każda z drużyn chciała wygrać i zostać mistrzem świata. Na całe szczęście to właśnie my wytrzymaliśmy całe napięcie i zwyciężyliśmy także i tę partię.
Kiedy rozpoczęliśmy czwartego, być może już decydującego seta, myślałam że oszaleję. Aż ze stresu prawie zaczęłam obgryzać paznokcie! Serce waliło mi nienaturalnie szybko, a dłonie, mimo zaciśniętych kciuków trzęsły się jak galareta. Bardzo chciałam, by to Polska zapisała się na kartach historii jako zwycięzca tej edycji a także pogromca wielkiej Brazylii.
                                                                     *
Piłka setowa dla naszej drużyny. Zamykam oczy, zaciskając kciuki z całej siły. Mam wrażenie, że czas zwalnia, aż w końcu kompletnie się zatrzymuje. Sekundy dłużą się niesamowicie, tak jak jeszcze nigdy. I kiedy słyszę głośny krzyk Jesteśmy mistrzami świata! z radości najzwyczajniej w świecie wybucham płaczem.
- Zuza, zrobiliśmy to! Udało się! – krzyczy do mnie Oskar i ciągnie mnie za rękę do cieszących się siatkarzy. Nie dociera do mnie co się dzieje, ale posłusznie podążam za nim. Wpadam w ramiona Bartka, a on podnosi mnie w górę i okręca się wokół własnej osi. Piszczę jak dziecko, na przemian śmieję się i płaczę, a tłum kibiców skanduje głośne Dziękujemy! Spoglądam na chłopaków, widzę ich uśmiechnięte twarze i to jak cieszą się z wyniku naszej ciężkiej pracy, a szczęście które wypełnia każdą komórkę mojego ciała jest wprost nie do opisania.
                                                          *
Kilka miesięcy później
Stałam zapatrzona w ciemną ulicę, rozjaśnioną jedynie światłami ulicznych lamp i rozmyślałam nad wszystkim, co w ostatnim czasie wydarzyło się w moim życiu. Nigdy nie sądziłam, że moje wieczne pakowanie się w tarapaty zaprowadzi mnie w to miejsce, w którym obecnie się znajdowałam. Że sprawi, że każdy kolejny dzień będzie dalszą częścią niesamowitej przygody, a co najważniejsze, że pozwoli mi odnaleźć miłość mojego życia, moją drugą połówkę jabłka, moje szczęście. Szczęście, które miało ponad dwa metry wzrostu i właśnie objęło mnie w pasie.
- Dlaczego nie śpisz? – szepnął mi nad uchem Bartek.
- Myślę – odszepnęłam.
- O czym? – zaciekawił się.
- O tym jak szczęśliwa jestem będąc tutaj, z tobą – powiedziałam cicho, odwracając się w jego stronę i zarzucając mu ręce na szyję. – Kocham cię, wiesz?
- Wiem Zuza, wiem. Ja też cię kocham. Najbardziej na świecie – usłyszałam w odpowiedzi, więc wtuliłam się w umięśnione ciało przyjmującego. – Ale teraz chodź już spać.
- Zaraz przyjdę – mruknęłam, a następnie pocałowałam Kurka prosto w usta.
Siatkarz wrócił do łóżka, a ja postałam w ciszy jeszcze przez chwilę. Później skierowałam się do sypialni, po drodze jeszcze zatrzymując się przy naszym zdjęciu. Zrobiliśmy je nad morzem, gdy pojechaliśmy na zasłużony odpoczynek po wygranych mistrzostwach. Bartek ma na nim jeszcze szerszy uśmiech niż zazwyczaj, co było spowodowane tym, że chwilę wcześniej powiedziałam mu że z nim zamieszkam. Radość i miłość bijące z tej fotografii za każdym razem gdy na nią patrzę utwierdzają mnie w przekonaniu, że to właśnie w Bełchatowie mogę być w pełni szczęśliwa, to przy boku Bartka jest moje miejsce. Możemy się kłócić, możemy na siebie warczeć czy mieć ciche dni, ale wiem, że zawsze będziemy potrafili sobie wybaczyć. I nic nie będzie w stanie tego zmienić. Nigdy.

                                                                              KONIEC
                                                             *~*
I tak kończy się ta historia. Pełna wzlotów i upadków, zarówno jeśli chodzi o treść, jak i o moje pisanie. Ale nie ma sensu dłużej jej ciągnąć. Nie chcę zepsuć jej jeszcze bardziej, nie chcę widzieć jak dalej spada zainteresowanie i ilość komentarzy. Zwyczajnie nie chcę. Pisanie jej było dla mnie radością, szczególnie na początku. Zawsze będzie miała w moim sercu szczególne miejsce, ale czas iść do przodu.
Czy napiszę coś nowego? W obecnej chwili sądzę, że nie ma to najmniejszego sensu. I tak spotka się to z naprawdę małym zainteresowaniem, obojętnie co bym robiła. 

Na koniec chciałabym podziękować tym z Was, które były ze mną przez cały czas trwania tej historii. To naprawdę wiele dla mnie znaczyło, bo to właśnie Wy pozwalałyście mi uwierzyć, że to co robię ma jakikolwiek sens. Mam nadzieję, że jeśli kiedyś postanowię wrócić z czymś dłuższym, to znów będziecie ze mną. Bardzo bym tego chciała.
Obecnie jestem dostępna już tylko tutaj: http://siatury.blogspot.com/
Nie sądziłam, że będzie mi tak smutno.
Do usłyszenia kiedyś, gdzieś.

sobota, 29 sierpnia 2015

Absurd dwudziesty siódmy.


Kolejne mecze naszej pierwszej fazy grupowej kończyły się dla nas dobrze. Szliśmy jak burza, pokonując przeciwników w trzy lub czterosetowych pojedynkach, jak to miało miejsce w meczu z Kamerunem. Swoją drogą Kameruńczycy byli naprawdę cudowną drużyną, jeśli chodziło o atmosferę. A ich taniec radości doskonale poprawiał wszystkim humor, sprawiając że dostawali ogromne oklaski od kibiców. Widać było, że granie sprawiało im niesamowitą radość. Pobieżnie także obserwowaliśmy, co dzieje się w innych grupach, skupiając się nieco bardziej na grupie D, z którą w następnej fazie  mieliśmy się połączyć. Najbardziej obawialiśmy się meczu z USA. I okazało się, że te obawy były słuszne.
