sobota, 12 września 2015

Absurd dwudziesty ósmy, będący także epilogiem.



Przez kolejne mecze szliśmy jak burza, mimo kontuzji Michała Winiarskiego. On sam jednak, mimo bólu pleców, nie rozpaczał. Twierdził, że ma go kto dobrze zastąpić do czasu, aż będzie mógł powrócić na parkiet. Nie kłóciliśmy się z nim, w końcu to jego zdanie miało większe znaczenie niż nasze.
Kiedy zakończyliśmy kolejną fazę grupową, znajdowaliśmy się  na drugim miejscu, zaraz za Francją. Oprócz nas z grupy wychodził także Iran, natomiast z równolegle walczącej grupy F dalej przeszli Brazylijczycy, Rosjanie i Niemcy. Teraz pozostawało nam czekać na wyniki losowania, które miało pozwolić na stworzenie kolejnych grup, po trzy drużyny każda. Mieliśmy co do tego mieszane uczucia, bo obawialiśmy się, że grupa, w której znajdzie się Polska, będzie wyjątkowo trudna. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że aby zostać mistrzem trzeba teraz już wygrać z każdym. Obojętnie jak trudnym przeciwnikiem by był, obojętnie jaki byłby bilans rozegranych z nim meczy. Wszystko to szło w niepamięć, liczyła się tylko wygrana. Żadnych półśrodków. Trzeba było spiąć tyłki i wykorzystać wszystkie siły, by osiągnąć wymarzony cel.
- Jak myślicie, z kim zagramy? – zagaił Winiarski, gdy podczas oglądania losowania graliśmy w karty.
- Z Iranem – odparł Karol, rzucając swoje karty na stół. Skubany, znów wygrał. Ale to dlatego, że ja nie grałam! Miałam w końcu ciekawsze rzeczy do roboty – siedziałam oparta o łóżko i bawiłam się włosami Bartka. Czemu to robiłam? Bo go to uspokajało, co odkryłam jakiś czas temu. A przy okazji i ja miałam z tego korzyść, bo zwyczajnie lubiłam to robić. Takie z pozoru zwykłe gesty pozwalały mi pokazywać przyjmującemu jak bardzo go kocham i wspieram. On sam nie raz w podobny sposób okazywał mi swoją miłość. Lubił trzymać dłoń na moim kolanie, gdy siedzieliśmy obok siebie, lubił nosić mnie na barana (  mimo, że za każdym razem na niego krzyczałam, bo nie chciałam stać się przyczyną jego kontuzji), lubił wodzić palcami po moim karku. A to była tylko kropla w morzu okazywania sobie nawzajem uczucia.
- I z kim jeszcze? – dopytywał Michał, rozdając ponownie karty.
- Z Brazylią – wtrąciłam się, a kapitan spojrzał na mnie badawczo. – I z Rosją.
- No chyba sobie żartujesz – mruknął Fabian.
- Przecież i tak wygracie, to co to za różnica?
- Skąd ta pewność? – zaciekawił się Ignaczak.
- Chcesz się założyć? – zaproponowałam.
- O co?
- Dwie stówki?
- Stoi – uznał Krzysiek, więc podaliśmy sobie dłonie. Marcin je przeciął i tym samym nasz zakład stał się ważny.
- Jesteś pewna? – zapytał mnie cicho Bartek.
- Zaufaj mi – uśmiechnęłam się do niego, a on w milczeniu pokiwał głową.
                                                               *
- Skąd wiedziałaś?  - zapytał Mikuś, gdy okazało się, że Polacy faktycznie zagrają z Rosją i Brazylią.
- Miałam przeczucie.
- Obyś i co do rezultatu się nie pomyliła – dodał swoje trzy grosze Zator.
- Nie martw się, będzie tak jak przewidziałam – odparłam, po czym podniosłam się z miejsca.
– Wracam do siebie, a wy wypocznijcie. W końcu musicie mieć siłę, by pokazać potęgom, że nie są już najlepsi – dodałam, mrugając do nich, a potem wyszłam z pokoju.