                                                                  *
Mecz z USA miał być pierwszym poważnym testem dla naszej drużyny. Nie chcieliśmy oczywiście umniejszać drużynom, z którymi graliśmy już wcześniej, ale każdy z siatkarzy odnosił wrażenie, że do tej pory każdy rozgrywany przez nich mecz był wyjątkowo łatwy w porównaniu z tym, co czekało ich teraz. Stawka tego spotkania była przecież bardzo duża, bo wygrana za trzy punkty bardzo przybliżyłaby polską drużynę do awansu. Jednak tego dnia nic nie szło dobrze. Najpierw potłukłam szklankę, gdy jedliśmy śniadanie w hotelu, potem nie mogłam znaleźć potrzebnych mi dokumentów, a później utknęliśmy w korku i spóźniliśmy się na poranny trening w hali, w której mieliśmy rozegrać dzisiejszy mecz. Stresowałam się chyba bardziej niż siatkarze, bojąc się że wydarzy się coś nieoczekiwanego i niekoniecznie dobrego. Ręce trzęsły mi się tak, jakbym miała chorobę Parkinsona, co zauważył Bartek. Nie zarejestrowałam nawet momentu, gdy zbliżył się do mnie i już po chwili tonęłam w jego ramionach, wdychając głęboko zapach jego perfum. Sam Kurek uspokajająco głaskał moje plecy, szepcząc mi do ucha, że wszystko będzie dobrze. Nie zwracaliśmy uwagi na to co dzieje się wokół nas, będąc w swoim świecie. Świecie, do którego nikt prócz nas nie miał dostępu, gdzie wszystko było prostsze, bo byliśmy tam razem.
- Gołąbeczki, nie chcę wam przeszkadzać – zaczął Ignaczak, który pojawił się obok nas.
- To nie przeszkadzaj – mruknął Bartek, trzymając twarz w moich włosach, a ja cicho się zaśmiałam.
- Nie robiłbym tego, gdyby Bączek nie prosił o zawołanie mu Zuzy.
- Już idę – powiedziałam cicho, a Krzysiek zniknął tak szybko jak się pojawił. – Muszę iść – zwróciłam się do Kurka.
- Nigdzie cię nie puszczę – zaśmiał się mój chłopak, mocniej łapiąc mnie w pasie.
- Wiesz, że muszę – odparłam. – Ale później będę cała twoja – obiecałam.
- Trzymam za słowo - stwierdził Bartek, po czym nie puścił.
W podskokach dotarłam do Bączka, po czym od razu zapytałam go co ode mnie chciał. Okazało się, że Kuba chciał zapytać jak według mnie przedstawiają się nastroje w drużynie. Porozmawialiśmy chwilę, wyrażając opinie na temat każdego z zawodników, po czym rozeszliśmy się w swoje strony.
                                                           *
Wróciliśmy do hotelu na lekki obiad, po czym zawodnicy udali się do swoich pokoi, by tam w spokoju nastawić się do meczu. Ja zaś wyszłam przed hotel, by odetchnąć świeżym powietrzem i zadzwonić do mamy, bo dawno tego nie robiłam. Wbrew pozorom było wiele rzeczy, którymi sztab, więc także i ja, musieliśmy się zajmować między meczami, nie miałam więc na to czasu.
- Halo? – odebrała moja rodzicielka.
- Cześć mamo – powiedziałam cicho.
- No nie wierzę, przypomniałaś sobie o starej matce? – zaśmiała się.
- Przepraszam. Po prostu nie miałam czasu – tłumaczyłam się.
- Ależ ja to rozumiem! – uspokoiła mnie rodzicielka. – Jak ci tam córciu?
- Nerwowo, ale dajemy radę. Czasem zarywamy noce, ale dzielnie to znoszę.
- A jak z Bartkiem?
- Dobrze – uśmiechnęłam się do siebie. – Z każdym dniem coraz lepiej. Chyba będę musiała podziękować tacie za to, że mnie tu wysłał.
- Nic nie dzieje się bez przyczyny, pamiętasz?
- Pamiętam. Ale zaczynam w to wierzyć dopiero teraz.
- Mikołaj pytał mnie kiedy znów zobaczy się z tobą i Bartkiem  - zmieniła temat mama.
- Może przyjedziecie na jakiś mecz? – zapytałam. – Załatwię bilety.
- Może na finał? W końcu każdy chce zobaczyć jak Polska zostaje mistrzem świata! – zaśmiała się moja rodzicielka.
- Innej opcji nie biorę w ogóle pod uwagę!
- I prawidłowo! Czuję w kościach, że zwyciężycie – dopowiedziała mama pewnie. – A jak twoja współpraca z Drzyzgą? Mówiłaś ostatnio, że nie jest kolorowo.
- W porządku. Fabian w końcu zrozumiał, że chcę mu pomóc i nie działam na jego szkodę. I nareszcie zaczął współpracować.
- Cieszę się bardzo. Zuza?
- Tak mamo?
- Co będzie potem? Gdy już sezon się skończy? Wracasz do nas? – zapytała mnie mama.
- Właściwie to… Bartek zaproponował mi żebym z nim zamieszkała – powiedziałam cicho.
- Och… i co mu odpowiedziałaś? – zaciekawiła się.
- Jeszcze nic. Prosił żebym to dobrze przemyślała i dała mu odpowiedź po mistrzostwach.
- To miło z jego strony. Widać, że mu na tobie zależy, skoro nie wymusza na tobie żadnej decyzji.
- Racja… wiesz mamo, on naprawdę jest cudowny. Nigdy nie czułam się w związku tak dobrze, nigdy nie miałam tej pewności że co by się nie działo i tak mogę liczyć na swojego chłopaka.
- Moja córeczka w końcu zakochała się w odpowiednim mężczyźnie! Nawet nie wiesz jak się cieszę.
- Ja też mamo, ja też.
Porozmawiałam z mamą jeszcze kilka minut, po czym Oskar poinformował mnie, że Stefan prosi cały sztab do siebie. Pożegnałam się więc z rodzicielką( która kazała mi pozdrowić Bartka), a kiedy się rozłączyła ruszyłam do pokoju Stefana, gdzie byli już wszyscy. Trener zapytał nas, których zawodników naszym zdaniem powinien wystawić, wyraziliśmy więc swoją opinię w tej kwestii. Porozmawialiśmy także o drobnych urazach chłopaków, a także o ich psychice. Kiedy skończyliśmy, była praktycznie pora by zbierać się na halę. Rozeszliśmy się więc do swoich pokoi, dając siatkarzom po drodze znać, żeby się szykowali, bo za chwilę pod hotel podjedzie nasz kadrowy autokar.