                                                               *
Szesnasty września, godzina dwudziesta piętnaście. To właśnie w tym momencie polska drużyna rozpoczęła rozgrywki kolejnej, tym razem już trzeciej fazy grupowej. Mecz z Brazylią po raz kolejny miał stać się wielkim wydarzeniem, pełnym walki i zaciętej gry. I tak w istocie było. Obie drużyny walczyły zaciekle o każdy punkt czy set, przechylając szalę zwycięstwa na swoją stronę. I mimo, że wydawało się, że Polacy mogą ten mecz przegrać, nie dali oni satysfakcji Brazylijczykom, wychodząc z coraz to większej opresji. Nie straszne im były bloki czy zagrywki Canarinhos, coraz bardziej wyszukane zagrania czy kiwki. Robili swoje, udowadniając tym samym, że nie są chłopcami do bicia. Tamten czas już dawno minął. Koniec końców to właśnie polska drużyna odniosła zwycięstwo, wygrywając 3:2 i pokazując Kanarkom, że powinni się jej bać. A szczególnie Mariusza, który po raz kolejny był niekwestionowanym liderem Polaków. W ten sposób to Brazylia musiała walczyć o życie w starciu z Rosją, a my mogliśmy spokojnie przygotowywać się do starcia ze Sborną, które miało odbyć się dwa dni później.
Wróciliśmy do hotelu i rozeszliśmy się po pokojach, by położyć się spać. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że po takiej dawce emocji może być ciężko zasnąć i w przypadku niektórych z nas rzeczywiście tak było. Ja sama kręciłam się po łóżku dość długo i zasnęłam dopiero, gdy otuliły mnie ramiona Bartka. Bo w końcu Kurek nie byłby sobą, gdyby nie dotarł do mojego pokoju. Zrzucił to oczywiście na to, że beze mnie nie może zasnąć. Kochany.
                                                                  *
Dzień, w którym nie graliśmy meczu wykorzystaliśmy na psychiczny i fizyczny odpoczynek. Stefan doskonale znał organizmy sportowców, wiedział więc że w obecnej sytuacji siatkarze nie potrzebowali dużego treningu i zarządził tylko lekką siłownię po południu. Zawodnicy bez mrugnięcia okiem wykonali wyznaczone przez niego ćwiczenia, a następnie zgromadzili się w pokoju Dinozaurów, by oglądać mecz Brazylii z Rosją. Ja sama również do nich dołączyłam (tym bardziej, że mnie zaprosili).
Oglądaliśmy w skupieniu to sportowe wydarzenie, ale ten mecz wydawał nam się spotkaniem nieco bez historii. Owszem, Rosjanie robili co mogli, ale Brazylijczycy nie pozwolili odebrać sobie zwycięstwa i pokonali ich w trzech setach. Sborna miała więc nie lada problem – jeśli chciała mieć jeszcze jakiekolwiek szanse by pozostać w turnieju, musiała wygrać z nami. A na to nie zamierzaliśmy pozwolić. Nie teraz, gdy byliśmy coraz bliżej celu, jakim było mistrzostwo świata. Śledziliśmy również to, co działo się w drugiej grupie, by wiedzieć czego się potem spodziewać. Nasz statystyk Oskar robił to ze szczególną uwagą, w końcu to on dostarczał sztabowi i zawodnikom potrzebnych informacji na temat słabych stron innych drużyn.
                                                                         *
Mecz z Rosją zaczęliśmy dobrze, pewnie prowadząc akcje, co przełożyło się na to, że wygraliśmy dwa sety. Potem jednak w naszych szeregach zapanowało zbyt duże rozluźnienie, co sprawiło że Sborna nabrała wiatru w żagle i doprowadziła do piątego seta. Antiga w czasie przerwy dał chłopakom dobitnie do zrozumienia, że oczekuje zwycięstwa, ja zaś posłałam im tylko pokrzepiające uśmiechy. Byłam spokojna, jakby wewnętrznie czułam, że zwycięstwo będzie nasze. I nie myliłam się – zwyciężyliśmy, tym samym sprawiając, że Rosjanie mogli pożegnać się z możliwością osiągnięcia medalu, bo jedyne co mogli jeszcze zrobić, to zająć piąte miejsce.
W drugiej grupie ich los podzielił Iran. Nie było nam z tego powodu jakoś przesadnie przykro, tym bardziej, że był to zespół nieobliczalny i ewentualny mecz z nimi mógł skończyć się na wiele sposobów. Mogliśmy się za to cieszyć, że to my dotarliśmy do strefy medalowej i już niewiele dzieliło nas od osiągnięcia naszego celu.