Pozbierałam potrzebne mi rzeczy i ruszyłam do pokoju Kurka, by razem z nim udać się na dół. Na szczęście był gotowy i już po chwili wsiadaliśmy do windy.
- Masz pozdrowienia od mojej mamy – mruknęłam do niego.
- Dziękuję. Też ją pozdrów – uśmiechnął się.
- Być może przyjadą z tatą i Mikołajem na mecz.
- Na który? – zaciekawił się Bartek.
- Na finałowy.
- Skąd pewność, że w nim zagramy?
- Proszę cię, mama jest przekonana, że wygracie cały turniej.
- Miło słyszeć, że tak w nas wierzy.
- A spróbowałaby nie! – zaśmiałam się, a mój chłopak pocałował mnie w nos.
Wysiedliśmy z windy, a potem wolnym krokiem udaliśmy się do autokaru. Zajęliśmy miejsca i niedługo potem ruszyliśmy w podróż na halę.
                                                                    *
Siatkarze już prawie skończyli rozciąganie przed meczem, a ja przygotowywałam butelki z napojami i ręczniki. Nieco później zorientowałam się, że zostawiłam w szatni chłopaków telefon, szybko więc po niego pobiegłam. Kiedy wracałam wpadłam na samego Matt’a Anderson’a.
- Przepraszam – rzuciłam, gdy już złapałam równowagę. – To nie było specjalnie.
- Nie wątpię – zaśmiał się. – Matt – dodał, wystawiając dłoń.
- Zuza – uścisnęłam jego rękę.
- Może pójdziesz ze mną po meczu na kawę? – zapytał bezpośrednio.
- Przykro mi, mam chłopaka i to z nim spędzę czas po meczu – odparłam. – Muszę iść, miło było poznać – mruknęłam i już mnie nie było.
Co za człowiek! Tylko na niego niechcąco wpadłam, a ten już wyobraża sobie nie wiadomo co, lovelas jeden! Miałabym zamienić chwile z Bartkiem na czas spędzony z nim? Niedoczekanie!
Westchnęłam głęboko, po czym podeszłam do chłopaków i życzyłam każdemu z nich powodzenia. I nim się obejrzałam mecz się zaczął.
                                                                  *
Zaczęliśmy nerwowo. Moim zdaniem zbyt nerwowo, co od razu przełożyło się na to, że Amerykanie wypracowali przewagę, której nie mogliśmy nadrobić. Udało się to dopiero, kiedy Antiga zmienił Mikę i na boisko wszedł Michał Kubiak. Dogoniliśmy przeciwników do stanu 22:23. Później po kolejnych atakach Dzika był remis po 26, jednak popsuliśmy kilka zagrywek. Set skończył się, gdy Guma przełożył rękę na stronę przeciwników i tym oto sposobem drużyna z USA wyszła na prowadzenie. W drugim secie o każdy punkt Polacy musieli ciężko walczyć. Amerykanie stawiali twardy opór i wiele akcji przeprowadzali z wykorzystaniem Andersona, w efekcie czego polscy zawodnicy znów musieli gonić wynik.
Początkowo im się to udawało, ale przeciwnikom zaczęło wychodzić praktycznie wszystko. W końcówce seta
jednak znów zaczęliśmy popełniać błędy. Obroniliśmy nawet jedną piłkę setową, ale koniec końców musieliśmy uznać wyższość Amerykanów.
Trzeciego seta rozpoczęliśmy od zdobycia drobnego prowadzenia. Jednak gdy wydawało się, że mamy kontrolę nad setem na zagrywkę wszedł Sander. Po jego serwach rywale zdobyli cztery punkty i to oni objęli prowadzenie. Na szczęście kilka akcji później to znów my prowadziliśmy. Zaciskałam mocno kciuki, mając nadzieję, że wygramy  tego seta i przedłużymy nasze szanse na to, by jednak ten mecz wygrać. I na szczęście nam się to udało. Wiedziałam jednak, że do zwycięstwa długa droga i nie popadałam w hurraoptymizm.
Rozpoczęła się czwarta partia. Siatkarze grali punkt za punkt, raz tracąc prowadzenie, a raz je odzyskując. Niestety w końcowej fazie seta to Amerykanie wyszli na prowadzenie, mając później trzy piłki setowe. Ostatnią z nich wykorzystał Anderson, sprawiając że ziściły się moje obawy, chodzące za mną od samego rana. Przegraliśmy pierwszy mecz, co sprawiło, że spadliśmy w tabeli na drugie miejsce. A smutne miny chłopaków tylko zwiększyły ogólnie panujące przygnębienie.
                                                                      *
Wracaliśmy do hotelu w kompletnej ciszy. Kiedy już tam dotarliśmy każdy z siatkarzy szybko uciekł do swojego pokoju. Nie sądziłam, że przegranie jednego meczu może aż tak bardzo ich zasmucić. Owszem, nie zamierzałam udawać, że się nic nie stało, ale głęboko wierzyłam, że to tylko taka jednorazowa „wpadka”. Musiałam teraz tylko razem z Bączkiem zrobić wszystko, by i siatkarze w to uwierzyli. Zwłaszcza, że już następnego dnia mieliśmy zagrać kolejny mecz.
W tym celu ustaliliśmy z Kubą, że zaraz po śniadaniu przeprowadzimy z chłopakami poważną rozmowę. Powiadomiliśmy o tym pomyśle jeszcze Stefana, który nie miał nic przeciwko i udaliśmy się spać.
                                                                  *
Na śniadaniu nadal było przesadnie cicho. Chyba siatkarze nadal przeżywali wczorajszą porażkę.
- Nie no, ja tak dłużej nie mogę – mruknęłam.
- O co chodzi? – spytał mnie Marcin.
- Ty jeszcze pytasz o co? – zirytowałam się. – Po śniadaniu w pokoju Bączka. Bez dyskusji! – dodałam, po czym wstałam z miejsca i wyszłam ze stołówki przed hotel. Przewietrzyłam się trochę, a gdy już się uspokoiłam sama także poszłam do pokoju Kuby.