                                                        *
Czekała nas kolejna podróż, tym razem do Katowic, gdzie mieliśmy rozegrać półfinałowe spotkanie, a także finał, jeśli udało by się nam do niego dostać. Nie miałam wątpliwości, że tak będzie, za to mieli ją siatkarze. Robiliśmy więc z Bączkiem wszystko, by wybić im z głowy wszelkie obawy i wydawało się, że nam się to udawało. Znaczna część chłopaków otwarcie mówiła o tym, że wygrają z Niemcami( bo to właśnie z nimi mieliśmy rozegrać półfinałowe spotkanie) i później zwyciężą w finale. Niektórzy mogliby ich w tej sytuacji posądzić o przesadną pychę, ale dla mnie i dla Kuby była to zwyczajna wiara we własne możliwości. Cieszyliśmy się, że udało nam się ją w nich pobudzić, bo to znacznie wszystko ułatwiało. W końcu kiedy sam w coś wierzysz, łatwiej jest sprawić, że to się wydarzy.
Jazda autokarem dłużyła nam się niesamowicie, praktycznie jak nigdy wcześniej, ale to też w dużej mierze wynikało z fizycznego zmęczenia. Siatkarze wprost nie mogli doczekać się chwili, kiedy będą mogli odpocząć po trudach sezonu reprezentacyjnego, ale wiedzieli że mają jeszcze coś do zrobienia. Coś bardzo ważnego zarówno dla nich i ich rodzin, jak i dla kibiców czy dziennikarzy. W końcu kto by nie marzył o tym, by w swoim ojczystym kraju, na własnej ziemi, o którą do ostatniej kropli krwi walczyli przodkowie, zostać mistrzem? Zdobyć ten najwyższy stopień podium i sprawić radość milionom ludzkich istnień? No właśnie. Każdy tego chciał, a determinacja aż kipiała chłopakom uszami. Gdybyśmy byli postaciami z kreskówek na pewno było by to widoczne w postaci szarego dymu.
- Zuza? – zagaił Bartek podczas jednego z postojów.
- Słucham – uśmiechnęłam się do niego, a on w odpowiedzi złapał mnie za dłoń.
- Myślałem o tym wszystkim co mówiłaś – zaczął. – Odnośnie naszego ewentualnego zwycięstwa teraz i gry w finale. I doszedłem do wniosku, że masz rację, jesteśmy w stanie to osiągnąć. Dlatego chciałbym, żebyś zaprosiła na finał swoich rodziców i brata.
- Naprawdę? – zapytałam, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. – A co z biletami?
- Naprawdę. Chciałbym, żeby twoja rodzina przy tym była, tym bardziej że ty sama masz duży wkład w to jak daleko zaszliśmy – uśmiechnął się.  – A biletami się nie martw, ja się tym zajmę.
- Kocham cię – stwierdziłam  w odpowiedzi, wtulając się w niego mocno. – A twoja rodzina też będzie?
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to tak.
- Chyba się boję – mruknęłam w zagłębienie jego szyi (mogłam to zrobić, bo stałam na schodach a Bartek na ziemi).
- Nie masz czego – zaśmiał się dźwięcznie. – Moja mama nie może się doczekać żeby cię poznać. Tata z resztą też.
- Wraćiamy do autokaru – usłyszeliśmy krzyk Stefana, tym samym przerywając naszą rozmowę. Wsiedliśmy grzecznie do pojazdu, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.
Igła podczas podróży wręczył mi jeszcze wygrane przeze mnie w naszym zakładzie dwieście złotych, ciesząc się przy tym jak dziecko. Nawet zapytałam go czym to jest spowodowane, bo wydawało mi się dziwne, że ktoś jest radosny oddając innym swoje pieniądze, ale wyjaśnił mi, że to wynika z faktu, że miałam rację i wygraliśmy oba mecze.
                                                                    *
Katowice przywitały nas delikatnym słońcem, przebijającym się zza chmur. Zatrzymaliśmy się pod hotelem, a następnie udaliśmy się do środka budynku, by odebrać klucze do pokoi. Gdy już to zrobiliśmy, rozeszliśmy się po przydzielonych nam pomieszczeniach.