                                                               *
W pomieszczeniu byli już wszyscy, wzięłam więc głęboki oddech i zaczęłam mówić.
- Kim jesteście? – zapytałam chłopaków.
- Siatkarzami? –odpowiedział pytająco Zatorski.
- Co tutaj robicie?
- Próbujemy wygrać mistrzostwa świata – stwierdził Guma.
- Dlaczego akurat wasza piętnastka?
- Bo jesteśmy najlepsi! – rzucił Bartek.
- Co powinna zrobić wczorajsza porażka? – rozkręcałam się.
- Zmotywować nas do dalszej walki? - mruknął Kubiak.
- Więc czemu od wczoraj ciągle macie zwieszone głowy? Dlaczego nie widzę na waszych twarzach uśmiechu? Dlaczego przez jedną przegraną tracicie wiarę we własne możliwości? – zapytałam retorycznie. – Do cholery, chłopaki! Nie jesteście chłopcami do bicia, nie możecie dać się złamać! Owszem, zdarzyła się wam porażka, ale co z tego? Kto wcześniej wygrywał wszystkie mecze?
- My – mruknęli wszyscy.
- Kto pokazywał innym drużynom, że należy się nas bać?!
- My!
- Kto będzie dalej walczyć i się nie podda?!
- My!
- Kto zostanie mistrzem świata i zamknie usta wszystkim, którzy w to nie wierzyli?!
- My!
- Kim jesteśmy?!
- Drużyną!
- Co zrobimy?!
- Będziemy mistrzami!
- Nie słyszę!
- Będziemy mistrzami!!!
- I tak ma zostać! – uśmiechnęłam się. – Uwierzcie na nowo w swoje możliwości i przestańcie rozpamiętywać porażkę. Jesteście zdolni, macie umiejętności i jesteście gotowi by pokazać wszystkim, że to właśnie wy jesteście najlepsi. Więc już, głowy do góry, uśmiechy na twarze!
- Tak jest!
                                                                  *
- Dziękuję Zuza – powiedział do mnie Winiarski, gdy skończyliśmy naszą małą sesję terapeutyczną. – I mówię to w imieniu wszystkich.
- Za co mi dziękujecie? – zdziwiłam się.
- Za zmotywowanie nas do dalszej walki.
- Dajcie spokój, to nic takiego.
- Tak ci się tylko wydaje.
- Powiedziałam wam prawdę. Ja naprawdę wierzę, że jesteście zdolni osiągnąć ogromny sukces. I wy też  musicie w to wierzyć, bo tylko wtedy wam się to uda.
- Masz rację – uznał Michał.
- Przytulaniec! – krzyknął nagle Karol, a ja już po chwili utonęłam w zbiorowym uścisku.
                                                                          *
Za chwilę miał rozpocząć się mecz Polski z Włochami. Wysłuchaliśmy hymnów, siatkarze podali sobie dłonie i w końcu rozbrzmiał pierwszy gwizdek.
Pierwszy set nie szedł jednak po naszej myśli. Nie zanotowaliśmy żadnego punktowego bloku czy zagrywki i skończyliśmy jedynie dziesięć z trzydziestu ataków, co przełożyło się na to, że przegraliśmy tego seta do dziewiętnastu. Zdenerwowałam się, więc zapytałam Antigę czy mogę chwilę porozmawiać z siatkarzami. Ten się zgodził, więc od razu do nich podeszłam.
- Co ja wam powiedziałam rano?! – wściekałam się.
- Że jesteśmy w stanie dalej wygrywać – mruknął Mariusz.
- Więc czemu na siłę chcecie mi udowodnić, że jest inaczej?! – zapytałam, co zostało skwitowane milczeniem. – Do roboty chłopaki! Gdzie gramy?!
- W Polsce.
- Kto tu jest najlepszy?!
- My!
- A kto może być najlepszą drużyną świata?!
- My!
- Kto odeśle Włochów do domu?!
- My!
- No to już, na boisko! – rzuciłam głośno, a siatkarze od razu ruszyli do dalszego boju.
I od tego momentu wszystko wyglądało już lepiej. Niedługo potem odpaliła też nasza armata w osobie Mariusza Wlazłego. Wszyscy pozostali, widząc jego poczynania także nabrali wiatru w żagle i zaczęli grać niemal bezbłędnie. I nawet jeśli gubili przewagę i musieli gonić wynik, w odpowiednim momencie umieli przejąć kontrolę nad wydarzeniami na boisku. I tak kolejne zwycięstwo polskiej drużyny stało się faktem. A Mariusz Wlazły zdobył aż 25 punktów, co właściwie oznaczało, że sam wygrał jednego seta, zamykając tym samym usta wszystkim malkontentom, którzy byli przeciwni jego obecności w kadrze.
                                                              *
Wróciliśmy do hotelu w doskonałych humorach, a siatkarze na każdym kroku dziękowali mi za krótką mowę motywacyjną, która dała im kopa i siły do dalszej walki. Mówiłam im, że to zasługa ich samych, a nie moja, ale nie chcieli mnie słuchać.
Na szczęście następnego dnia siatkarze nie rozgrywali żadnego meczu, mogliśmy więc pozwolić sobie na dłuższą radość z kolejnego zwycięstwa. Oczywiście w granicach rozsądku – na tym etapie nie było mowy o alkoholu. To była kulturalna impreza polegająca na graniu do późna na konsoli, którą miał ze sobą Piotrek, a którą podobno zawsze ze sobą woził. Jak widać potrzebnie, bo tej nocy przydała nam się bardzo i pozwoliła, by z siatkarzy choć na chwilę zeszło całe napięcie związane z turniejem i oczekiwaniami zarówno kibiców, jak i dziennikarzy.
                                                                 ~*~
Bardzo dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. Pozwoliłyście mi ponownie chociaż na moment uwierzyć, że to co robię ma sens. :)

sobota, 15 sierpnia 2015

Absurd dwudziesty szósty.



W końcu nadszedł jeden z wielu dni, które w najbliższym czasie będą dla nas najważniejsze – dzień podróży do Warszawy, gdzie na stadionie narodowym miał odbyć się mecz otwarcia mistrzostw. Wszyscy wstaliśmy dość wcześnie, by dokończyć pakowanie, wyszykować się i zjeść śniadanie. No, prawie wszyscy, bo ja i Bartek niechcąco zaspaliśmy. Ale naprawdę niechcąco, nie planowaliśmy tego! Po prostu zapomnieliśmy między sobą ustalić które z nas powinno ustawić budzik. Ja myślałam, że zrobi to Bartek, on zaś – że zrobię to ja. Koniec końców żadne z nas tego nie zrobiło i mieliśmy teraz niecałe dwadzieścia minut, by zdążyć z pozbieraniem wszystkich rzeczy, ogarnięciem się i zjedzeniem śniadania. Choć z tego ostatniego postanowiliśmy zrezygnować, w końcu zjeść możemy podczas ewentualnego postoju. Chyba że któryś z chłopaków zauważy naszą nieobecność i przygotuje nam kanapki. Chociaż w to wątpię, ale to szczegół.
- Idź do łazienki, ja pozbieram nasze rzeczy – rzuciłam do Kurka, który zastanawiał się czym  najpierw się zająć.
- Jesteś pewna? – zapytał.
- Jestem. No już, uciekaj – uśmiechnęłam się do niego, po czym podniosłam z podłogi kilka jego koszulek, które zdążył już przenieść do mojego pokoju. Właściwie większość jego rzeczy w magiczny sposób przemieściło się do mnie, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, dawało mi to poczucie że Bartek jest jeszcze bliżej mnie. A chciałam go mieć blisko w każdej chwili swojego życia. Był moim tlenem, bo bez niego nie byłam już w stanie oddychać. Był moim słońcem, które rozświetlało każdy mój dzień. Sprawiał, że miałam ochotę się uśmiechać, dawał  mi siłę, by przeżywać kolejne dni. Wierzył we mnie w każdym momencie mojego życia, powodując że i ja zaczynałam w siebie wierzyć. Jednym uśmiechem potrafił sprawić, że znikały wszystkie moje troski. A co najważniejsze, był, po prostu był.
Pozbierałam wszystkie nasze rzeczy, upychając je następnie do walizek, po czym sprawdziłam czy nigdzie nic nie zostało. Zajrzałam nawet pod łóżko! I dobrze zrobiłam, bo znalazłam tam jeszcze jedną podkoszulkę mojego chłopaka. To wszystko zajęło mi jakieś dziesięć minut, w przeciągu których Bartek zdążył wyjść z łazienki.
- Domkniesz walizki? – poprosiłam go. – Ja pójdę wziąć prysznic i się ogarnąć.
- Jasne. Ale chyba potrzebuję motywacji – puścił mi oczko, po czym uśmiechnął się uroczo.
- Motywacji mówisz? – mruknęłam, podchodząc do niego. – Chyba znam pewien sposób – dodałam, po czym zarzuciłam mu ręce na szyje i pocałowałam go mocno.
- Tego mi było trzeba – rzucił, gdy już się od niego oderwałam. – Nikt tak jak ty nie rozumie moich potrzeb.
- Nie czaruj – zaśmiałam się. – Uciekam do łazienki, bo naprawdę się zaraz spóźnimy – dopowiedziałam, po czym zniknęłam w pomieszczeniu. Tam wzięłam krótki prysznic, wytarłam włosy mocno ręcznikiem, wiedząc że nie zdążę ich wysuszyć, a następnie zrobiłam lekki makijaż, pudrując tylko twarz i tuszując rzęsy. Później przeniosłam się do pokoju, gdzie założyłam dresowe krótkie spodenki i przewiewną bluzkę na ramiączka. Na nogi wciągnęłam moje ulubione niskie trampki, po czym oznajmiłam Bartkowi, że jestem gotowa.
- W takim razie chodźmy – uznał, po czym wziął w dłoń rączkę swojej walizki. Ja zaś zrobiłam to samo ze swoją. – Przepraszam cię bardzo, ale co ty robisz? – zapytał.
- No jak to co? – zdziwiłam się. – Biorę swoją walizkę, by znieść ją na dół.
- Ciebie chyba fantazja ponosi! Daj mi to, natychmiast – odparł.
- Ale…
- Bez dyskusji. Nie pozwolę ci dźwigać – stwierdził, nie pozwalając mi na dalsze protestowanie. – Chodźmy już – dodał, po czym z obiema walizkami udał się w stronę windy. Nie miałam więc wyjścia i za nim poszłam. I musiałam przyznać, że jego zachowanie było dla mnie niezwykle kochane. Zaimponował mi tym.
- Kocham cię, wiesz? – zapytałam, gdy zjeżdżaliśmy windą na parter.
- Wiem – uśmiechnął się uroczo. – Ja ciebie też, bardzo.
Drzwi windy się otworzyły, więc z niej wyszliśmy. Przeszliśmy holem w kierunku drzwi wyjściowych, po drodze jeszcze oddając na recepcji klucz do pokoju i żegnając się z Heńkiem.
Potem wyszliśmy z ośrodka i ruszyliśmy w stronę stojącego na parkingu kadrowego busa. Wrzuciliśmy walizki do bagażnika, po czym weszliśmy do środka pojazdu, rozglądając się za wolnymi miejscami, najlepiej obok siebie.
- Patrzcie kto w końcu przyszedł – zaśmiał się Fabian, a za nim cała reszta. – Chodźcie tutaj, jest dla was miejsce – dorzucił, gdy wszyscy się uspokoili, a my podeszliśmy do niego i zajęliśmy wskazane miejsca.
- Zuza, ty masz mokre włosy? – zapytał Bartek, przyglądając mi się uważnie po tym jak go nimi dotknęłam.
- Wilgotne. Nie zdążyłam się wysuszyć – odparłam. – A co?
- Nie przeziębisz się?
- Mam nadzieję, że nie – stwierdziłam. – A jeśli tak, to najwyżej pomożesz mi się wyleczyć – mrugnęłam do niego.
- To na pewno – odparł, uśmiechając się do mnie.
                                                                       *
Siedziałam oparta o ramię Bartka, przyglądając się widokowi za oknem, ale to powoli zaczynało mnie nudzić. Zajrzałam więc do swojej torebki w poszukiwaniu czegoś co mogło by umilić mi podróż i odnalazłam karty.
- Chłopaki, zagramy? – zapytałam siatkarzy, machając im nimi przed nosem.
- O, karty! – ucieszył się Karol. – To co, pokerek?