Zostawiłam walizkę obok łóżka, a następnie zatelefonowałam do mamy, by powiadomić ją o postanowieniach Bartka. Zapowiedziałam jej, że nie przyjmuję żadnych wymówek i ma razem z tatą i Mikołajem pojawić się na meczu. Na szczęście mama nie protestowała ( a nawet gdyby zamierzała, nie przyjęłabym tego do wiadomości) i ochoczo zgodziła się na nasz pomysł. Więcej do szczęścia nie było mi potrzeba.
                                                                      *
Nadszedł dzień półfinałowego meczu z Niemcami. Siatkarze, jak to zwykle przed meczem, rozciągali się na parkiecie, a ja biegałam z miejsca na miejsce, stresując się chyba tak jak nigdy wcześniej. Było to najprawdopodobniej spowodowane tym, że dzisiejszy mecz w dużej mierze decydował o tym, czy Polska zdobędzie medal – w końcu zwycięstwo w półfinale zapewniało nam już co najmniej srebro.
Wiedzieliśmy już, z kim zagramy w finale, jeśli uda nam się do niego dotrzeć, ale nie było to dla nas problemem, by po raz kolejny zagrać z Brazylią. W końcu udało nam się pokonać ją już wcześniej.
- Bartek, zrobisz coś dla mnie? – zapytałam cicho mojego chłopaka, gdy przysiadłam obok niego.
- Co takiego? – zaciekawił się, przyglądając mi się uważnie.
- Bo wiesz, zawsze chciałam poznać Jochena, no i… - wyszeptałam zawstydzona.
- W takim razie chodźmy – odparł Kurek, po czym wstał z miejsca, złapał mnie za dłoń i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować pociągnął mnie w stronę niemieckiego atakującego. Przywitał się z nim uściskiem dłoni, po czym szepnął mu coś na ucho. Schöps spojrzał na mnie, po czym uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Jochen Schöps, bardzo mi miło – rzucił, wyciągając do mnie dłoń.
- Zuza Przypadek, mi również – uścisnęłam jego rękę, a od w odpowiedzi puścił mi oko.
- No, tylko bez takich – zaśmiał się Bartek, przyciągając mnie do siebie i całując w czubek głowy.
- W porządku – Jochen uniósł ręce w obronnym geście, wprawiając nas w dobry nastrój.
Porozmawialiśmy z nim  jeszcze chwilę, życzyliśmy sobie powodzenia i wróciliśmy na naszą połowę.
- Jesteś najlepszy – stwierdziłam, rzucając się Kurkowi na szyję, a następnie pocałowałam go mocno.
- A to za co? – zaciekawił się.
- Za to że jesteś - odpowiedziałam. – I za to, że spełniasz moje marzenia.
- Dla ciebie wszystko – powiedział pewnie. – Ale nadal ja jestem twoim ulubionym siatkarzem, prawda? – uśmiechnął się cwaniacko.
- Oczywiście Panie Kurek. Ale teraz lepiej wracaj do rozciągania – poprosiłam przyjmującego, a następnie dałam mu jeszcze jednego buziaka. Bartek grzecznie wziął się za wyznaczone zadanie, a niedługo potem zaczął się jeden z najważniejszych meczy tego turnieju.
                                                                   *
W pierwszym secie Polacy praktycznie cały czas musieli gonić wynik, przeplatając dobre akcje ze złymi. Dopiero w ostatecznej jego fazie wyszli na prowadzenie, aż w końcu dzięki Kubiakowi udało się go zwyciężyć. To sprawiło, że gra polskich zawodników nabrała tempa, a oni sami zaczęli się rozpędzać. W drugiej odsłonie wypracowali przewagę, by pod koniec seta niestety ją zgubić. Koniec końców i tę partię jednak udało się zwyciężyć, dzięki Mariuszowi. Co ten człowiek wyprawiał na ataku było nie do opisania. Niestety trzecia partia nie poszła po naszej myśli i to Niemcy zachowali więcej zimnej krwi, tym samym przedłużając swoje szanse w meczu. Czując swoją szansę w czwartej odsłonie, zaczęli odważnie. Wiele ich ataków pozostawało bez odpowiedzi, ale polscy siatkarze nie zamierzali odpuścić i wciąż mocno zdeterminowani kontynuowali walkę. I opłaciło im się to, zdecydowanie opłaciło. Bo kilka ataków później to właśnie reprezentacja Polski cieszyła się z awansu do finału.
- Mamy medala! – usłyszałam nad uchem krzyk Krzyśka Ignaczaka.
- Będzie złoto – odkrzyknęłam, starając się by usłyszał mnie w panującej wokół nas euforii.
Naszą rozmowę przerwał Bartek, który złapał mnie w pasie i zaczął kręcić się w kółko.
- Postaw mnie głupku – rzuciłam ze śmiechem.
- Gramy w finale Zuza! Rozumiesz to? – odpowiedział niezrażony moimi słowami.
- Rozumiem. Ale teraz już naprawdę mnie postaw, bo to się źle skończy – pisnęłam, czując że zielenieję.
- Ach tak, już – mruknął przyjmujący, a kiedy w końcu moje stopy dotknęły ziemi mocno mnie pocałował.
                                                                  *
Wróciliśmy do hotelu w doskonałych nastrojach. Było jednak dość późno, postanowiliśmy więc zgodnie z poleceniem Antigi położyć się spać. Pożegnałam się z chłopakami, a następnie weszłam do pokoju. Postanowiłam zadzwonić do mamy, by upewnić się, że na pewno przyjadą na mecz. Porozmawiałam z nią chwilę i kiedy już uzyskałam potwierdzenie, rozłączyłam się, życząc jej jeszcze dobrej nocy. Następnie udałam się do łazienki, gdzie wzięłam krótki prysznic, a później z wilgotnymi włosami wróciłam do pokoju. Poprawiłam poduszki, po czym zgasiłam małą lampkę, stojącą na szafce koło łóżka. I kiedy tylko wygodnie się ułożyłam i poczułam przyjemne ciepło, które dawała mi kołdra, momentalnie zasnęłam.
                                                                 *
Wszyscy od samego rana chodzili nabuzowani, gotowi do walki i niezwykle zdeterminowani, by wygrać. Nie zamierzali położyć głów po sobie i dać wygrać wielkiej Brazylii. To był ich czas, a nie
Canarinhos.
- Jak nastroje? – zapytałam chłopaków na śniadaniu.
- Wygramy – odparł pewnie Fabian.
- Nie słyszę – rzuciłam zaczepnie.
- Wygramy to! – krzyknęli wszyscy, a ja uśmiechnęłam się szeroko. Cieszyłam się, że siatkarze uwierzyli we własne zdolności, a jeszcze większą radość sprawiało mi to, że wytrzymali psychiczne trudy tego turnieju. Oznaczało to, że razem z Kubą wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Teraz wystarczyło, żeby zawodnicy nie spalili się w finałowym meczu. Wierzyłam, że im się to uda. Nie mogło być inaczej, już nie.
                                                                *
W oczekiwaniu na nasz mecz udaliśmy się na halę, by obejrzeć mecz o trzecie miejsce, rozgrywany między Niemcami a Francją. Spotkanie to zakończyło się zwycięstwem naszych zachodnich sąsiadów, co nas ucieszyło. Zeszliśmy więc z trybun na płytę boiska i pogratulowaliśmy im świetnego wyniku. Porozmawialiśmy z zawodnikami parę minut, po czym zabraliśmy się za przygotowania do finału. Siatkarze udali się do szatni, by przebrać się w reprezentacyjne stroje, ja zaś w międzyczasie przygotowałam butelki z wodą i ręczniki, bo poprosił mnie o to Stefan. Niedługo potem zawodnicy pojawili się na płycie boiska, by rozpocząć rozciąganie, a do hali zaczęli napływać kolejni kibice, którzy chcieli obejrzeć finałowy mecz. Przyglądałam im się uważnie, aż w końcu zauważyłam swoich rodziców i brata. Ruszyłam radośnie w ich stronę, a po drodze w moje ramiona wpadł Mikołaj.
- Cześć maluchu – przywitałam się z nim. – Jak ci się tutaj podoba?
- Jest super! – odparł szczęśliwy. – Mogę iść przywitać się z Bartkiem?
- Za chwilkę, dobrze? Pójdziemy razem, tylko przywitam się z rodzicami.
- Jasne! – rzucił Miki, a ja podeszłam do rodziców i wyściskałam ich serdecznie.
- Dobrze cię widzieć – powiedziała mama.
- Was także – uśmiechnęłam się. – Chodźcie za mną, pokażę wam wasze miejsca – dodałam, a oni posłusznie poszli za mną. Byłam wdzięczna Bartkowi, że udało mu się załatwić im miejsca zaraz koło boiska, dzięki czemu mogli wszystko doskonale widzieć.