- Rozbierany? – zapytał cwaniacko Andrzej. – Może dziś Zuza przegra.
- Jak potrzebujesz pooglądać kobiecie ciało, to sobie znajdź dziewczynę – rzucił z irytacją Bartek. Ścisnęłam jego dłoń, chcąc go uspokoić, po czym uśmiechnęłam się do niego.
- Kochany – mruknęłam w jego stronę. – A ty – tu zwróciłam się do Wrony – Nie licz na to. Jeszcze mi się nie zdarzyło, by przegrać w pokera.
- Więc podejmujesz wyzwanie?
- Nie, zagramy normalnie – uznał Zagumny. – Ja też chcę pograć, a nie mam zamiaru się rozbierać – dodał, sprawiając że Andrzej, z powodu odczuwanego wobec Pawła szacunku odpuścił.
I rzeczywiście graliśmy całą drogę, doskonale się przy tym bawiąc. A ja wygrałam praktycznie każdą partię.
                                                                        *
Dotarliśmy do hotelu, gdzie od razu podzieliliśmy pokoje. Na szczęście mój był obok bartkowego, mieliśmy więc do siebie blisko. Nie chciałam jednak tego nadużywać, w końcu Kurek powinien skupić się na czekającym go meczu. Nie mogłam go rozpraszać, obojętnie jak bardzo bym tego chciała. Owszem, Stefan nie zabraniał nam tego, byśmy razem spędzali czas, ale nie chciałam nadużywać jego cierpliwości. Rozumiałam kiedy jest czas na zabawę, a kiedy na ciężką pracę. Nie oznaczało to jednak, że zamierzałam unikać Bartka. Tym bardziej, że wtedy mógłby pomyśleć, że zrobił coś nie tak i że jestem o coś zła. A wtedy na pewno nie skupiłby się na siatkówce. Musiałam więc z nim o tym wszystkim porozmawiać. W tym celu udałam się do jego pokoju, który standardowo dzielił z Piotrkiem. Zapukałam delikatnie, a już po chwili do pomieszczenia wpuścił mnie mój chłopak.
- Sam jesteś? – zapytałam, rozglądając się uważnie.
- Tak, a co?
- Chciałam porozmawiać.
- Powinienem się bać? – zaniepokoił się Bartek.
- Nie, raczej nie – uznałam, siadając na łóżku Kurka. – Słuchaj, myślałam trochę nad tym jak dużo czasu ze sobą spędzamy i uznałam, że musimy to nieco ograniczyć.
- Ale czemu? – zapytał nieco rozczarowany przyjmujący.
- Nie chcę cię rozpraszać. Powinieneś skupić się na siatkówce, na grze. Nie na mnie – mruknęłam.
- I tylko o to chodzi? – zaśmiał się.
- Bawi cię to? – zirytowałam się.
- Zuza, spokojnie – złapał mnie za dłonie. – Lubię spędzać z tobą czas, bo to mnie uspokaja i wycisza. Dzięki tobie zapominam  o tym co mnie czeka, ile meczy i stresu przede mną. Nie chcę z tego rezygnować tylko dlatego, że tobie wydaje się, że mnie rozpraszasz. Bo wcale tak nie jest. I nigdy nie było.
- Jesteś pewien? – zapytałam nieśmiało.
- Tak jak tego, że cię kocham – odparł Bartek, po czym przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w niego i odetchnęłam głęboko.
- Ja ciebie też – mruknęłam. – Dobrze, że jesteś.
                                                                *
Czas do meczu otwarcia upłynął nam na treningach i spotkaniach psychologicznych. Staraliśmy się w każdy możliwy sposób pomóc chłopakom i mieliśmy nadzieję, że da to jakieś efekty. Nic więcej nie mogliśmy w tej chwili już zrobić.
Droga na stadion narodowy minęła nam w nieco nerwowej atmosferze, choć chłopcy wierzyli, że są w stanie wygrać z Serbią. Nie wątpili w swoje możliwości, co dowodziło, że treningi mentalne Bączka przynosiły efekty. Teraz wszystko pozostawało w rękach siatkarzy. To oni musieli pokazać swoje zdolności. To oni musieli udowodnić, że są jedną z drużyn ze ścisłej czołówki, że są siatkarską potęgą. Choć właściwie nie musieli. Oni mogli! I zamierzali to zrobić. Zamierzali wykazać się konsekwencją od początku do końca, by zwyciężać i zrobić wszystko, by nie przegrać żadnego z meczy. Bo byli do tego zdolni. I zasługiwali na mistrzostwo jak nikt inny. W końcu cały turniej odbywał się na naszej ziemi. I żaden z siatkarzy nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek inny osiągnął tutaj to najważniejsze zwycięstwo.
Kiedy znaleźliśmy się na terenie obiektu siatkarze udali się do szatni, ja zaś poszłam pomóc Oskarowi, byle tylko się czymś zająć. Później zawodnicy wyszli na parkiet, by się porozciągać i poczuć w pełni, że to już pora. I w końcu wszystko wystartowało. Lawina poszła i nic już nie było w stanie jej zatrzymać.
                                                                 *
Mecz otwarcia siatkarskich MŚ na Stadionie Narodowym miał być wielkim wydarzeniem w siatkarskim świecie. I w istocie był. Zarówno Serbowie jak i Polacy dołożyli wszelkich starań, by było to niesamowitym widowiskiem, mimo że mecz zakończył się wynikiem 3:0 na korzyść Polaków. Jednak walka przez długi czas była potyczką punkt za punkt, dopiero w końcówkach setów to polska drużyna udowadniała, że jest lepsza. I w ten sposób mogła na swoim koncie zapisać pierwsze zwycięstwo. Zwycięstwo o tyle znaczące, że już od początku udowadniało, że Polacy są zdolni do wszystkiego i mogą osiągnąć to, co od dawna im się nie udało. Zdobyć mistrzostwo świata. I to na własnej ziemi. Czy było potrzeba czegoś więcej? Oczywiście, że nie. Bo dla tej piętnastki zawodników to właśnie było priorytetem. I marzeniem. Marzeniem, które miało szansę się spełnić, jeśli tylko odpowiednio się postarają.
Kiedy po meczu rozmawiałam z Bartkiem, podszedł do nas Aleksandar.
- Gratuluję zwycięstwa – rzucił do Kurka, gdy już się z nim przywitał.