Kiedy tam doszliśmy, moim oczom ukazały się osoby, których nie mogłam z nikim innym pomylić, tym bardziej, że obok nich stał Kurek. To byli jego rodzice i brat. Odetchnęłam głęboko, by pozbyć się uczucia nerwowości.
- O, tutaj jesteś! – rzucił Bartek, gdy pojawiłam się obok niego. – Mamo, tato, poznajcie moją dziewczynę Zuzę. Zuza, to moi rodzice.
- Dzień dobry – powiedziałam, a następnie uśmiechnęłam się szeroko. – Miło mi państwa poznać.
- Nam ciebie również – odwzajemnił uśmiech tata Kurka. – Wiele o tobie słyszeliśmy.
- Tato... – wtrącił Bartek nieco zażenowany.
- No już synek, nie bocz się tylko znajdź Kubę, bo już gdzieś zniknął.
- Bawi się z Mikołajem, bratem Zuzy – stwierdził mój tata, przypatrując się boisku. – Marek Przypadek, ojciec tej oto panny – dodał, wyciągając dłoń w kierunku taty Bartka. – A to moja żona, Agnieszka.
- Bardzo miło nam poznać, Adam Kurek – odparł rodziciel mojego chłopaka. – A to moja żona, Jadwiga.
Po przedstawieniu się, zatopiliśmy się na chwilę w rozmowie. Nie mieliśmy jednak zbyt wiele czasu, bo Bartek musiał wrócić do rozciągania, więc już po chwili znajdowaliśmy się na parkiecie. Podeszliśmy jeszcze do naszych braci, by przekazać im, że mają wrócić na trybuny do rodziców, a kilka minut później zaczęło się to, na co wszyscy czekali - finałowy mecz.
                                                                      *
Pierwszą partię, mimo ogromnej determinacji, przegraliśmy. Brazylia postawiła ciężkie warunki, którym nie mogliśmy się przeciwstawić. Widać, że ogromnie zależało im na wygranej, ale my zamierzaliśmy zrobić wszystko by przerwać ich hegemonię.
- Kto utrze nosa Brazylijczykom? – krzyknęłam do chłopaków w czasie przerwy między pierwszym a drugim setem.
- Polska! – odkrzyknęli.
- Kto sprawi, że będą płakać po kątach, bo nie będą potrafili pogodzić się z porażką?
- Polska!
- Kto zostanie mistrzem świata?
- Polska!
- I tak ma być chłopaki! Następne trzy sety mają być nasze! – zapowiedziałam siatkarzom.
- Tak jest! – zasalutowali i udali się na boisko.
Drugi set w istocie poszedł nam dobrze. Przez długi czas prowadziliśmy, konsekwentnie powiększając naszą przewagę, jednak pod koniec seta doszło do wyrównania. To jednak nie przeszkodziło nam w wygraniu drugiej partii i doprowadzeniu do remisu w całym meczu.
Trzecia odsłona tego spotkania była pojedynkiem punkt za punkt. Trudno jednak było się temu dziwić, w końcu każda z drużyn chciała wygrać i zostać mistrzem świata. Na całe szczęście to właśnie my wytrzymaliśmy całe napięcie i zwyciężyliśmy także i tę partię.
Kiedy rozpoczęliśmy czwartego, być może już decydującego seta, myślałam że oszaleję. Aż ze stresu prawie zaczęłam obgryzać paznokcie! Serce waliło mi nienaturalnie szybko, a dłonie, mimo zaciśniętych kciuków trzęsły się jak galareta. Bardzo chciałam, by to Polska zapisała się na kartach historii jako zwycięzca tej edycji a także pogromca wielkiej Brazylii.
                                                                     *
Piłka setowa dla naszej drużyny. Zamykam oczy, zaciskając kciuki z całej siły. Mam wrażenie, że czas zwalnia, aż w końcu kompletnie się zatrzymuje. Sekundy dłużą się niesamowicie, tak jak jeszcze nigdy. I kiedy słyszę głośny krzyk Jesteśmy mistrzami świata! z radości najzwyczajniej w świecie wybucham płaczem.