- Dziękuję – odparł grzecznie Bartek. – Poznaj Zuzę, moją dziewczynę.  – dodał, dumnie wypinając pierś.
- Aleks, bardzo mi miło – stwierdził Serb, podając mi dłoń, którą od razu uścisnęłam.
- Mnie również – odpowiedziałam, uśmiechając się do niego. To zaś sprawiło, że Kurek chrząknął wymownie.
- Nie musisz być zazdrosny – mruknęłam do niego, po czym złapałam go za dłoń.
- Zawsze będę – puścił mi oczko przyjmujący, po czym objął mnie w pasie.
Porozmawialiśmy jeszcze chwile z Aleksem, po czym Serb udał się do szatni. Zrobiliśmy to samo i już po chwili znaleźliśmy się pod szatnią Polaków.
- Nie wejdę tam – zaprotestowałam, gdy Bartek wciąż trzymając mnie za rękę zamierzał wejść do pomieszczenia.
- Daj spokój, tam się nic nie dzieje – odparł przyjmujący, a zza drzwi, jakby na zaprzeczenie jego słów, dało się usłyszeć głośno grającą muzykę. – No dobra, może nie jest zbyt spokojnie, ale to nic złego.
- Ale tam na pewno jest pełno nagich facetów!
- I co z tego?
- Jak to co? Nie chcę ich oglądać!
- Zasłonisz oczy! Z resztą, tam bawi się drużyna. A ty jesteś jej częścią. Musisz być tam z nami.
- Niech będzie – mruknęłam. – Ale jak to spowoduje uszczerbek na mojej psychice, to będziesz płacił za mojego terapeutę!
- Stoi – rzucił zadowolony Bartek, po czym otworzył drzwi i nie czekając na moją reakcję wciągnął mnie do środka. Nie zdążyłam nawet zasłonić oczu, co po spotkaniu się z widokiem kilkunastu facetów w ręcznikach, spowodowało że pisnęłam głośno. To zaś wywołało głośny śmiech siatkarzy i moje zażenowanie. Zasłoniłam szybko oczy, czując że robi mi się gorąco, a moja twarz pokrywa się czerwienią.
- Patrzcie jak się wstydzi – zaśmiał się Ignaczak. – Nie masz czego!
- Pewnie, że nie! – dorzucił Winiarski, podchodząc do mnie i zdejmując mi dłonie z twarzy. Nie minęła jednak nawet sekunda, a zakryłam oczy ponownie, co sprawiło że Michał powtórzył swoje poprzednie zachowanie. I tak kilka razy, aż w końcu przyjmujący skapitulował. - Dobra chłopaki, zakładać gatki bo inaczej Zuza nigdy na nas nie spojrzy! – rzucił.
- Nie! – krzyknął głośno Kubiak. – To kto będzie podziwiał nasze wspaniałe ciała?
- Twoje to raczej Monika – odpowiedział mu Wlazły.
- Właśnie! Ty się pilnuj, bo ja jej wszystko doniosę! – dodał niby zły Bartek.
- Doniósł byś na mnie? Na kolegę?! Nóż w samo serce! – rzucił Michał, po czym udał, że płacze.
- Misiu, nie płacz – podszedł do niego Krzysiek. – Kurek żartował! Nie zrobiłby ci tego. – dodał libero, po czym przytulił do siebie przyjmującego.
Na to wszystko do pomieszczenia spod prysznica( na szczęście w bieliźnie, a nie w ręczniku) wrócił Marcin. I gdy zobaczył co się wyczynia, przetarł oczy ze zdumienia, licząc że to tylko zwidy. Nic bardziej mylnego, wszystko to działo się naprawdę. A Możdżonkowi nie pozostawało już nic innego, jak wznieść oczy do nieba i mruknąć coś niezrozumiałego pod nosem. Coś co brzmiało mniej więcej jak „zachciało ci się być siatkarzem, teraz znoś idiotów”.
                                                              *
Wróciliśmy do hotelu w doskonałych humorach, a Igła zaproponował byśmy wszyscy zajrzeli do pokoju, który dzielił z Gumą, w celu dalszego świętowania. Sam Paweł, zadowolony z dzisiejszego wyniku, nie miał nic przeciwko, zostawiliśmy więc swoje rzeczy w naszych pokojach i poszliśmy do tego należącego do dinozaurów. Rozsiedliśmy się wygodnie gdzie się dało i otworzyliśmy piwa, na których wypicie dostaliśmy pozwolenie od Antigi. W końcu następnego dnia mieliśmy wolne i czekała nas tylko podróż do Wrocławia. A to jak będziemy się czuć podczas jazdy zależało już tylko od nas. Stefan wyraził się jasno, że wszelkie konsekwencje naszego ewentualnego przesadzenia z akloholem będziemy znosić sami. Przystaliśmy na te warunki i dzięki temu mogliśmy miło spędzić wieczór w tak szczęśliwym dla nas dniu i uczcić pierwsze zwycięstwo.
- Przydało by się coś do jedzenia do tego piwa - mruknął Konar, bawiąc się kapslem od butelki.
- Mam u siebie jakieś paluszki i chipsy jeśli chcecie - odpowiedziałam, wychylając się zza ramienia Bartka.
- Pewnie! - rzucił w moim kierunku Winiarski, a ja wstałam żeby iść do siebie. - Iść z tobą? - zapytał.
- Nie trzeba, poradzę sobie - uśmiechnęłam się do niego, a później wyszłam z pokoju dinozaurów. Nie minęło kilka minut, a już siadałam koło Kurka, wcześniej wręczając chłopakom po trzy paczki chipsów i paluszków.
- Skąd tyle tego masz? - zaciekawił się Andrzej, otwierając jedną z paczek z przysmakiem z ziemniaków.
- Przekąska zawsze się przyda - mruknęłam, a moje słowa wzbudziły śmiech chłopaków.
A potem było już tylko lepiej. I jak to my, z radością bawiliśmy się całą noc.
                                                                    *
Gdy rano podniosłam powieki, moim oczom ukazał się niesamowity bałagan, złożony z pustych butelek po piwie i pustych opakowań po przekąskach. Rozejrzałam się uważnie, starając się zlokalizować Bartka. Nie zajęło mi to zbyt długo, bo okazało się, że używałam go jako poduszki. Z resztą, pozostali siatkarze spali równie ciekawie. Na łóżku Igły spali wtuleni w siebie Karol i Andrzej, sam Ignaczak zaś spał w nogach. Na drugim łóżku, tym należącym do Gumy spał tylko Paweł. Ten to się umiał ustawić.