- Zuza, zrobiliśmy to! Udało się! – krzyczy do mnie Oskar i ciągnie mnie za rękę do cieszących się siatkarzy. Nie dociera do mnie co się dzieje, ale posłusznie podążam za nim. Wpadam w ramiona Bartka, a on podnosi mnie w górę i okręca się wokół własnej osi. Piszczę jak dziecko, na przemian śmieję się i płaczę, a tłum kibiców skanduje głośne Dziękujemy! Spoglądam na chłopaków, widzę ich uśmiechnięte twarze i to jak cieszą się z wyniku naszej ciężkiej pracy, a szczęście które wypełnia każdą komórkę mojego ciała jest wprost nie do opisania.
                                                          *
Kilka miesięcy później
Stałam zapatrzona w ciemną ulicę, rozjaśnioną jedynie światłami ulicznych lamp i rozmyślałam nad wszystkim, co w ostatnim czasie wydarzyło się w moim życiu. Nigdy nie sądziłam, że moje wieczne pakowanie się w tarapaty zaprowadzi mnie w to miejsce, w którym obecnie się znajdowałam. Że sprawi, że każdy kolejny dzień będzie dalszą częścią niesamowitej przygody, a co najważniejsze, że pozwoli mi odnaleźć miłość mojego życia, moją drugą połówkę jabłka, moje szczęście. Szczęście, które miało ponad dwa metry wzrostu i właśnie objęło mnie w pasie.
- Dlaczego nie śpisz? – szepnął mi nad uchem Bartek.
- Myślę – odszepnęłam.
- O czym? – zaciekawił się.
- O tym jak szczęśliwa jestem będąc tutaj, z tobą – powiedziałam cicho, odwracając się w jego stronę i zarzucając mu ręce na szyję. – Kocham cię, wiesz?
- Wiem Zuza, wiem. Ja też cię kocham. Najbardziej na świecie – usłyszałam w odpowiedzi, więc wtuliłam się w umięśnione ciało przyjmującego. – Ale teraz chodź już spać.
- Zaraz przyjdę – mruknęłam, a następnie pocałowałam Kurka prosto w usta.
Siatkarz wrócił do łóżka, a ja postałam w ciszy jeszcze przez chwilę. Później skierowałam się do sypialni, po drodze jeszcze zatrzymując się przy naszym zdjęciu. Zrobiliśmy je nad morzem, gdy pojechaliśmy na zasłużony odpoczynek po wygranych mistrzostwach. Bartek ma na nim jeszcze szerszy uśmiech niż zazwyczaj, co było spowodowane tym, że chwilę wcześniej powiedziałam mu że z nim zamieszkam. Radość i miłość bijące z tej fotografii za każdym razem gdy na nią patrzę utwierdzają mnie w przekonaniu, że to właśnie w Bełchatowie mogę być w pełni szczęśliwa, to przy boku Bartka jest moje miejsce. Możemy się kłócić, możemy na siebie warczeć czy mieć ciche dni, ale wiem, że zawsze będziemy potrafili sobie wybaczyć. I nic nie będzie w stanie tego zmienić. Nigdy.

                                                                              KONIEC
                                                             *~*
I tak kończy się ta historia. Pełna wzlotów i upadków, zarówno jeśli chodzi o treść, jak i o moje pisanie. Ale nie ma sensu dłużej jej ciągnąć. Nie chcę zepsuć jej jeszcze bardziej, nie chcę widzieć jak dalej spada zainteresowanie i ilość komentarzy. Zwyczajnie nie chcę. Pisanie jej było dla mnie radością, szczególnie na początku. Zawsze będzie miała w moim sercu szczególne miejsce, ale czas iść do przodu.
Czy napiszę coś nowego? W obecnej chwili sądzę, że nie ma to najmniejszego sensu. I tak spotka się to z naprawdę małym zainteresowaniem, obojętnie co bym robiła. 

Na koniec chciałabym podziękować tym z Was, które były ze mną przez cały czas trwania tej historii. To naprawdę wiele dla mnie znaczyło, bo to właśnie Wy pozwalałyście mi uwierzyć, że to co robię ma jakikolwiek sens. Mam nadzieję, że jeśli kiedyś postanowię wrócić z czymś dłuższym, to znów będziecie ze mną. Bardzo bym tego chciała.
Obecnie jestem dostępna już tylko tutaj: http://siatury.blogspot.com/
Nie sądziłam, że będzie mi tak smutno.
Do usłyszenia kiedyś, gdzieś.