Koło jego łóżka spał Fabian, z całej siły przyciskając do siebie jak pluszowego misia samego Kubiaka. Jemu widocznie to nie przeszkadzało, bo nadal cicho pochrapywał. O nogi Dzika z kolei opierał się Nowakowski. Zatorski i Mika spali pod oknem, podobnie jak Winiarski i Wlazły. Wydawało mi się nawet, że Michał mówił coś przez sen, ale nie byłam w stanie zrozumieć co takiego mamrocze. Przy drzwiach spał Możdżonek, Buszek zaś w kącie niedaleko niego. Nie mogłam zlokalizować tylko Konara, ale już po chwili mi się to udało, gdy zauważyłam jego nogi wystające z łazienki. Cóż, w różnym stanie, ale na szczęście byliśmy wszyscy i nikt się nie zagubił. Miałam tylko nadzieję, że nie zrobiliśmy niczego głupiego.
- Matko, ale mnie głowa boli - mruknął Bartek, który przebudził się niedługo po mnie. - Jest tu gdzieś woda?
- W kranie w łazience - odparłam, rozmasowując skronie.
- To za daleko - uznał Kurek, ponownie przymykając oczy.
Kilkanaście minut później zaczęła się powoli budzić reszta siatkarzy. Ci, którzy nie zrobili tego sami z siebie zostali obudzeni dość drastycznie: przy pomocy Kubiaka, który narobił krzyku po zorientowaniu się jak spał.
- Zabieraj te łapy Drzyzga! - warknął w stronę Fabiana.
- O co ci chodzi, wcześniej nie narzekałeś - stwierdził spokojnie rozgrywający. - Nawet mruczałeś, że ci tak dobrze.
- Bo byłem pijany!
- Michał, chcesz mam coś powiedzieć? - zapytał go Konar, który zdążył zmienić pozycję i teraz wyglądał z łazienki.
- Spadaj - zirytował się jeszcze bardziej przyjmujący.
- Luz Misiu, tu są sami swoi. Nic co powiesz nie wyjdzie poza ten pokój - rzucił Winarski.
- A chcesz w dzìób?
- Ale po co od razu tak brutalnie!
- Bo mnie wkurzacie!
- Dobra, dość - krzyknęłam, by zakończyć tę bezsensowną kłótnię. - Ktoś mi powie, która jest godzina?
- Dochodzi dziewìąta - odpowiedział mi Mikuś.
- Dobra chłopaki, pora wstawać. Ogarniamy ten bałagan, później ogarniamy siebie, nasze rzeczy, idziemy coś zjeść i schodzimy na dół, bo o 12 ruszamy w podróż do Wrocławia. Ktoś ma jakieś ale?
- Nikt - krzyknęli zgodnie siatkarze.
- To do roboty!
Po dwudziestu minutach( o dziwo!) cały bałagan, który zrobiliśmy został posprzątany. Rozeszliśmy się więc po pokojach, gdzie doprowadziliśmy się do porządku. Potem się spakowaliśmy i zjedliśmy śniadanie w hotelowej stołówce.
                                                                     *
Kiedy wybiła 12, byliśmy już w pełni gotowi do podróży i grzecznie czekaliśmy w holu. Sam Stefan był zdziwiony, że nie mieliśmy problemu z punktualnością, jak to zawsze u nas bywało, ale widząc nasze zmarnowane twarze nie odezwał się nawet słowem. Odczekaliśmy jeszcze chwilę, a gdy pojawił się nasz autokar od razu się do niego zapakowaliśmy i niedługo potem wszyscy poszliśmy ponownie spać.
                                                                    *
- Sportowcy, wstawać! - krzyk naszego statystyka wyrwał nas ze snu.
- Co jest? - zapytał zaspany Ignaczak.
- Postój! - rzucił Oskar, po czym wesoło pogwizdując wysiadł z naszego środka lokomocji.
- Czasem go nienawidzę - mruknął Winiarski. - No nic, czas rozprostować kości. - dodał, po czym podniósł się z miejsca i również wyszedł z autokaru. Poszliśmy jego śladem i ruszyliśmy do budynku, który, jak to przy postojach, okazał się być stacją paliw. Weszłam do środka w towarzystwie Bartka.
- Kochanie, chcesz coś? - zapytał.
- Kup mi kawę jeśli możesz, a ja skoczę do łazienki.
- W porządku - uśmiechnął się, a ja poszłam w odpowiednie miejsce. I jak to bywało z damskimi toaletami, musiałam odstać swoje w długiej kolejce. Tak długiej, że gdy Kurek do mnie przyszedł to wciąż w niej stałam. Popatrzyłam na niego tylko przepraszająco, ale on machnął ręką, dając mi tym samym do zrozumienia, że nic się nie stało.
Odstałam swoje, skorzystałam z łazienki, po czym trzymając Bartka za rękę wróciłam w miejsce postoju naszego autokaru. I wszystko było by dobrze, gdyby on nadal tam stał.
- Zuza, gdzie jest nasz autokar? - spytał mnie zaniepokojony przyjmujący.
- Nie mam pojęcia - odparłam zgodnie z prawdą. - Zadzwonię lepiej do Stefana. - dodałam, po czym wyjęłam telefon z  kieszeni i wybrałam numer trenera. Odebrał już po chwili.
- Trenerze, gdzie jesteście?
- Jak to no? Dalej podróźiujemy.
- Bez nas?! - pisnęłam.
- Jak beź waś? W autokarze nie siedźią?
- No nie!
- A reśta powiedziała, że są wśyscy! - rzucił. - Zaraz po waś wróćimy.
I rzeczywiście po jakichś piętnastu minutach po nas wrócili, w końcu nie mieli wyjścia. A siatkarze to, że nie zauważyli naszego braku wytłumaczyli tym, że przez ciężką noc mieli zaburzone pole widzenia. Też mi argument.
                                                                                         ~*~
Przepraszam za ewentualne błędy, za jakość i za to, że rozdziały nie są tak często jak być może byście tego chciały. Ale niedługo kończymy to opowiadanie. I moją "karierę" w blogosferze najprawdopodobniej też.